W.A.B, Marcin Wilk

Marcin Wilk, "Pokój z widokiem. Lato 1989"

Ciepło dzisiaj, więc recenzja wieczorem, żebyście się nie spocili czytając. Trochę zawsze mam opory przed recenzowaniem kolegów i koleżanek z blogów, ale tym razem sobie pozwolę.

“Pokój z widokiem. Lato 1939” Marcina Wilka niestety nie wzbudza mojego zachwytu.

To zbiór kilkudziesięciu mikroreportaży historycznych poświęconych wspomnieniom tego ostatniego lata. W szerszym planie Wilkowi udało się wszystko - pokazuje atmosferę i napięcie niekoniecznie wywołane przez upały, bardzo udanie portretuje Polskę anno domini 1939, jest czuły społecznie - jest to opowieść nie tylko o uprzywilejowanych, ale też tych biedniejszych, co jest sporym osiągnięciem, bo - wiem z praktyki - bardzo trudno jest napisać cokolwiek o osobach ze słabszym zapleczem społecznym, bo te rzadko kiedy pozostawiają po sobie pamiętniki. Pisanie historii na podstawie opublikowanych wspomnień to przeważnie pisanie historii ludzi z warstw uprzywilejowanych. To się tutaj udaje całkiem nieźle.

To była mrówcza praca, archiwa, rozmowy, widać że autor się napracował, ale jednak jestem krytycznie nastawiony do efektu. Brak mojego zachwytu jest spowodowany nadmiarem informacji podanych przez Wilka, jakby to był taki kocioł, do którego można wszystko powrzucać, a kolejność nie gra roli. Po lekturze nie pamiętam bohaterów, konkretne losy nie wryły mi się w pamięć, czuję się przeładowany informacjami (choć z drugiej strony mam wrażenie, że wszyscy mówią raczej to samo), czuję się zmęczony chaosem. Trochę jest tak, jakby autor miał bohaterów i czasem próbował wciągnąć ich w wir wielkiej historii, mocno nadpisując ponad postaciami.

Jak w każdej ostatnio czytanej przeze mnie książce wyłapałem literówki, ale też kilka błędów redakcyjnych. Na przykład autor powołuje się na “Dziennik Białostocki”, pisząc że jest to dziennik lokalny i sugerując, że pokazuje perspektywę lokalną. Lokalny był, ale treści w ⅔ były przedrukiem stołecznego “Expressu Porannego” i cytowane artykuły znajdowały się też w prasie stołecznej. O magazynie “Facts in Review” pisze, że jest “niezbyt wpływowy”, by po chwili napisać, że będą go czytać “biznesmeni, senatorzy, kongresmeni”, a nakład wyniesie nawet 70 tys. egzemplarzy. No to chyba jednak wpływowy. Albo gdy pisze o Sławsku, zaznacza że pod koniec lat 30. nastąpiła zmiana, bo “miejscowość położona w górach przyciągała wcześniej narciarzy”, a na poparcie tezy cytuje urywek z przewodnika, który wyraźnie mówi, że narciarze dalej tam zaglądają, a miejscowość po prostu stała się popularnym kierunkiem letnich wypadów. Zabrakło słówka “tylko” czy “wyłącznie”. Takich drobnostek, które mnie niezmiernie zawsze drażnią, znalazłem jeszcze kilka i jakoś mnie to martwi.

To z pewnością jest książka, którą czyta się dobrze, napisana sprawnie, w obowiązującym aktualnie paradygmacie konstrukcji zdań i prowadzenia postaci, ale pozostawiająca czytelnika z chaosem, choć może to chaos zamierzony - w końcu ilość perspektyw lata 1939 jest nieskończona. Przede mną lekturą “Jeszcze żyjemy. Lato '39” Marcina Zaborskiego. Liczę na większe uporządkowanie.

A teraz wracam do pokoju bez widoku, bo dzisiaj siedzimy z Tajfunem w ciemnościach, co by nas UV nie atakowało.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: W rosole u Musierowicz