W.A.B, Maciej Płaza

Maciej Płaza, "Robinson w Bolechowie"

“Robinson w Bolechowie” to książka z niezwykłymi ambicjami literackimi napisana przez twórcę pewnego siebie i świadomego własnego talentu. To książka, o którą mam nadzieję, że będziemy się mogli spierać, bo w swojej wybitności się zapominająca i niebezpiecznie dryfująca pomiędzy realizmem a metafizycznym niedopowiedzeniem. To wyzwanie rzucone przez Autora czytelnikom i czytelniczkom - książka wymagająca skupienia i uwagi, wyobraźni i wyciszenia, a jednocześnie niezwykle atrakcyjna na tle dość jednak prostacko konstruowanej prozy, jaką przeważnie obdarzają nas polscy pisarze i pisarki.

Opisując “Robinsona…” dość łatwo wylać bohaterów i bohaterki z kąpielą i zdradzić wam szczegóły, więc powiem tylko, że głównym bohaterem jest malarz Robert, który po latach wraca do Bolechowa i próbuje rozumieć rodzinną tajemnicę. A że w Bolechowie jest stary pałac zamieniony w muzeum i pamięć o ostatnim ordynacie bolechowskim wciąż jest żywa, to zapowiada się wręcz dreszczowiec. Tyle wam powiem, resztę doczytajcie.

Płaza już w “Skoruniu” dał się poznać jako wybitnie utalentowany konstruktor tekstu, który ozdabia zdaniami i słowami trochę jak niektórzy i niektóre z nas będą robić niedługo z choinkowym drzewkiem. W “Robinsonie w Bolechowie” idzie dalej - proponuje nam tekst inkrustowany erudycyjnym językiem, koronkową konstrukcją zdań i narracją korzystającą z inspiracji dość rzadkich w polskiej prozie. W treści zaś proponuje podróż przez epoki, historię miłosną, może coś na kształt współczesnych “Chłopów”. Dla mnie to książka o trwaniu struktur społecznych, ich rekonstrukcji, fantomowym ciele szlachcica z pałacu, którego wspomnienie unosi się nad całą historią Bolechowa. Płaza doskonale gra motywami i nastrojami, mamy tu powieść wiejską (chyba tylko Muszyński aktualnie dorównuje Płazie), prawie nieobecną w polskiej prozie powieść gotycką, powieść historyczną, muzyczność i niesamowite wsłuchanie się w język, w jego ludyczne formy ale i gwarowość. To wszystko uporządkowane i poddane dość klarownej konstrukcji, wciągające dzięki rytmiczności rozdziałów i odpowiedniemu zestrojeniu instrumentów literaturotwórczych.

No to wyszedł mi pean. “Robinson w Bolechowie” to dzieło, które byłoby wybitne, ale jest jeden w nim zgrzyt - owa orkiestracja jest jakby nabzdyczona, zbyt popisowa, z nadmiarem ozdobników i piruetów. Odnosiłem wrażenie, jakby wspaniałe dzieło ktoś nierównomiernie posypał brokatem. Te wszystkie zdania na stronę, wyliczanki, nawiązania literackie, stylizacje i gry z literaturą nastawione są raczej na zawziętego krytyka, niż czytelników/czytelniczki. Na ten lep się łatwo złapać a ja mam opory. Chyba nikt w tym roku nie podjął się takiego ryzyka artystycznego jak Płaza - proponując prozę korzystająca z aktualnie ważnych i dyskutowanych teorii, osobną, może zbytnio zapatrzoną w wielkie ideały Literatury, ale jednak wybitną.

Czekam jednak na głosy krytyczniejsze, które wskażą na możliwość kiczu, na nadmierne nagromadzenie środków artystycznych, na wsteczność te prozy, imitacyjną naturę, dekoracyjny charakter. Bo niektóre synapsy w mojej głowie mówią mi, że trzeba to wziąć pod uwagę. Sami sprawdźcie, chętnie porozmawiam o “Robinsonie z Bolechowa”, bo prowokuje on do naprawdę różnorodnych i często sprzecznych ze sobą wniosków. Chętnie was posłucham. Tylko przeczytajcie.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: W 1993 roku literackiego Nobla dostała... (podaj imię i nazwisko)