Czarne, Aleksandra Boćkowska
Aleksandra Boćkowska, "Można wybierać"
Jeszcze kilka lat temu ta data nie mówiła mi prawie nic. Wstyd trochę, bo uważam się za osobę raczej niezłą w historii współczesnej, a tu nagle pustka, zero emocji i skojarzeń. Powiecie - wiek. Tak, miałem wtedy trzy latka, ale to dalej o niczym nie świadczy. Przez kilkadziesiąt lat nikt wokół mnie tą datą się nie interesował, nikt jej nie świętował i dopiero z okazji 25 rocznicy, czyli pięć lat temu poczułem, że może to jednak jest ważna data w polskiej historii. W historii Polski z pewnością, ale czy w prywatnej historii Polek i Polaków? Aleksandra Boćkowska postanowiła to sprawdzić i nam opowiedzieć. Niestety z wielogłosowego chaosu nie udało się wydobyć wiodących tematów, co utrudnia fakt, że autorka zrezygnowała z osobistego komentarza i prowadząc nas przez dziesiątki cytatów, bohaterek i bohaterów nie okazała się przewodniczką, a raczej sprawną archiwistką, a to trochę za mało dla udanego reportażu.
Pytania, które warto postawić, by krytycznie przyjrzeć się “Można wybierać”: brzmią - “gdzie jest mówione’ i “kto mówi”? Boćkowska we wstępie pisze, że będzie chciała przedstawić sytuacje poza Warszawą. Wyraźnie to podkreśla, a niestety w Warszawie lądujemy bardzo często, niekiedy na wiele stron i są to strony najnudniejsze. Próba uniknięcia perspektywy stołecznej odrobinę się udaje, ale wciąż jest to opowieść ciążąca ku centrum.
A kto mówi? Popatrzcie na okładkę. Bardzo się podobała. Ja miałem wątpliwości. Bo Polska z tej okładki to heteroseksualna para biorąca kościelny ślub. I miałem nadzieję, że w książce dowiem się, że to jest symbol, który trzeba rozbroić, obalić i pokazać, że Polska w 1989 roku była bardziej różnorodna. Nie doczekałem się tego.
A jest tak. Autorka obszernie korzysta ze spisanych wspomnień i pamiętników, które archiwizuje Ośrodek Karta, pamiętników Rakowskiego, rozmów z osobami zaangażowanymi w wybory i kampanię wyborczą, wszystkim zadając pytanie “jak pamiętają 4 czerwca”, ale wybór postaci jest mocno niereprezentatywny, jakby autorka nie chciała się konfrontować z tymi, którzy nie stoją dzisiaj po liberalnej stronie. Brakuje mi głosów osób z dzisiejszej prawicy, nawet tej skrajnej. Chętnie bym się dowiedział, jak 4 czerwca wspominają późniejsi członkowie i członkinie LPRu, ci od Macierewicza, ludzie którzy uważają Okrągły Stół za zdradę narodową. Brakuje też księży - skoro w dużej mierze książka pokazuje, jak kościół katolicki sprytnie wykorzystał okazję do wywalczenia sobie hegemonicznej pozycji, to warto umieścić jego głosy.
Polska, która ma prawo do wypowiedzi to Polska po jednej stronie. To symptomatyczne, że w książce o tym jak widzimy nową niepodległość nie ma ani jednej postaci jawnie deklarującej się jako osoba LGBT. A przecież ledwie kilka lat przed 89 rokiem była akcja Hiacynt i dla wielu gejów (bo ona ich dotyczyła) 4 czerwiec mógł być przełomem, a wybory wryć się w pamięć. Osoby transpłciowe w dużej mierze lepiej miały w dostępie do systemu medycznego przed przełomem, a myślę, że dla całego środowiska jest to data niezwykle ważna. Warto było ich o to zapytać. Brak szerokiej perspektywy, gdy chce się mówić “jak pamiętamy” jest wykluczający i pokazuje symbolicznie - i pewnie mocno niechcący - że Polska narracja historyczna oparta jest na wykluczeniu i przemilczeniu niezależnie od tego, kto ją konstruuje.
Boćkowska unika powiedzenia, co o tym wszystkim sama sądzi, oddaje nam zmontowany i obrobiony materiał, który bardzo dużo mówi o procesach, które (symbolicznie) rozpoczęły się 4 czerwca 1989 roku. Procesach pogłębiania rozwarstwienia społeczeństwa i wykluczania narracji mniejszościowych, albo takich, które nie pasują do naszych baniek społecznych.
Poza kilkoma scenami, kilkoma rozmowami i pewnymi ciekawostkami (festiwal w Zielonej Górze, sytuacja w Dębicy) zostawia mnie “Można wybierać” mocno rozczarowanego i smutnego, bo lepiej po niej rozumiem dlaczego nie ma co wspominać o 4 czerwca, a trzeba porozmawiać o tym, co się wydarzyło później.
Skomentuj posta