Barbara Engelking, IFiS PAN

Barbara Engelking, ""Szanowny panie gistapo". Donosy do władz niemieckich w Warszawie i okolicach w latach 1940-1941"

"Donosy do władz niemieckich w Warszawie i okolicach w latach 1940-1941” Barbary Engelking to książka skromna - niewiele ponad sto stron, na których kłębią się uczynki tak potworne, że czytałem ją kilka dni zamiast jednego herbacianego wieczoru.

Engelking natrafiła na zbiór donosów do władz niemieckich, przejętych prawdopodobnie przez organizację wywiadowczo-dywersyjną polskiego podziemia.To od dawna znana sprawa, że pracownicy i pracownice poczty przechwytywali donosy wysyłane do “szanownego pana gistapo”, a podziemie czasem nawet interweniowało u delatatorów lub ostrzegało potencjalne ofiary donosu. Jednocześnie zachowało się do tej pory niewiele takich dokumentów, stąd unikatowość książki Engelking. Tyle wstępu, jest to niestety praca bardziej naukowa niż reporterska a autorka postanawia omówić donos jako gatunek literacki oraz zajmuje się jego psychologiczno-społecznymi aspektami, co jest ciekawe ale pozostawia czytelniczy niedosyt. Donosili wszyscy na wszystkich - Polacy na Polaków, na Żydów, ale też Żydzi na Polaków i Żydów, niezwykły jest oralny charakter tej korespondencji, w wielu przypadkach nieumiejętność formułowania myśli i niedobory piśmiennicze sprawiły, że dostajemy do lektury niesamowite kurioza. Najciekawsze było dla mnie to, jak donosiciele zwracali się do okupacyjnej władzy, czując respekt ale i specyficzną komitywę. Donosy o “Głównych Władz niemieckich” czy “Najwyższej Władzy Niemieckiej”, “Szanownych Panów” czy w końcu “Wielmożnego Pana Komendanta Miasta Warszawa” świadczą o wręcz emocjonalnym stosunku do władz, a w jednym z donosów przeczytacie, że Hitler jest nazywany “Najjaśniejszym Władcą” . Podobnie zaskakują dobre rady udzielane przez delatorów - kiedy aresztować, kiedy przyjść na rewizję, czy bić mocno (“jak gestapo im da bicie to oni się przyznaj”)- niektórzy wychodzili poza swoje donosicielskie kompetencje i bawili się w szanowną władzę.

Pisze Engelking: “Niektóre notacje pożegnalne sprawiają wrażenie zaczerpniętych z odmiennego porządku, zapożyczonych z innej konwencji korespondencyjnej. Zapewne użyte bezmyślnie, banale formuły końcowe sprawiają jednak w kontekście donosu do Niemców dość makabryczne wrażenie: “Kończe i życze pomyślności i zdrowie (...) Nade wszystko strzeż Bóg Wodza” (nr 131), “Życzę zdrowia i sukcesu” (nr 186), “będę panom wdzięczny za to i niech pan Bug domaga w życiu” (nr 106)”.

Na koniec zatem donos z 18 lutego 1941 roku:

“Do Szanownego pana Kreishauptsmana. Uprzejmie proszę przyjąć do wiadomości. Żyd Lejbman Icek zamieszkały w Łukowie codziennie na ulicy rozmawia o polityce i to wszystko przeciwko rządowi Niemieckiemu mianowicie opowiada o bąbardowaniu w Niemczech. O brak jedzenia i.t.d”.

Fantastyczna lekcja historii i obrzydliwa prawda o nas. Oczywiście - dodajmy dla sprawiedliwości - donosicielstwo rozpanoszyło się w każdym okupowanym przez nazistów kraju, a próby statystyki pokazują, że w Polsce było ich chyba mniej niż np. we Francji, ale mimo to - warto się zapoznać z książką Barbary Engelking, by pamiętać, że podczas wojny straszniejszy bywał sąsiad niż niemiecki żołnierz.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: W rosole u Musierowicz