Natalia Fiedorczuk, Egmont, Maria Mazurowska, Marcin Baran, Izabela Kaczmarek-Szurek, Paulina Derecka, Roman Kurkiewicz
Marcin Baran, Maria Mazurowska, "Piasek i bruk. O Romanie Dmowskim"
Muszę wam dzisiaj powiedzieć jednak wieczornie, co sądzę o symetryzmie w książeczkach dla dzieci. Nic dobrego o nim nie sądzę.
Jest tak. Egmont wydał “Serię z kotylionem”, która ma być limitowaną edycją serii “Czytam sobie” z okazji wiadomej. Zaproszono do pisania ciekawych autorów (Cezary Łazarewicz, Jan Ołdakowski, Grzegorz Chlasta, Roman Kurkiewicz, Angelika Kuźniak, Natalia Fiedorczuk-Cieślak czy Jan Wróbel) i dobry zestaw ilustratorów/ilustratorek. Wygląda to dobrze, czyta się - jak to książeczki dla dzieci uczące czytania - słabo, ale nie o to przecież chodzi, a o edukacyjny wymiar. Ktoś wpadł jednak na pomysł, by na poziomie pierwszym, jednym z bohaterów serii uczynić Romana Dmowskiego, który co prawda przyczynił się do naszej niepodległości, ale był na przykład przeciwny przyznaniu kobietom praw wyborczych, o czym warto dzisiaj szczególnie pamiętać.
Marcin Baran w dymku skierowanym do dorosłego czytelnika pisze, że “pisanie takiej książeczki o Romanie Dmowskim (postaci więcej niż niejednoznacznej, choć dla niepodległości bez wątpienia wielce zasłużonej) to kłopotliwy trud. Ale czegóż się nie robi dla dobra języka polskiego i jego najmniejszych użytkowników”. Myślę, że język polski i najmłodsi by nie ucierpieli, gdyby o Dmowskim dowiedzieli się później i bez kastrowania jego historii pod prostą opowieść o Romku, który wywalczył w Wersalu “by Polska znowu była na mapie”. Co może być też niezrozumiałe dla dzieci, skoro niepodległość odzyskaliśmy w 1918, a wydarzenia z książeczki dzieją się wiosną roku 1919, co jest tam wyraźnie napisane pod pierwszym obrazkiem. Co język polski zyskał dzięki tej postaci, nie dowiedziałem się. W książeczce może nieświadomie, ale jednak, kobiety odgrywają role wyłącznie drugoplanowe, a przekaz książki brzmi: “dbaj o swój kraj”, co jest akurat miłe, ale można było to pokazać na przykładzie innej postaci.
Na osłodę dostajemy opowieść Romana Kurkiewicza (il. Paulina Derecka) o Wandzie Krahelskiej, socjalistce, która - to za bajką podaję - zrzuca na złego generała bombę, generał ucieka i nagle “walka po wieku wygrana! Jest Polska i jest jej stolica”. Rozumiem skrótowość opowieści dla najmłodszych odbiorców i odbiorczyń, ale powiązanie zamachu na Skałona z 1906 roku z odzyskaniem niepodległości 12 lat później to jednak zastanawiający szpagat w czasie.
I właśnie ten symetryzm mnie nie przekonuje. Z jednej strony antysemita, z drugiej osoba odznaczona tytułem Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata. Nie, zestawianie tych postaci w tej samej formie, czynienie z nich równych sobie bohaterów, sprawia, że zamazuje się powoli granica pomiędzy postawami akceptowalnymi, a nieakceptowalnymi. A wymazywanie biografii, do czego autor książeczki się przyznaje, nawet w książce dla dzieci jest - jak słusznie w komentarzach zauważyła jakiś czas temu Magda Majewska z Krytyki Politycznej - ich okłamywaniem. Można było zasiać wątpliwości, jak i można było po prostu wybrać inną postać.
Opowieść o historii jest trudna, nawet gdy opowiadamy ją komuś, kto dopiero uczy się czytać. Na okładkach książeczek ładnie napisano “jednym z kluczy do wolności jest także możliwość samodzielnego czytania”, ale nie wspomniano, że kluczem do wolności jest też możliwość poznania historii bez cenzury. I jestem pewien, że nawet w książce dla kilkulatka da się to zrobić. Trzeba tylko się nie bać. Po to ponoć mamy wolność, by się nie bać. A może już jej nie mamy? Rynek rządzi?
Skomentuj posta