Szafa, Grzegorz Sobaszek
Grzegorz Sobaszek, "Wszystkojedność"
“Wszystkojedność” Grzegorza Sobaszka przeczytałam w ramach prywatnego programu “wychodzenie z czytelniczej strefy komfortu’, który realizowany jest ze środków własnych przy użyciu instrumentów dostarczanych przez wydawców. Wniosek z tej lektury mam taki, że jest to powieść dość letnia - ani zła, ani szczególnie dobra. Byłaby może nawet i bardzo dobrą, ale Sobaszek niepotrzebnie szarżuje w stronę groteski, zamiast skupić się na dramacie i kryminale. To ja może wyjaśnię, o co mi chodzi.
Sobaszek napisał kryminał, którego akcja dzieje się w Nowej Woli pod Białowieżą, w której to pewna feministka założyła ośrodek terapetuczny dla kobiet. Do “Prałdy” trafiają kobiety z którymi nie dają sobie rady farmakologia i psychoterapia, takie jak Barbara Wrona, zwana Pyszczydełkiem (Sobaszek ma okropną tendencję do nadawania dość naiwnych przezwisk swoim bohaterom), która po tym, jak jej ukochany Wilk ginie w katastrofie lotniczej, nie może poradzić sobie z depresją. Ośrodkiem zarządza femninistyczno-matriarchalny duet składający się z Violi i jej nastoletniej córki-geniuszki, która występuje w powieści jako Guru. Terapia polega w dużej mierze na wspólnej pracy i detoksie od komunikacji ze światem zewnętrznym. Aż tu nagle trup! I do tego spalony. I to nie jeden.
Przyspieszmy ten opis. W okolicach Nowej Woli mieszka ktoś jak Wajrak, ale nie będący Wajrakiem. Facet ma żonę i zbuntowaną córkę, na podwórku gości lewicowych obrońców puszczy, naraża się lokalnej społeczności i kilku równie lokalnym bosom. Jeśli do tego dodamy, że jego żona zaczyna pracować w “Prałdzie” jako instruktorka jogi, a córka zakochuje się w synu lokalnego przestępcy, to już mam z grubsza zarysowaną sytuację, z którą przyjdzie nam się we “Wszystkojedności” mierzyć.
Jest tu kilka spraw naprawdę pozytywnych. Po pierwsze Sobaszkowi świetnie udaje się oddać język lokalnej społeczności, choć chwilami zastanawiałem się czy ta parodia nie jest aby nadmierna i nie wpada w klasistowski rechot z tego, że nie wszyscy mówią po polsku w miarę poprawnie. Jak na literaturę gatunkową przystało wszystkie postaci z kart “Wszystkojedności” są wyraziste, czasem tylko wieloznaczne, ale z pewnością łatwe do wyobrażenia. Ma to swoje zalety w kryminale, jednocześnie zakładając, że jest to również powieść będąca krytyką tak nierozumiejących lokalnej specyfiki przybyszy z Warszawy jak i lokalnej patologii, wydaje się to wszystko być jednak nadmiernie stereotypowe. Bo Sobaszek łatwo idzie w mielizny charakterologiczne - wojująca feministka jest oczywiście lekko ześwirowana, dzielny obrońca puszczy okazuje się alkoholikiem, a lokalna żulia okaże się całkiem komunikatywna i sympatyczna. Trochę to wszystko serialowo proste.
Niezależnie od powyższych rozważań, w książce jest jeszcze jeden bohater. GEJ! Szrum “jest wyjątkowo wysoki i szeroki, wielki, gruszkowaty i uśmiecha się potulnie jak wiejski głupek”. Szrum jest jedynym mężczyzną w ośrodku przeznaczonym tylko dla kobiet, ponieważ… jest gejem. “Jestem stuprocentowym pedziem, więc właściwie można uznać, że mnie tu nie ma” mówi głównej bohaterce “po raz pierwszy używając gejowskiego zaśpiewu”. Zacznijmy od tego, że jak już to “ciotowskiego”, “przegiętego”, ale na pewno nie “gejowskiego”. Ale to mniejsze zło. Wymyślenie konceptu, że w feministycznym-kobiecym ośrodku może przebywać mężczyzna pod warunkiem, że jest gejem jest dla mnie czymś naprawdę okropnym. Oczywiście może się Sobaszek zapierać, że to parodia czy ironia, ale ja się na to nie łapię. Gej nie jest mniej mężczyzną tylko dlatego, że niekoniecznie będzie podrywał kobiet. Cały ten koncept oparty jest na prostackim stereotypie i choć sceny ze Szrumem są rozrywkowymi przerywnikami, to bazują też na opozycji kobiety-mężczyźni - w ośrodku jakiś facet jest potrzebny, by to wszystko funkcjonowało. Kobiety same sobie nie poradzą, to chociaż geja sobie wezmą. No nie.
Sobaszek gra we “Wszystkojedności” stereotypami i ich przejaskrawieniem. Tak w charakterystykach postaci, jak i ich języku. Trudno nie odnieść wrażenia, że to jedyny pomysł na tę książkę. Bo już sama akcja jest niepotrzebnie rozbuchana, zakończenie przegadane do bólu, a całość zdaje się być nadmiernie dydaktyczna. Jednocześnie nie da się Sobaszkowi odmówić pisarskiego talentu i może gdyby chwilami zrezygnował z ironii, a w charakterystyki swoich bohaterów nie powstawiał wszystkiego, co tylko się tam zmieści, mielibyśmy w jego osobie jednego z najlepszych twórców polskiego kryminału. To nie jest aż takie znów trudne, przeczytałem w ostatnim roku książki całej czołówki i Sobaszek może tam się znaleźć bez większych kłopotów, bo na pewno wyróżnia go umiejętne łączenie kryminału z opowieścią obyczajową i komedią o uroku serialu “Ranczo”. To nie są uroki, na które ja chce za często spoglądać, ale rozumiem potrzeby pt publiczności i tak sobie myślę, że z Sobaszka jeszcze będzie hitowy pisarz, tylko trochę musi nad tym popracować. Więcej kryminału w kryminale, mniej parodii, stereotypów i będzie lepiej. Spotkamy się przy następnej książce, liczę na to.
Skomentuj posta