Jarosław Mikołajewski, Dowody Na Istnienie

Jarosław Mikołajewski, "Cień w cień. Za cieniem Zuzanny Ginczanki"

Ginczanka fascynuje i to pewnie wszyscy, którzy zetknęli się z jej poezją i legendą przyznają. W postaci poetki kumulują się wszystkie cechy, które powinna mieć legenda - niezwykła twórczość, fascynująca i smutna biografia, a do tego uroda. Tak tworzy się ikony.

Ginczanka od kilku lat przestała być zapomnianą poetką, a wbrew pewnej sugestii, wokół której utkana jest książka Mikołajewskiego, fascynujących biografii i niezwykłych wierszy, których nie znamy, a których autorkami są żydowskie poetki, jest wiele, co udowodniła antologia “Moja dzika koza” i chyba odwołania do większego literackiego dziedzictwa czy pokrewieństwa Ginczanki mi tu najbardziej zabrakło. Poza tym, co zwyczajowo mi się u Mikołajewskiego nie podobało.

Z prozatorskimi dziełami Mikołajewskiego jest tak, że albo się je pokocha, albo odrzuci. Chyba ciężko być po środku.

Poetyckość i uczuciowość dla jednych będą zaletą, dla innych objawem egzaltacji i bliskich kiczowi wzruszeń. Przeżyłem to przy okazji “Terremoto”, gdzie mocna i wstrząsająca opowieść rozlewa się w języku i zbyt osobistym, emocjonalnym stosunku tak wobec rozmówców, jak i opisywanych sytuacji. “Cień w cień” to jeszcze bardziej osobista opowieść - esej utkany z listów, opowieści o osobistej fascynacji, momentami reportaż biograficzny, który kończy się dramatem scenicznym. Wielość form i sposobów opowiadania robi wrażenie i trzeba przyznać, że Mikołajewski ma je doskonale opanowane, co jednak nie wpływa na to, że ten wyjątkowo osobisty esej czytałem jak kolejny kamyczek wrzucony do ogródka tworzenia mitu o Ginczance, możliwe, że najciekawszy. Autor próbuje uwolnić się od postaci, szuka wspólnoty wyznawców. Niewiele tu nowych informacji, bardzo dużo wierszy i ciekawych ich interpretacji, bardzo dużo też samego autora. Oczywiście gdybym lubił takie pisanie to pewnie piałbym z zachwytu, ale ja z rzadka sympatyzuję z takimi wewnętrznymi solilokwiami.

Doceniam fakt, że Mikołajewski zwraca uwagę na to, że ciągłe podkreślanie urody Ginczanki spłyca opowieść o niej i w jakiś sposób zmienia perspektywę czytania jej wierszy. To najciekawsze fragmenty, gdy autor sam dostrzega, że konstrukcja legendy jest niebezpieczna dla obiektywnej oceny dzieła, czy zobaczenia Ginczanki w szerszym kontekście. Szkoda, że nie podąża za tymi intuicjami i dostajemy książkę tylko dla wyznawców. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że dla czytelników bardziej empatyzujących z autorem, którzy czują pokrewieństwo postaw, ale też językowo są bliżsi autorowi będzie to bardzo przyjemna lektura.

Intymny esej o fascynacji twórczością innego pisarza czy pisarki może być lekturą fascynującą, wciąż w to wierzę. Mikołajewski zrobił wiele, by odnaleźć Ginczankę i znaleźć dla niej miejsce w swoim świecie, zrozumieć swoją fascynację, odsłaniając mit, który buduje się wokół poetki. Sam jednakże tylko nadbudowuje mityczną strukturę, wielokrotnie się usprawiedliwiając i jakby cały czas przepraszając, że w ogóle postanowił ten esej w ten sposób napisać. Gdyby chociaż tego było mniej, to może miałbym większą przyjemność z lektury, a tak byłem zmęczony postacią autora, która mnie nie zafascynowała. Mikołajewski w swoich prozach buduje swój własny mit - czułego, wrażliwego, erudyty. Przyznaję, że lepiej się czuję, gdy jako czytelnik sam mogę taki mit autora budować, bez jego pomocy. Uwielbiam Mikołajewskiego poezje, ale z prozą mam od zawsze kłopot. Zaznaczam, że doskonale rozumiem możliwość fascynacji takim pisaniem, mi ona dana nie jest. To chyba jak z "łaską wiary", no mnie to nie dotknęło.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Skąd się biorą dzieci? Podaj miasto