Pauza, Łukasz Buchalski, Kevin Barry
[RECENZJA] Kevin Barry, "Nocny prom do Tangeru"
Powieść nieoczywista, dobrze napisana, ciekawa konstrukcyjnie, ale mój wobec niej opór rodzi się z niechęci do historii, którą opowiada. Bo między prawdą a bogiem, którego nie ma, w ogóle nie jestem ciekaw opowieści dwóch starzejących się facetów o tym jak spieprzyli życie innym kobietom. I nawet jeśli usprawiedliwienie dla swoich czynów znajdują w tym, że pochodzą z Irlandii a pomiędzy wersami oskarżają podły los, to jednak sami powinni wziąć odpowiedzialność za swoje czyny.
Kevin Barry z pewnością celowo tak opowiada historię Charliego i Maurice’a, by odsłonić swoich bohaterów i czytelnicy sami mogli ich ocenić podług własnej wrażliwości. Moja ocena nie jest pozytywna.
“Nocny prom do Tangeru” to powieść kameralna, chwilami rozpisana wręcz jak dramat sceniczny, w której dialog bohaterów, Charliego i Maurice’a, przeplata się z retrospekcją. Ułatwieniem dla czytelnika jest opatrzenie kolejnych części książki datami, ale nie da się ukryć, że nielinearność i impresjonistycznie zapisane dialogi utrudniają lekturę, choć to takie utrudnienie, które lubię. Barry jest pisarzem bardzo sprawnym, potrafiącym akcję stworzyć z kilku zdań, co sprawia, że czytelnik sam musi wejść w mrok, by na podstawie niewielu przesłanek zbudować sobie przestrzeń, dopowiedzieć historię. W całej książce ten element był dla mnie chyba najciekawszy, bo cała reszta mocno rozczarowywała.
Zatem jest ich dwóch, są w porcie i czekają na prom do Tangeru, spodziewając się, że może z jednego ze statków wyjdzie Dilly, córka Maurice’a. I robią to, co dwóch facetów robi gdy się nudzi - gadają o życiu. A życie ich obfitowało w nagłe sukcesy przemytnicze, szybko zarobione wielkie pieniądze i życiowe porażki. Niestety drugoplanowe postaci potraktowane są z dużą nonszalancją i tak naprawdę do końca nie dowiadujemy się jaka jest Dilly, córka Maurice’a, a pisarz niejako rozgrzesza swoich bohaterów i wyprasza dla nich sympatię pisząc ich historię lekko groteskowym, ironicznym tonem.
Wydaje się, że miała być to powieść egzystencjalna, o mężczyznach po przejściach, którzy są zdolni do krytycznego spojrzenia na swoje życie, ale wciąż nie mogą wyjść poza patriarchalne schematy. O mężczyznach, którzy są jakby zawieszeni pomiędzy przeszłością, z której trochę nie sa dumni, ale jednak wspominają ją z nieukrywaną nostalgią, a przyszłością, w której będą musieli wycofać się na pozycje obserwatorów życia. Ale mimo zabiegów autora czytam “Nocny prom…” jako próbę obrony patriarchalnej przemocy, w której próbuje się wymusić na czytelniku zrozumienie dla złych ludzi, którzy powinni siedzieć w więzieniu lub na wieloletniej resocjalizacji, ale ponieważ są mężczyznami, to wydaje nam się, że powinniśmy ich słuchać. Do tego nie da się ukryć, że “Nocny prom…” jest niestety powieścią nudną - senno-liryczna atmosfera nie usprawiedliwia tego, że książce zwyczajnie brakuje dynamiki, a gdy już-już czujemy, że historia nabiera rumieńców, Barry wycofuje się do przynudnego dialogu w Algeciras.
Charlie i Marice chcą zniknąć, rozpłynąć się w hiszpańskiej nocy i czytelnik im kibicuje, bo tak podprowadza go autor. A gdyby ich historię opowiedzieć z innej strony? Dużo trudniejszym myślę zadaniem, a jakże ciekawszym byłoby zobaczenie opowieści o przemytnikach heroiny z punktu widzenia córki Maurice’a, która w “Nocnym promie…” zastępuje Godota, a mogłaby być heroiną obdarzona silnym głosem.
Mam jakieś poczucie, że znowu przeczytałem książkę o dwóch facetach próbujących usprawiedliwić własne czyny, a autor im w tym bardzo kibicuje. A ja się już takich opowieści naczytałem w swoim życiu i cieszę się, że książka Barry’ego jest niezbyt obszerna, bo przynajmniej nie straciłem zbyt dużo czasu na tą finalnie nic nie wnoszącą do mojego życia historyjkę.
Przekład Łukasz Buchalski. Bardzo pomysłowy przekład.
Skomentuj posta