W.A.B, Maciej Marcisz
Maciej Marcisz, "Taśmy rodzinne"
Zamiast pisać o “Taśmach rodzinnych” Macieja Marcisza znajduję wiele przyjemności w przekładaniu książek na półkach czy nawet odkurzaniu. Biorę się za ten tekst od dwóch tygodni i dalej nie mam poczucia, że jest to książka, której chcę poświęcić tak dużo uwagi jak niektórzy blogerzy. Widzę w necie zachwyty, których nie umiem podzielić. Mam też, dodam to od razu, pewien dyskomfort psychiczny, gdyż uważam, że każdy recenzujący powinien od razu napisać, że Marcisz jest szefem promocji w W.A.B., które to wydawnictwo “Taśmy....” wydały. O ile nic nie mam do tego, że Marcisz “u siebie” książkę wydaje, tak uważam, że zwrócenie na to uwagi jest bardziej niż istotne. Przejdźmy jednak do meritum, czyli samej powieści.
Gdy rodził się Marcin Małys nic nie zapowiadalo, że za kilka lat jego rodzice będą ‘prywaciarzami”. Lata 90. dopiero nadchodziły i nikt nie wiedział, że kapitalizm jest aż tak wspaniały. Przynajmniej dla niektórych. Małysom się udaje i mogą realizować własny sen o zamożności, co oznacza mało refleksyjne wydawanie pieniędzy, budowanie więzi opartych o konsumpcję przy jednoczesnej próbie ewoluowania z małomiasteczkowych prywaciarzy do ludzi z ambicjami także kulturalnymi. Możecie sobie to pewnie łatwo wyobrazić - nagle budowane fortuny okazywane z brakiem wdzięku w postaci dziwo-domów, samochodów na wypasie czy mocno kiczowatym stroju łączącym aktualne trendy w “Dynastii” z osiągnięciami tekstyliów lokalnych. Ten moment, gdy stać cię już na Hugo Bossa, ale jeszcze z chęcią byś założył coś z bazarku. Łączenie tych pragnień wytwarzało potworności estetyczne, z których długo się otrząsaliśmy i wielu to się jednak nie udało.
“Taśmy rodzinne” to przede wszystkim opowieść o samym Marcinie, jego dorastaniu w nowobogackiej rodziny, próbach tworzenia własnej tożsamości i budowania jej w oderwaniu od materialnego statusu rodziny Małysów. Próby, dodajmy, nieudanej, co spoilerem nie jest, bo akurat od tego Marcisz postanowił zacząć swoją książkę. Marcin jest gejem, ma ambicje artystyczne, zdecydowanie zbyt dobre mniemanie o sobie i wciąż rosnące długi, zwłaszcza, że ojciec jednak postanowił odciąć go od źródełka z pieniędzmi.
Jest tu też druga opowieść, którą opowiada ojciec Marcina. To historia o tym, że na sukces trzeba było zapracować. Trochę wytłumaczenie, trochę wyjaśnienie, trochę próba zrozumienia pokolenia, które uważało, że najważniejsze jest kupić i drożej sprzedać. A reszta jakoś się ułoży. Muszę przyznać, że o ile sam pomysł z zestawieniem opowieści ojca i syna był ciekawy i daje dobre efekty, tak widać, że z historią ojca Marcisz miał więcej kłopotów i próbuje nadmiernie psychologizować, ale jednak popada w dość proste wnioski - wina leży w dziedzictwie, a więc też i dzieciństwie oraz w nagłym kapitalizmie, którego nikt nie był nauczony.
Jak sobie poradzi Marcin? Co znajduje się na tytułowych “taśmach rodzinnych” i czemu to wszystko jest bardzo smutne, przeczytacie w książce, a ode mnie możecie się za to dowiedzieć, że podoba mi się styl Marcisza. Jest to z pewnością powieść napisana językowo poprawnie, bez silenia się na zbytnią oryginalność, ale też bez popadania w banał, co przy debiucie jest dobrym zwiastunem. Zdecydowanie największym pozytywem w książce jest opis artefaktów lat 90., a więc nie tylko gumy Turbo, ale i wielu innych, dzisiaj już niekiedy zapomnianych przedmiotów, gier czy filmów. Marcisz napracował się nad dekoracjami i panująca aktualnie moda na lata 90. nie mogła się doczekać lepszego kronikarza. Jednocześnie popada w proste klisze - gej-artysta, konflikt z ojcem (i całym światem, no ale przecież artyści nie mogą inaczej), pieniądze zamiast uczuć, plastik is fantastik. Niewiele tu przełamań dość przewidywalnej opowieści, zdecydowanie słabo zbudowane są postaci kobiece a i cała wymowa książki jakoś mnie niepokoi. Dlaczego? Bo wydaje mi się, że dalej opowiadamy sobie historię lat 90. w perspektywie uprzywilejowanej. I ta perspektywa jest atrakcyjna komercyjnie. Zaskakująco młoda polska proza chętniej sięga po krytykę sukcesu niż po ukazanie rzeczywistości tych, którzy Balcerowicza nigdy nie lubili. Może napiszę to bardziej dosadnie - narracja w rodzaju “brak sukcesu - sukces - problemy w relacji rodzinnej - rozpad więzi - pytanie o sens” jest boleśnie przewidywalna i bardzo chciałem, żeby Marcisz to jakoś przełamał, ale on do tego dołożył geja-artystę i lekko zdziwaczałą matkę plus niezbyt istotne rodzeństwo i sporo dowcipu, a ten tort obłożył komiksami z Kaczorem Donaldem. Naprawdę zaskakujące. A już bardziej na poważnie to warto się przyjrzeć “Taśmom…” jako pewnej formie literackiego “hipsterralizmu” (termin pożyczam od Iwony Kurz), w którym wszystko musi być dopasowane do wyobrażenia o idealnych losach bohaterów.
Dużym rozczarowaniem u Marcisza jest niekomplikowanie narracji - dostajemy to, czego po tej historii się spodziewamy. Czytamy o tych emocjach, których się spodziewamy, niewiele tu zaskoczeń, bo przecież nie są nimi bufonada nowobogackich czy homofobia. Mam poczucie, że przeczytałem produkt idealnie dopasowany do wymogów odbiorcy, który chce z nostalgią powspominać, ale jednocześnie powiedzieć sobie “nie jestem bezrefleksyjny, oprócz zachwytów jest tu przecież krytyka”. Ale to taka krytyka przez bibułkę, zachowawcza i niezbyt naruszająca ustanowione od dawna tabu, w którym najważniejszą rolę gra mit przedsiębiorczości i wiedzy jako jedynych źródeł sukcesu. Krytykę mitu umożliwia u Marcisza jego jednoczesne odrealnienie, oddalenie i estetyzacja. Innymi słowy - “Taśmy rodzinne” dlatego mogą być krytyczne, bo są też opowieścią nostalgiczną o sukcesie, którego już się nie da powtórzyć. Dużo łatwiej jest prowadzić taką narrację z perspektywy odmieńca, ale jednak należącego do systemu, niż spoza niego. No i myślałem, że chociaż na “taśmach rodzinnych” będzie coś mocniejszego, ale i tu zaskoczeń nie było.
“Taśmy rodzinne” Marcisza to z pewnością udany debiut, bo czytam ostatnio głównie debiuty nieudane. Należy też przyznać, że jest to książka bardzo poprawna. Aż za bardzo.
Niestety nie zaprezentuję wam w pełni bardzo udanej okładki, która zdobi książkę Marcisza, bo czytałem z pdfa.
Skomentuj posta