Arcana, Wojciech Wencel
Wojciech Wencel, "Epigonia"
Nagroda Zasłużony dla Polszczyzny dla Wojciecha Wencla wzbudziła kontrowersje i ‘votum separatum’ części składu Rady Języka Polskiego. Nie ukrywam, że skłoniło mnie to do lektury jego ostatniego tomu poezji, pt. “Epigonia”. Wcale nie było to takie oczywiste doświadczenie - tam jest coś, co w innych warunkach mogłoby stać się zaczątkiem wybitnej poezji, są setki lektur i spore umiejętności techniczne, ale jest też dużo poetyckiego zacietrzewienia, niekonsekwencji i anachronicznej wizji sztuki poetyckiej. Rozumiem, że poeta-Wencel dla swojej publiki chce uchodzić za potomka Norwida, Słowackiego czy Lechonia, ale to jest spore nieporozumienie.
Tytułowy wiersz, “Epigonia” otwiera cytat z J.M. Rymkiewicza, co podwyższa (mimo wszystko pamiętajmy “Zachód słońca…”) poprzeczkę dla Wencla. Ale czytajmy wiersz, a nie dodatki.
“Moja muza jest matką czułości
żyje sama nad morzem poezji
w ciągu dnia zbiera muszle na brzegu
i naprawia porwane sieci"
W tej sytuacji należy przyjąć, że ktoś w tym morzu poezji łowił (słowa? znaczenia?) i sieci się rwały z przyczyn nieujawnionych przez podmiot lityczny. Szkoda, bo to by było interesujące.
"a muszle szumią polszczyzną
a w sieciach miotają się słowa
słowik śpiewa pieśń czarnoleską
Laura szepcze do swego Filona"
Zbierała sobie ta muza, “matka czułości” muszle i te jej zaszumiały po polsku. A właściwie zaszumiały “polszczyzną”, co mogło być choć odrobinę zaskakujące dla zbieraczki. Nagromadzenie “polskich” tropów - słowik z “pieśnią czarnoleską” w dziobie, Laura szepcząca do Filona ("Połóż twą rękę, gdzie mi pierś spada," to chyba mój ulubiony fragment z Karpińskiego) wydaje się być jednak trochę przypadkowe i patchworkowe.
“moja muza jest siostrą nicości
mieszka w wieży z kości poległych
wieczorami zapala latarnie
odprowadza wzrokiem okręty”
Umówmy się, że opowieść o wychodzącej wieczorami muzie, matce czułości i siostrze nicości, która łazi po plaży, mieszka w inkrustowanej wieży, a do tego robi na umowę-zlecenie jako latarniczka nie przekonała mnie.
Pisze Wencel na zakończenie:
“to są widma rozbitych statków
które tkwią zatopione w języku
a każdy ma rzeźbę na dziobie:
Leopolis Sarmatia Virtus”
Rozumiem, że dostrzegła to bez lunety? Ja z lupą szukam w tym wierszu czegoś, co nie jest wydumaną kopią i epigonią ale w najgorszym tego słowa znaczeniu, wsteczności i schematyzmu. Niestety, na tej regule opiera się pomysł na wiersz i na cały tom. Musimy poetę Wencla przestrzec przed tym, że epigonów ludzie nie pamiętają, choć oczywiście łatwiej ustawiać się w roli prześladowanego epigona niż twórcy nadającego ton swojej epoce. Skarży (i chwali jednocześnie) się poeta, że “moje wiersze są martwe”, “zniknęły z podręczników” a Wencel siedzi “przy nich pilnuję by ich nikt nie wywiózł”. Halo. Ziemia. Choćby i polska.
Są też w “Epigoniach” wiersze przerażające prostactwem porównań, oto warszawski pomnik Nike z Samotraki jest piękny “jak gołębica” (“Nike z Samotraki”) a droga podmiotu lirycznego (“Dwie miłości”) wiedzie przez ciemną dolinę. Tylko, że poecie-Wenclowi to prostactwo odpowiada i próbuje je wynieść przed nowatorstwo. W programowej “Ars Poetica” pisze:
“drutami na horyzoncie pędzą komunikaty
lecz ja jestem poza zasięgiem - na stuletnim bruku
próbuję stawiać kroki których nikt nie usłyszy
kora zdziczałych wierzb kruszy się pod palcami
jak grzbiet staroświeckiej książki”
Gdyby to napisał nastolatek wzruszony lekturą “Pana Tadeusza”” i “Kamieni na szaniec” to wiecie, hasztag sztos i hasztag szacunek, ale to napisał facet w wieku 45 lat. Formacja intelektualna Wojciecha Wencla opiera się na uwzniośleniu przeszłości kosztem aktualnych problemów. To, co prowadzi do sukcesów politycznych, do tej pory nie prowadziło do sukcesów literackich. I oby tak było nadal.
PS. Dziękujemy Stanisławowi Łubieńskiemu za konsultacje ornitologiczne. W kwestii występowania słowików mamy dużo do nadrobienia.
Skomentuj posta