Czarne, Klementyna Suchanow

Klementyna Suchanow, "Gombrowicz. Ja, geniusz"

Dla tych, co tl;dr - jest to dzieło wybitne, choć nie pozbawione błędów, zachęcające do uzupełnień i kolejnych, dokładniejszych czasem, badań. Pozycja obowiązkowa na półkach wszystkich humanistów.

“Gombrowicz. Ja, geniusz” Klementyny Suchanow to jedna z najbardziej oczekiwanych i fetowanych książek tego roku. Słusznie, choćby ze względu na zamierzenie - pierwsza biografia jednego z najważniejszych polskich pisarzy, zwieńczenie wieloletnich badań i mrówczej pracy autorki. Podzielona na dwa tomy z olbrzymią ilością ciekawych przypisów (cudowne złośliwostki tam można znaleźć), obszerną bibliografią i robiącą wrażenie kwerendą archiwalną jest dziełem ze wszech miar wartym szczególnej uwagi. Także krytycznej i mam nadzieję na to, że “Ja, geniusz” będzie weryfikowany i będzie prowadzony z nim spór, bo to jest w tej książce najbardziej pociągające.

Powyższy akapit niech starczy za peany - jest to praca ważna, w jakimś stopniu niezwykła i Suchanow przeszła do historii polskich badań nad historią literatury. Niekoniecznie jednak tworzy historię reportażu, bo w tym kierunku “Gombrowicz” idzie, a nie wszystkie próby beletryzacji, czy nadania życia wydarzeniom z książki są udane. Podoba mi się, gdy Suchanow jest biografistką, kiedy odczytuje z zapisków, dzienników, “Kronosa” i dzieł ‘stricte’ literackich losy Gombrowicza, gdy odnajduje korzenie autora jak i artykuły, które nigdy nie były mu przypisane. Wszystko to tworzy postać z krwi i kości, którą niepotrzebnie nam autorka czasem ubarwia. Rozumiem, że wynikało to z chęci odtworzenia epoki, pokazania tła, na które nie ma miejsca w klasycznie rozumianych biografiach, ale to chwilami są bardzo zgrane chwyty i nie w pełni mnie satysfakcjonują. Przykładowo, gdy autor “Ferdydurke” jedzie z domu na Chocimskiej na Dworzec Gdański, gdzie wsiądzie w pociąg do Gdyni i uda się w rejs do Argentyny, Suchanow wykorzystuje to jako okazję do odtworzenia topografii Warszawy i opisu miejsc, które Gombrowicz mógł wtedy mijać. To bardzo prosta konstrukcja reportażowa, zbyt prosta i przewidywalna. Takich chwytów mamy sporo i przyznaję, że z dużą przyjemnością czytałem Suchanow-historyczkę a z niewielkim zachwytem Suchanow-reportażystkę. Reportaż historyczny jest gatunkiem, w którym trudno uciec przed takimi chwytami konstrukcyjnymi, ale zapewniam wszystkich, że można (np. poprzez zwiększenie polifoniczności, co w “Gombrowiczu” może by się jednak przydało). Pozostaje niewielki niedosyt. Podobnie jest z tempem opowieści - są tematy, które autorka lubi i przywiązuje do nich większą uwagę, szczególnie dotyczy to czasu spędzonego przez pisarza w Argentynie - dla mnie był to dość jednak nudny i nadmiernie skrupulatnie napisany fragment. W drugim tomie bardzo mocno widać, że jest Suchanow krytycznie nastawiona wobec Rity Gombrowicz. Zauważyć to można choćby we fragmentach, w których opiera się wyłącznie na informacjach od wdowy po Gombrowiczu - są one jakby “odpuszczone” od praw weryfikacji i stanowią czasem odrębną narrację. Zdaje się, że można wyczuć pewne wahania autorki i zwiększoną czujność na ewentualną cenzurę. Fragmenty książki, które nie powstałyby bez pomocy Rity Gombrowicz są wyczuwalnie grzeczniejsze, choć autorka chwilami pozwala sobie wręcz na złośliwości wobec strażniczki pamięci po autorze “Kosmosu”. Jestem też zawiedziony zakończeniem książki - może i życie człowieka-Witolda kończy się wraz ze śmiercią, ale nie życie pisarza-Gombrowicza i choćby wzmianka o jego pogrzebie by się nam przydała. Retorycznie zamknięcie książki wraz z ostatnim tchnieniem pisarza jest sentymentalnie urocze, ale wątpliwe merytorycznie.

Mam jedną uwagę natury merytorycznej, zatem jak ktoś nie chce się w nie wdawać to już podsumuję - rzadko zdarzają się książki z takim rozmachem i z takimi ambicjami. To był dobry rok dla wielkich biografii, myślę, że Suchanow i Bikont pokazały dwa oblicza biografistyki, w dialog z którymi będą musieli wejść autorzy i autorki kolejnych. Bardzo mi się ten biograficzny trend podoba, tak na marginesie dodam.

Wracam do uwag krytycznych.

Pisze autorka, że “jeszcze w pierwszej dekadzie po I wojnie światowej homoseksualiści wedle prawa odziedziczonego po zaborze rosyjskim, byli karani za swe skłonności” a nowy kodeks karny oprócz tego, że zmniejszył karę za nierząd homoseksualny z pięciu do trzech lat, “zliberalizował sam homoseksualizm”. Z tego wyciąga autorka wniosek, że ujawnienie się w zapiskach homoseksualnych doświadczeń Gombrowicza spowodowane jest “chyba dzięki nowym przepisom”. Nie dość, że te doświadczenia mają miejsce dwa lata później, to jeszcze rosyjski kodeks karny nie penalizował dobrowolnych stosunków homoseksualnych (męsko-męskich), o czym pisał cytowany przez Suchanow, Wacław Makowski:

“(...) charakterystyczną jest rzeczą, że K. K. R. nie uznał za potrzebne chronić w ten sam sposób mężczyzn, nawet nieletnich chłopców, sam zatem brak zgody z ich strony nie wystarcza do karalności dokonywanych na nich czynów lubieżnych, o ile przytem nie użyto środków przymusu, które same przez się zawierałyby cechy przestępstwa i pociągałyby kary samoistne, a więc mogłyby odpowiadać ogólnym cechom zmuszenia (...) albo gwałtu na osobie (...), groźby karalnej (...), albo wreszcie zniewagi (...).” (Wacław Makowski, “Prawo karne. O przestępstwach w szczególności. Wykład porównawczy prawa karnego austrjackiego, niemieckiego i rosyjskiego, obowiązującego w Polsce”, Warszawa 1924, s. 338.)

Podobnie w czasie debaty sejmowej komisji kodyfikacyjnej mówił prawnik Miklaszewski: “Przepisy te byłyby tylko nieskończonem źródłem szantażu. Wszak kod. k. rosyjski nie zna grzechu sodomskiego, a nie wywołuje to ujemnych skutków. “. (Komisja Kodyfikacyjna Rzeczypospolitej Polskiej. Sekcja Prawa Karnego, t. II, s. 204-205.)

Rosyjski kodeks karny z 1903 roku karał za „pederastię” dokonaną „z nieletnim od lat 14 do 16 bez jego zgody lub nawet za jego zgodą”, „z osobą, o której wiedział, że jest pozbawiona możności rozumienia istoty i znaczenia spełnianego na niej czynu lub też nie może kierować swemi czynami wskutek chorobowego rozstroju czynności psychicznych”, „z pozbawionym możności opierania się, bez jego zgody na pederastję”. Homoseksualiści obawiali się oczywiście spraw sądowych, ale nie ze względu na sam homoseksualizm a oskarżenia o deprawowanie młodszych, czyli pedofilię - w przypadku wzmiankowanej przez Suchanow doktor Sadowskiej zaś chodziło o przekroczenie uprawnień jako lekarki (sprawa przed Sądem Izby Lekarskiej, zaś opisywaną przez Tomasika i Suchanow sprawę wytoczyła sama Sadowska swoim szantażystom).

Warto pamiętać, że niekryminalizowanie homoseksualizmu to nie była to jakaś łaskawość prawników, gdyż głównym argumentem za nieumieszczeniem karalności homoseksualizmu w nowym kodeksie karnym był argument poddania jej medykalizacji:

“Jak widad PKK [*Polski Kodeks Karny – WSZ] zerwał – i zupełnie słusznie – z zasadą karalności t. zw. nierządu przeciwko naturze, wychodząc z założenia, że dopuszczający się go są rzekomemi tylko przestępcami, właściwie zaś ludźmi choremi, w stosunku do których nie należy stosować kar, a myśleć raczej o interwencji lekarskiej.” (Wiktor Grzywo-Dąbrowski, “Przestępstwa w związku z zaspakajaniem popędu płciowego”, Poznań 1936 (odbitka z „Ruchu prawniczego, ekonomicznego i socjologicznego, zesz. 2, 1936 r.))

Pisze też autorka, że “Niemcy po dojściu Hitlera do władzy powracają do penalizacji homoseksualizmu”. Otóż nie do końca - 1 września 1935 rozszerzono brzmienie paragrafu 175 w taki sposób, aby „nieprzyzwoitości między mężczyznami” obejmowały praktycznie każdy typ zachowania o podtekście seksualnym; do czasu tej nowelizacji karalne były tylko stosunki homoseksualne. Seksualne stosunki jednopłciowe karane były na podstawie art. 175 od 1871 roku.

To o czym warto przy okazji książki Suchanow rozmawiać to też podejście do biseksualizmu autora. Otóż to słowo pada w tej książce wyjątkowo rzadko (tzn. nie znalazłem go ani razu, ale możliwe że gdzieś jest bo jeszcze jeden tom przede mną), a wydaje się być kluczowy do omawiania homoerotycznych skłonności Gombrowicza. Zabrakło mi analizy w tym kierunku (mówi o tym autorka w wywiadach, szkoda, że nie w książce). Do tego pisze autorka na przykład, że “dyskretny Witold jest zdegustowany typowo gejowskimi gestami Virgilla, który mówi o sobie jak o kobiecie”. Mały zgrzyt jak dla mnie. Podobnie jak zgrzytem jest w jednym miejscu opieranie się na wtórnym cytowaniu “Ikaca”, po którego łatwo sięgnąć choćby w bibliotece cyfrowej. Cytowanie za pracami w rodzaju “Absurdy Polski międzywojennej” należy stosować bardzo ostrożnie, co wiem z własnej praktyki.

Pisze Suchanow, że Gombrowiczowi “obca jest kultura getta” (cokolwiek to znaczy gdy mówimy o roku 1935), a pisarze tacy jak Isaac Bashevis Singer nie docierają do obiegu w związku z barierą językową”. Na dowód przytacza autorka fakt, że “Szatan w Goraju”, który ukazał się w jidysz w 1935 roku w języku polskim ukazał się w 1992 roku. (s. 317). To nietrafiony argument, skoro bardzo wielu przedstawicieli “kultury getta” było tłumaczonych na polski, a nawet sami pisali w kilku językach, tu przykładem niech będą Szalom Asz, Szolem Alejchem czy Perec, których teksty znane były po polsku i dyskutowane w polskiej prasie. Wychodziły też pisma takie jak ”Izraelita”, w których publikowano zarówno publicystkę jak i literaturę piękną żydowska w języku polskim. Gdyby Gombrowicz chciał, to by Gombrowicz poznał. Jak wszyscy inni w tym czasie.

Jest “Ja, geniusz” wielkim dziełem i zamierzenie niezwykle ambitnym, oczywiście z pewnością wielu specjalistów i specjalistek w swoich dziedzinach znajdzie jakiś fragment dla siebie i własnej krytycznej analizy. Ważne, że w końcu jest do czego się odnieść, a każda osoba czytająca książkę Suchanow może swoją prywatną miłość (lub nienawiść) do Gombrowicza zestawić z dziesiątkami przypisów, bibliografią i szperać dalej, ku własnej czytelniczej satysfakcji.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jaka woda u Żywulskiej?