Filtry, Megan Nolan, Katarzyna Makaruk
[RECENZJA] Megan Nolan, "Zwykłe ludzkie ułomności", tłum. Katarzyna Makaruk
Powieść o “zwyczajnie nieszczęśliwej rodzinie”. Pełna ostrożnie dawkowanych emocji, rozważna i współczująca, a przy tym nie ckliwa. Nolan pod pozorem sensacyjnej, kryminalnej historii, sięga po wciąż nieopowiedzianą historię klasy robotniczej. I robi to w doskonałym literacko stylu.
***
“Cała tajemnica tkwi w tym, że jesteśmy rodziną, zwyczajną rodziną, zwyczajnie nieszczęśliwą, tak jak twoja”, mówi Carmel, jedna z bohaterek “Zwykłych ludzkich ułomności” Megan Nolan, namolnemu dziennikarzowi, który liczył na to, że ujawni mroczne mechanizmy, które doprowadziły do tragedii. Tragedia, jak przystało na powieść, która jest po części thrillerem i kryminałem, wydarza się już na początku. Oto córka Carmel, Lucy podejrzana jest o zamordowanie dziewczynki, z którą bawiła się na podwórku.
Sensacja wisi w powietrzu.
Dziesięciolatka morderczynią?
Tom Hargreaves, dziennikarz “The Daily Herald”, marzący o materiale na pierwsze strony gazet, dociera do rodziny dziewczynki i przeprowadza własne śledztwo.
To jedna z kilku linii narracyjnych tej niezwykle udanej powieści. W serii retrospekcji poznajemy historie członków rodziny Carmel, jej matkę Rose i rodzeństwo. Obserwujemy losy zwykłej rodziny, takiej w której zdarzają się nastolatki w ciąży, ludzie popadają w nałogi, a zamiast uczuć, liczy się praca, lub życie marzeniami o jakiejś lepszej, innej przyszłości.
Nolan fantastycznie portretuje rodzinę Greenów, którzy w latach 80. wyjeżdżają z irlandzkiego miasteczka Waterford (rodzinne okolice autorki) do Londynu, by uciec przed stygmatyzacją, której się obawiają z powodu ciąży nastoletniej Carmel. Gdy - kilka lat później - na spokojnym londyńskim osiedlu dochodzi do tragedii, to Greenowie, wciąż “obcy” i “kłopotliwi”, stają się kozłami ofiarnymi. A jaka jest prawda? O tragedii i o Greenach? Nolan powoli, historia po historii, odkrywa tajemnicę, trzymając czytelnika w napięciu ale i myląc tropy. Z kryminalnego thrillera, może satyry na media końca XX wieku, płynnie przechodzi do poruszającej opowieści obyczajowej.
Autorce udało się stworzyć bohaterów nieoczywistych, jak to się mówi - z krwi i kości. Greenowie nie dają się lubić, nie pozwalają sobie też współczuć. Nie są jedynie ofiarami niesprawiedliwego systemu, w którym nieuprzywilejowani skazani są na mierne życie w miernych scenografiach. Są źli, nieporadni, irytujący. Bardzo w tym wszystkim ludzcy i zwyczajni. Niezwyczajne tragedie spotykają przecież też bardzo zwykłych ludzi. W to najtrudniej uwierzyć oczywiście dziennikarzowi, który oczami wyobraźni widzi sensacyjny nagłówek swojego artykułu.
“Zwykłe ludzkie ułomności” wypełnia melancholia i smutek. Nolan doskonale opisuje sytuację ludzi z klasy robotniczej, którzy z trudem odnajdują się w szybko zmieniającym się świecie lat 90. XX wieku. Dzisiaj już niemal niemożliwe by było, by prasa tak manipulowała bohaterami tragedii - redakcja wynajmuje Greenom hotel, w którym mają przeczekać wzburzenie mieszkańców osiedla. W zamian licząc oczywiście na pikantną opowieść o patologii. Książka Nolan to opowieść o zetknięcie się dwóch światów - tabloidowego kapitalizmu i robotników powoli zamieniających się w pracowników z klasy średniej. Ale przede wszystkim o rodzinie - o tym, co ją cementuje, a co rozsadza. Co można uratować, a czego już nie można odmienić.
Początkowo irytował mnie finał tej powieści. Happy-end, trochę w amerykańskim stylu. Jednak chwilę po skończonej lekturze pomyślałem, że Nolan chciała dać swoim bohaterom drugą szansę, pozwolić im wyrwać się z historii, z której pozornie nie ma ucieczki. Jest to akt etyczny, pełen współczucia, w którym pisarka wyraźnie opowiada się po stronie rodziny Greenów, niejako ich wspierając. Bardzo ciekawy zabieg. Ale na czym ten happy-end polega, to już Państwo sobie doczytają.
"To była historia o niewielkiej mocy dramatycznej", w pewnym momencie uświadamia sobie Tom Hargreaves. Megan Nolan udała się zaś niełatwa sztuka - opowiedzieć tę historię w pełnej napięcia, przypominającej antyczny dramat, opowieści nie sięgając po banał i drogę na skróty. Była to lektura naprawdę poruszająca.
Można w sieci przeczytać, że poprzednia, debiutancka powieść Nolan, “Akty desperacji” była porównywana z debiutem Sally Rooney. Rzeczywiście obie książki sporo łączyło, ale w “Zwykłych ludzkich namiętnościach” Nolan pokazuje, że jest pisarką o klasę od Rooney lepszą. Jedynie trochę szkoda, że choć poznajemy przyszłe życie Greenów, nie dowiadujemy się, co u Toma. Może jednak znalazł temat, który pozwolił mu na “okładkowy”, sensacyjny tekst? To, że nie znalazł tego, czego oczekiwał w jednej opowieści, nie znaczy, że nie znajdzie w innej.
Książkę przełożyła Katarzyna Makaruk i sądząc po tym, jak podoba mi się oszczędna, snująca się fraza Nolan, która jednak zmienia się zależnie od tego, kto jest podmiotem opowieści, jest to dobrze wykonana robota.
Skomentuj posta