Robert Sudół, OsnoVa, Tomasz Jędrowski

[RECENZJA] Tomasz Jędrowski, "Płynąc w ciemnościach"

Pamiętacie zdanie, które odebrało mi na kilka godzin przyjemność z faktu, że umiem czytać? Przypominam je dzisiaj z racji premiery książki, która je zawiera:

"ukląkł, znikając mi z pola widzenia i wziął mnie w ciepłą jamę ust"

Oto ta pozycja! Reklamowana w mediach jakby była ósmym cudem świata, a po lekturze to cieniutka i naiwna powieść, do tego naprawdę okropnym językiem niekiedy napisana.

Gdy książkę polskiego autora polecają Sebastian Barry, autor fantastycznych “Dni bez końca” i Edmund White warto się na nią wręcz rzucić. “Swimming In The Dark” Tomasz Jędrowski napisał po angielsku, w Polsce książka ukazuje się w tłumaczeniu Roberta Sudóła i pod tytułem “Płynąc w ciemnościach”. Wydobyłem od wydawnictwa najpierw wersję oryginalną, później polskie tłumaczenie, nawet chciałem umówić się na wywiad, bo wydawało mi się to niezwykle interesujący temat, książka opowiada o życiu gejów w komunistycznej Polsce, a narrator wspomina Polskę z bezpiecznej perspektywy nowojorskiego Manhattanu. I ja się naprawdę cieszę z tego, że z różnych przyczyn nie doszło do wywiadu, bo byłby to pierwszy przypadek, gdy rozmawiam z kimś, kogo książkę uważam za słabe, do bólu stereotypowe czytadło, którego nigdy bym nie mógł polecać. Po prostu głupio tak wobec autora i wydawnictwa. A tak mogę to głośno i wyraźnie powiedzieć - “Płynąc w ciemnościach” to książka pełna klisz i naiwności, do tego podlana piekielnie sentymentalnym sosem rodem z banalnego romansidła.

Jest jakąś miarą postępu, że mamy już złe powieści gejowskie na rynku. Choć z drugiej strony w mniej mainstreamowym obiegu od dawna funkcjonują dzieła Mikołaja Milckego, który to autor konsekwentnie uprawia “gay chick lit” w polskim wydaniu. Marcin Szczygielski "Berkiem" dołożył do tego swoją cegiełkę, nie wspominając o powieściach Bartosza Żurawieckiego, bo warto je zapomnieć. Powieść Jędrowskiego bezsprzecznie będzie rywalizować z dokonaniami Milckego, choć jak można się spodziewać po otoczce - wydaje je związane z “Vogue” wydawnictwo Osnova - nastąpi próba wciśnięcia jej wam jako ambitnej powieści odkrywającej gejowski świat za czasów tego strasznego PRL. Nie dajcie się nabrać.

Jędrowski zaczyna od cytatu z "Króla Ubu" Alfreda Jarryego: “Co się tyczy miejsca akcji, to rzecz dzieje się w Polsce, czyli nigdzie”. I chyba to właśnie sprawiło, że autor uznał, że o Polsce na świecie nikt nic nie wie i wszyscy będą oczekiwać zestawu prostackich obrazków, a książkę można napisać bez niuansów, wytaczając najmocniejsze działa. Całe szczęście, że dostajemy też drugie motto, “Wszystko mija, nawet najdłuższa żmija” i ono jest obietnicą, której warto się trzymać w czasie lektury - kiedyś mija.

A teraz przyspieszamy. Bohaterem książki jest Ludwik Głowacki, który właśnie kończy studia i musi zdecydować co w życiu jest dla niego ważne. Jest końcówka 1980 roku i krajem wstrząsają protesty, atmosfera jest napięta. Jednak “Płynąc…” rozpoczyna inna scena. Oto Ludwik już w Stanach ogląda telewizję, a tam - ogłoszenie stanu wojennego! I tak będzie przez całą powieść - jak lektura, to “Mój Giovanni” Jamesa Baldwina, jak tło wydarzeń to obowiązkowy obóz studencki, a potem… wyjazd z kochankiem nad jezioro, gdzie dniami pływają w jeziorze, a wieczorem dostojnie wysychają. Jak historyjka “z życia gejów”, to oczywiście pobyt Foucaulta w Warszawie. A jak fotografia, to oczywiście Chris Niedenthal i zdjęcie przedstawiające Kino Moskwa. “Pomyślałem o tym fotografie i jego odwadze. Zacząłem sobie wyobrażać, jak zdjęcie wydostało się z Polski: rolka kliszy przemycona do Niemiec Zachodnich…”. Skąd bohater oglądający to zdjęcie w amerykańskie telewizji w 1981 roku znał tą opowieść?

Jeszcze ciekawiej sprawa się ma z “Moim Giovannim” Baldwina. Bohater kupuje go w małym antykwariacie. Nie do końca jest jasne, czy chodzi o angielskie wydanie, bo padają tu takie określenia, jak to, że “książka nie miała oficjalnego tłumaczenia”, gdzie indziej bohater czytający powieść wspomina, że nigdy nie czytał książki “z drugiego obiegu”, a gdzie indziej czyta “wersję nieoficjalną”. Warto jednak podkreślić, że “Mój Giovanni” nie był dostępny w “drugim obiegu” i nie było polskiego tłumaczenia do czasu wydania książki na początku lat 90. przez PIW. No i w 1981 roku Ludwik nie mógł znać “Mojego Giovanniego”, skoro na ten tytuł tłumacz wpadł wiele lat później, a jak sami mi napisał - nie znał żadnej wcześniejszej polskiej wersji tej książki.

To, co zastosował w swojej powieści Jędrowski trafnie opisała kiedyś Iwona Kurz jako “hipsterrealizm” - traktowanie PRLu jako zestawu gotowych klisz w których wszyscy biorą udział w ważnych dziejowych wydarzeniach, lądują w znanych z historii miejscach (to, że Ludwik będzie zrzucał ulotki z okna podczas manifestacji robotników i uciekał przez esbecją to chyba oczywiste), a w domach mają ważne dla epoki meble, które dzisiaj znaleźć można na designerskich wystawach. To się “sprzeda” za granicą, gdzie jest zapotrzebowanie na takie obrazki. My podobnie chętnie czytamy powieści, których bohaterowie uwikłani są w ważne wydarzenia dla innych krajów. Ale myślę, że Jędrowski nagromadził zbyt wiele takich oczywistości, zwyczajnie przesadził, a efekt tego jest po prostu kiczowaty. Powieść to nie tylko kwerenda i dołożone do niej dialogi, ale również wyobraźnia, a tej Jędrowskiemu zdecydowanie brakuje (co widać w scenach seksu, ale o tym później). Nie wspominając już o zapatrzeniu się w Acimana i jego “Call Me by Your Name” (przepraszam, ale polski tytuł nie przechodzi mi przez usta)...

Świat powieści Jędrowskiego jest czarno-biały. Bohaterowie wybierają tylko między dobrem (zaangażowanie w opozycję), a złem (kochanek Ludwika idzie pracować do cenzury). Oczywisty konflikt moralny - Ludwik ma szansę na zrobienie doktoratu, ale potrzebuje poparcia “aparatu” i ulega. Efekt? Bohater, którego moralność łamana jest przez opresyjny system. I to wszystko jest tak oczywiste, że sprawia wrażenie powieści wyliczonej na prosty efekt za granicą, gdzie oczekuje się biało-czarnego obrazu komunistycznej Polski i oczywistych bohaterów. Rozwiązaniem na moralne dylematy Ludwika jest wyjazd z Polski, co ten realizuje oczywiście przy wsparciu swoich zaangażowanych po złej stronie przyjaciół. System kusi - pensją, zaszczytami, imprezami gdzie nie brakuje dobrych alkoholi czy pomocą w trudnych sytuacjach życiowych. Nasz bohater już, już zaczyna się skłaniać ku upadkowi, ale na szczęście nie sięga dna. Wyjeżdża. Kim są ci, co zostali? Sami sobie odpowiedźcie

Dodajmy do tego jeszcze nieznośny język “Płynąc w ciemnościach”. Ckliwy ton, pełen niepotrzebnej metaforyki i naiwnych porównań. Bohaterowie nie mogą po prostu wjechać windą, ale muszą “wznieść się zwiewnie w małej cichej klatce”. Nie mogą iść do łóżka bez “szamotania się w gorączce pożądania” i “wyczarowywania żaru”. O tym, że się bzykali świadczy zaś zdanie: “posiadłeś mnie, ja posiadłem ciebie”. Jakby ktoś nie wiedział, to zapewne chodzi o to, że panowie zaliczyli klasyczny “flip-flop”. Możecie sobie wyguglować, ale nie róbcie tego w pracy bez VPNa. Opisy erotyczne Jędrowskiemu nie udają się, a gdy czytam, że bohater “ukląkł, znikając mi z pola widzenia i wziął mnie w ciepłą jamę ust”, to nie wiem czy czuć zażenowanie, czy nie zacząć się po prostu turlać ze śmiechu po podłożu. Co wybrać?

Co ciekawe, po angielsku czyta się “Płynąc…” dużo sprawniej, choć bywają tam konstrukcje, które trudno odnaleźć w słowniku, to jednak mam wrażenie, że tłumaczenie Sudóła zbanalizowało i nadało powieści nadmiernie sentymentalny ton.

Polska literatura rzadko mówi o życiu gejów czy lesbijek w PRL, co oczywiście jest dla mnie niezbyt przyjemne, ale jakoś rozumiem - trzeba mieć naprawdę dużą wyobraźnię, umiejętności językowe i sprawność w budowaniu psychologicznych opowieści o ukrywaniu się i poczuciu zaszczucia, by nie wpaść w koleiny oczywistości, które krytykuję u Jędrowskiego. Niełatwe to zadanie i do tej pory niewielu się udało.

A zamiast “Płynąć w ciemnościach” sięgnijcie po “Rudolfa” Pankowskiego. To jest wielka książka. Autorowi też ją polecam, bo odkryje, że można było wyczarować gejowską opowieść nawet w czasach tego strasznego PRLu.

jeden komentarz

Paweł

23.11.2020 15:47

Bardzo ciekawa recenzja. Proponuję tylko uważać na zaimek wskazujący TA. Powinno być Skąd bohater oglądający to zdjęcie w amerykańskie telewizji w 1981 roku znał TĘ opowieść? Pozdrawiam. :)

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: W rosole u Musierowicz