Korporacja Ha!art, Justyna Kulikowska

Justyna Kulikowska, "Hej i inne bangery"

Literatura próbuje sobie poradzić z fejsem i mediami społecznościowymi w różny sposób - już samo opisywanie tego zjawiska jest dla prozy trudne, bo czy da się napisać, że “Anna bierze udział w wydarzeniu koncert_zespolu #tylkowstodole z użytkownik @JacekiAgatka”. Jak udowodniłem tym genialnym zdaniem - da się, ale czy to ma sens i jak wypada w kontekście? Przeważnie dramatycznie źle, dlatego cieszy mnie, że Justynie Kulikowskiej trudne zadanie pisania “internetowego” się powiodło. Możliwe, że w poezji jest łatwiej, ale z dziką przyjemnością zastanawiałem się nad odpowiedzią na pytanie “Czy Platon wykasowałby historię przeglądarki?” Sądzę, że nie. A teraz o poezji.

“Hej i inne bangery” to opowieść o “brudzi, typie: miliony hasztagów, pochwała wojny”, o tym syfie, w którym przyszło nam żyć w czasach późnego kapitalizmu. Narratorka w programowym wierszu “Hejt 0.1” wyraźnie zaznacza, że nie zamierza przepraszać. Bo za co? Jest tu bunt antyinteligencki (“Lepiej się wymilczcie”), antytechnologicvzny (“Jesteśmy ekranem…”). Bunt osoby, która ogląda twarz swojej matki “po trzydziestu latach dostawania wpierdol”, mającej świadomość, że ludzie pracujący w fabrykach mają dłonie “spękane jak skorupa żółwia”, a wszystkim tym jesteśmy po prostu zmęczeni. Zmęczenie i wypalenie - fizyczne i emocjonalne są chyba głównymi wątkami tej narracji. Brak perspektywy, tragiczna świadomość, że nic już nie będzie dobrze sprawiają, że “zapadliśmy się w system” i choć może słychać coś optymistycznego we frazie: “wybudziliśmy się ze snów”, to są to raczej wizje znad “chłodnej deski kibla”. Bo trzeba wam wiedzieć, że w “Hejcie…” raczej nie traficie do klubu z jazzem i kelnerami dyskretnie przemieszczającymi się po sali. Tutaj lądujecie w mrocznych czeluściach ostrej techniawy, gdzie wszystkie narkotyki są raczej ‘al dente’. Pokolenie ludzi mających “twarze przybrudzone memem jak tanim brokatem” mówi głosem zdeterminowanym acz pozbawionym złudzeń.

Dobrze się czułem i nawet się wczułem w lekturę poezji Kulikowskiej i doceniam sprawność operowania narkotycznymi wizjami, młodzieńczym wkurwem, memicznością i repetatywnością. Podobnie jak całkiem udany balans pomiędzy dosadnością i wulgarnością a lirycznością, zwłaszcza tam gdzie Kulikowskiej było blisko do tanich rapsów. Nie jest to może wielkie osiągnięcie nowej poezji, ale dość odrębny i ukształtowany już głos, który zapowiada pewną zmianę, na którą czekam, bo czas odcinania się od Brulionowców powinien się skończyć, a dobrze by było na nowe estetyki współgrające z tym, co choćby się dzieje na alternatywnej scenie hiphopowej. Siksa i Kulikowska dryfują w tym kierunku, choć z różnym podejściem do liryczności.

Kończąc muszę podkreślić, że seria poetycka pod redakcją Mai Staśko to jedna z najciekawszych dzisiaj inicjatyw wydawniczych, dzięki której zaistnieć może poezja krytyczna wobec społecznego status quo. Jednocześnie trudno nie dostrzec jej ograniczeń formalnych i nieumiejętności wyjścia poza dość jednak tradycyjne i konserwatywne formy poetyckie. Dzisiaj rewolucja w poezji to już najwyraźniej nie forma, a treść. Co mnie niezbyt cieszy, ale przyglądam się temu z nadzieją, że Staśko uda się wychwycić osobę, która zmieni poezję i nami naprawdę wstrząśnie. Jest na to pewna szansa.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Czego katastrofa następuje u Haliny Snopkiewicz?