Czarne, Henryk Grynberg
Henryk Grynberg, "Dziedzictwo"
Książkę Henryka Grynberga można czytać na dwa sposoby - ze świadomością, że jej tłem jest film dokumentalny “Miejsce urodzenia” Pawła Łozińskiego, jak i bez tej wiedzy. Żałuję, że nie jest mi dane czytanie jej bez pamiętania o tym wstrząsającym filmie, w którym na oczach Henryka Grynberga odkopane zostają zwłoki jego ojca.
“Dziedzictwo” to zapis dialogów prowadzonych ze świadkami ukrywania się rodziny autora podczas Holokaustu - w lasach, polach, ziemiance, czasem użyczonych stodołach. Świadkowie chętnie wspominają rodzinę Grynberga. Jankla w Ryni znali wszyscy, podobnie z jego trzema córkami jak i Abramem, mężem jednej z nich a ojcem narratora. Jednak gdy pojawia się pytanie “co się stało z Abramem?” stajemy twarzą w twarz z kłamstwem, zacieraniem śladów, antysemityzmem, cynizmem i strachem. Nikt nie widział, choć wszyscy wiedzą. Nikt nie słyszał, choć wszyscy potrafią wskazać miejsce. Wynik tego śledztwa jest wstrząsający. Grynberg w innym tekście pisze, że “ludzie Żydom zgotowali ten los” i w “Dziedzictwie” z tą prawdą jesteśmy konfrontowani.
Wyjątkowo grające na emocjach są spisane dialogi robotników zatrudnionych do odkopywania glinianki, w której został zakopany Abram - odrobinę wesołkowaci panowie żartują, że może trafią na złoto, a niewybredne komentarze pokazują najgorsze oblicze człowieka, który nawet w obliczu śmierci nie potrafi zachować odpowiedniej powagi. Pisze Grynberg w zamykającym książkę monologu, który przeradza się w spór z Bogiem, że “sprawiedliwe jest potępienie”. Po tej lekturze ciężko mieć wątpliwości.
Czas na rozbudowane PS. Mistrzowsko Grynberg spisał dialogi i ciekawym jest temat konstrukcji tej książki, jak i doboru wywiadów oraz prowadzenia narracji poprzez filmowy montaż tych fragmentów. Podobnie interesujące byłoby zestawienie tej książki z inną - “Rejwachem” Mikołaja Grynberga, bo obie są jakby odpadkami przy głównej robocie, w obydwu zawiązuje się niezwykle wyraźny pakt autobiograficzny, jak i występuje ciekawie skonstruowana polifonia, ale przyznaje, że wolę “Dziedzictwo” chłonąć i być zwyczajnie przerażonym tym, jakie dziedzictwo nam przyszło dźwigać, niż prowadzić analizy literackie. Nastały czasy nowej trwogi i to mi się udziela przy lekturze.
Skomentuj posta