LTW, Larysa Zajączkowska-Mitznerowa, Eugeniusz Szermentowski, Maria Rodziewiczówna, Stefania Podhorska-Okołów, Karol Irzykowski, Maria Dąbrowska, Leopold Buczkowski

"Dzienniki z Powstania Warszawskiego"

Wydawnictwo LTW słynie z wydawania książek, których nikt wydać nie chce, stąd w ofercie wydawcy choćby dzieła Floriana Czarnyszewicza, który to pisarzem jest zaskakująco dobrym a jego powieść “Nadberezyńcy” z pewnością wam umknęła, choć to proza co najmniej ciekawa. Niestety LTW słynie też z ohydnej szaty graficznej, jaką nadaje swoim książkom. Gusta estetyczne decydentów wydawnictwa są prostackie i czerpią z repozytorium narodowego, do którego hasło dostępu powinno być już dawno zapomniane. Niestety zdarza się, że LTW wyda książkę, która mnie zaciekawi i wtedy z bólem decyduję się na lekturę. Nie inaczej jest z “Dziennikami z Powstania Warszawskiego”, które ukazały się chyba w tym roku. Piszę “chyba”, gdyż twórcy tego wyboru nie podali w stopce daty wydania, co jest praktyką naganną zdecydowanie. Antologia zawiera fragmenty siedmiu, prowadzonych przez pisarzy i pisarki dzienników z czasów powstania. W antologii znajdziecie lekko kuriozalny wstęp autorki wyboru, Zuzanny Pasiewicz, w którym pisze m.in.:

“Jednak książka Białoszewskiego, powstała po latach, jest świetną literaturą. Dzienniki tu zaprezentowane są mniej efektowne, ale za to pozostają bardziej bezpośrednimi, autentycznymi zapisami.”

To nie są zawody czy konkurs na najlepszy dziennik z pierwszej pięciolatki! A czy dziennik jest “zapisem autentycznym” to mógłbym się długo spierać patrząc choćby na to, że dziennik Dąbrowskiej był przepisywany i poprawiany.

“Dzienniki pisarzy, pozostając dokumentem, pozwalają odejść od historycznej faktografii:.

Tego zdania nie rozumiem. Może mi ktoś wyjaśnić? Smutne to, że ten ciekawy pomysł zrealizowało wydawnictwo, które tak niechlujnie podchodzi do edycji dzieła. Zamysł bardzo słuszny i chwalebny - ciekawy dziennik Mitzner (Barbary Gordon) pisany na Saskiej Kępie (perspektywa niezwykła!), krótkie notatki z kalendarza umierającej Rodziewiczówny (przyznajcie, że zaskoczyło was, iż ona jeszcze wtedy żyła!), czy szczegółowy, bardzo ambitny literacko dziennik Szermentowskiego to teksty, które warto poznać.

Niestety nie dowiadujemy się niczego o praktyce twórczej, bo dzienniki są ciekawe dopiero w momencie, gdy wiemy z czym obcujemy - czy są to wersje rękopiśmienne, czy przepisywane na maszynie, na czym pisane, czym, jakie plamy na dzienniku widać i co skreślono. Skąd nagłówki? Czy dodane w jakiejś redakcji, czy autor w dzienniku dopisał? Czy zapis jest czytelny czy może pospieszny i rozciągnięty w czasie? Bez tych informacji dostajemy lekturę trochę mniej ciekawą, choć dalej interesującą. Ponieważ mamy tu ostatnio nieustającą promocję Leopolda Buczkowskiego, to oczywiście na koniec fragment z jego dziennika (który według redaktorki Pasiewicz “cechuje ludowa surowość spojrzenia”):

“Noc dzisiejsza też była monstrualna! Granaty rozrywają się po całym Żoliborzu, wzniecają te granaty jakieś takie wyjące urządzenia albo, jak tu ludek określa, “przesuwacze szaf”. Rannych moc. Chłopcy wychodzą na działki każdego wieczora z sygnalizacją; oczekują zrzutów. Noc za nocą mija, nikt nie nadlatuje, a noce są gwiaździste i bez wiatru, Szkoda, szkoda pięknych serc naszej młodzieży, mości panowie zbankrutowani!

- Ty w dupę jebana, twój mąż w Londynie siedzi i wino popija, a nam nie wolno na działce kartofli poryć dla dzieci! - krzyczy baba z Marymontu do żoliborzanki, właścicielki działki.

- Aby cię pierwsza bomba nie minęła - ta jej odpowiada.

(...)

Jaskółki wczoraj odleciały. Wróble przepłoszone, a gołębie, te nasze gołębie ze Starego Miasta, rozbite na drobne rodzynki, gonią przestraszone tu nad naszym zadymionym niebem żoliborskim, zapuszczają się nad Wisłę, dochodzą nad Żerań i wracają w dym i żar polichromii staromiastowej; tam, też nad dymami, krążą bombowce szwabskie, bombardują i pyrkoczą do uciekinierów z “broni pokładowej”. To się ładnie nazywa, ta “broń pokładowa” - z niej to rudy wyjebek niemiecki zabija, wirażuje wśród gołębi - gołębi zwinniejsze - już są znowu tu, pojedynczo, trójkami, a tam nowe pożar, pali się Warszawa od Gdańskiej po Mokotów. Siła śmierci stunogiej. Brawo narodzie europejski! Wraz z papieżem, chrystianizmem, gonokokami, burdelem, Pen Clubem i inną zajebaninką.”

Mimo ohydnej warstwy graficznej, brzydkiego składu i wielu starań wydawcy, wybór “Dzienników z Powstania Warszawskiego” to lektura, po którą warto sięgnąć. Choć tak naprawdę to warto sięgnąć po pełne wydania dzienników. Podaję namiary:

Leopold Buczkowski, rękopis w Muzeum Literatury jak już musicie palcować, a w redakcji Buryły i Siomy wydany jako “Dziennik wojenny” w 2001 roku.

Maria Dąbrowska - rękopis w Muzeum Literatury, są trzy edycje jej dzienników, ostatnia, najpełniejsza to trzynaście tomów bez indeksu, żeby było ciekawiej chyba…

Karol Irzykowski - rękopis w Bibliotece Narodowej, a dziennik wydano w ramach “Pism” Irzykowskiego w 2001 roku

Stefania Podhorska-Okołów - rękopis w BN, jest zmikrofilmowany więc jak będziecie czytać to nikt nad wami nie będzie stał i patrzył czy nie prychacie niecnie.

Maria Rodziewiczówna - jak przystało na osobę z innej epoki jej archiwum jest w Ossolineum a tekst był publikowany w 1984 roku w “Przeglądzie Tygodniowym”, o czym informuje nas redaktorka antologii tu omawianej.

Eugeniusz Szermentowski - rękopis w BN, publikowany m.in. w londyńskich “Wiadomościach” w 1958 roku.

Larysa Zajączkowska-Mitznerowa - rękopis w BN, opublikowany w “Kronice Warszawy” w 1985 roku.

Już widzę jak biegniecie do BN i studiujecie oryginały. Jak pisał Świetlicki - “mam wyobraźnię to sobie wyobrażam”...

Na koniec muszę napisać, że uderza mnie po raz kolejny to, że w zapiskach cywilów powstanie jest czymś co dzieje się jakby obok, życie jest tu, a tam jest powstanie - większość twórców i twórczyń dzienników nie znała bezpośrednio powstańców, niewiele jest wzmianek o bezpośrednich kontaktach z nimi (gdy już się pojawią, to nie zawsze są to pozytywne relacje), co pokazuje, że walczący to była garstka raczej młodych ludzi, którzy po kilku latach okupacji i walki konspiracyjnej w końcu dostali możliwość bezpośredniej walki. 73 lata temu było według Białoszewskiego deszczowo, co potwierdza Rodziewiczówna, która dodaje, że “ruch minimalny”, około godziny siedemnastej Podhorska-Okołów jedzie tramwajem “na wprost ognia”, u Irzykowskiego strzelanina ustaje dopiero koło dziesiątej a “w nocy powinni bolszewicy przynieść pomoc. Zapewne wszystko jest zsynchronizowane”. Nie było.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Iwasiów jak lody