Agora, Joanna Mizielińska, recenzja, artykuł sponsorowany

[RECENZJA] Joanna Mizielińska, "Księga umarłych"

Lepienie pierogów. Taki miał pomysł na drugą randkę. Zgodziłem się nie dla pierogów. Przywitał mnie w fartuchu, umazany mąką. Okazało się, że naprawdę będziemy lepić. I nie, nie kilka sztuk. Dziesiątki. On był ze Śląska, a czas przedświąteczny. Nie szło mi. Kuchnia nigdy nie stała się dla mnie przyjaznym miejscem. Spod jego palców wychodziły piękne, niewielkie i zachęcające do jedzenia pierożki. Wszystkie podobne do siebie. Dla opisu moich wymyślono metaforę kurtyny milczenia. Wspólne gotowanie okazało się zaskakująco wciągające i, mimo garmażeryjnego przepychu, intymne.

To nie jest historia o śmierci. Przeciwnie. To historia o życiu w jego ekstatycznej fazie. A jednak przyszła mi do głowy podczas lektury książki Joanny Mizielińskiej, “Księga umarłych”. W jednej ze scen tej wspaniałej książki narratorka opowiada o tym, jak razem z ukochaną babcią - będąc osobą dorosłą - po raz ostatni lepiła pierogi. “Na pierwszą Wigilię po amputacji nogi”. Scena kuchenna nie jest tu sceną uniesień i intymności. Przeciwnie - opowiada o irytacji i złości. “Właściwie we wszystkim musiałam cię wyręczać. Powiedziałam, że robimy je ostatni raz, że to dla ciebie zbyt męczące. (...) Złościłam się na ciebie, ale bardziej się bałam, że coś ci się stanie, że zrzucisz garnek, w którym je gotowałaś, że zasłabniesz. Prosiłam, być ich już nie przygotowywała. Kupowałam gotowe. Ale te nie znajdowały uznania w twoich oczach”. Są w tym prostym opisie troska i miłość, ale też zmęczenie i irytacja. Podoba mi się prawdziwość tej sceny, choć zazwyczaj nie szukam w literaturze prawdy.

“Śmierć to moja obsesja, odkąd pamiętam”, pisze już na pierwszej stronie Joanna Mizielińska, socjolożka i kulturoznawczyni znana z wielu prac dotyczących sytuacji osób queerowych. Jej “Księga umarłych” to dziennik żałoby po ukochanej babci, która “przyrzekała wielokrotnie, że jak umrze, odezwie się do mnie”. Znaku jednak nie ma. “Jest tylko nic”, pisze autorka tej poruszającej książki. Poruszającej, bo pozwalającej sobie na sprzeczne czasem emocje, na nielinearność wspomnień, zapominanie, rozpacz i radość niemal w tym samym zdaniu.

“Twój gniew. Był wielki i niszczący. Nie chciałaś z nami rozmawiać, jedynie wydawałaś rozporządzenia. To czasem ogromnie bolało”, pisze Mizielińska i relacjonuje to, jak trudno jest czasem opiekować się starym człowiekiem. Jest w tym zrozumiała skarga, ale nie przykrywa ona refleksji, że cóż - inaczej wydarzyć się nie mogło.

Autorka - poza opisem codzienności ze starzejącą się i chorującą kobietą - zadaje pytania o to, czego dowiadujemy się, kiedy gdzieś blisko nas wydarza się śmierć. “Czy opowiadam o tobie czy o sobie? Co straciłam wraz z tobą? Poczucie ciągłości własnej biografii”, pisze Mizielińska. W innym miejscu dodaje: “Nigdy nie myślałam, że jestem szczęśliwa. Twoja śmierć uzmysłowiła mi, że byłam”.

“Księga…” to również pamiętnik, opowieść o dziewczynce, która spotyka śmierci i bardzo się ich boi. Dziewczynce kochanej przez babcię najsilniej, jak to możliwe. “Miałaś nas cztery, od każdej córki po dwie. Istniała jednak pomiędzy nami hierarchia. Naturalna, jak mi się zdawało. Ja byłam najstarsza i najbardziej kochana. Resztę, jak podkreślałaś, też kochałaś. Ale brzmiało to, jakby wymagało wytłumaczenia, podczas gdy miłość do mnie po prostu była. Rozumiałyśmy ją obie bez słów. To reszta czekała na wyjaśnienie”. Opowieść też o babci, która mimo chorób i trudności, długo nie traciła animuszu i uwielbiała swoją kobiecość, budząc przy tym spore obawy u bliskich (“Gdy mówiłaś, że mógłby być twoim synem, czuć było dumę w twoim głosie”). Dużo tu jest, w końcu to “księga”. Na szczęście Mizielińska nie przegaduje tej książki, dąży do skrótu, czasem może nawet nazbyt pospiesznego.

“Nie pamiętam, byś mi była kiedykolwiek matką”, pisze Mizielińska. Tu pojawia się kolejny element układanki “Księgi…”. Wielka (nie)obecna, która w Wigilię krzyczy do swoich córek: “wypier*** z mojego domu, pier**** lesbijki”. “Tak, wiem, byłaś chora, jesteś chora, będziesz chora”, pisze Mizielińska, która “emocjonalnie rzyga już tym argumentem”. Momenty złości, wściekłości i rozgoryczenia w tej książce znajdują świetnie opisane sceny. Queerowość tylko pozornie jest tu tłem, pojawia się początkowo nieufnie, by w końcu wybrzmieć z całą mocą. Zbliżam się do wieku, w którym to, że jest się kimś bywa mniej ważne, niż to, że bolą plecy. Ale czasem… Zdaje się, że rozumiem autorkę. A może nie?

Pisząc o śmierci Mizielińska napisała książka o życiu. Gratuluję i polecam Państwa lekturze.

***

Literatura żałobna. Nie jest to tylko polski wynalazek, ale czasem wyobrażam sobie, że właśnie w tej nowej literackiej dziedzinie stajemy się światowymi potentatami. “Najlepiej o śmierci piszą Polacy”, mówią członkowie kapituł prestiżowych nagród. W księgarniach ustawiane są regały “dying in Polish”, a czytelnicy śledzą z zapartym tchem losy bliskich polskich pisarzy i pisarek. Czy komuś ktoś nie umarł i czy nie siada on już do klawiatury? Czekamy na kolejne arcydzieło.

Choć to ironiczna wizja, jest w niej uznanie dla wszystkich, którzy potrafią otworzyć się na pisanie na przecięciu życia i śmierci, na opis samych siebie i pytania zadawane sobie. Opis, z którym później jeździ się po spotkaniach autorskich. Prowadząca z trudem zadaje te dziesięć przepisowych pytań, a potem publiczność taktownie nie dodaje ani jednego.

Nie bójcie się “Księgi umarłych”. Przeczytajcie i dajcie znać, jakie wspomnienie w Was przywołała.

/za tekst otrzymam wynagrodzenie od wydawcy/

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: W jaki dzień zaczyna się poniedziałek? W mianowniku.