Korporacja Ha!art, Michał Tabaczyński
Michał Tabaczyński, "Pokolenie wyżu depresyjnego"
Czytam w recenzjach zachwyty nad książką Tabaczyńskiego i częściowo je podzielam, ale jest też ta druga osoba we mnie, która najchętniej skreśliłaby “Pokolenie wyżu depresyjnego” kilkoma ciętymi zdaniami i zrezygnowała z przyjemności wygłoszenia peanu ku czci autora. Jak to się stało, że jak przysłowiowa żaba postanowiłem się podzielić? Krótko wam opowiem.
Otóż jak ja nie cierpię, gdy ktoś opisując wspólne doświadczenie pokoleniowe ogranicza je do perspektywy heteroseksualnej osoby posiadającej dzieci. Przyjmuję, że autor ma właśnie takie doświadczenia i wydaje mu się, że jest to doświadczenie w jakimś stopniu wspólne dla pewnej zbiorowości. Podobnie jak jestem w stanie zaakceptować pesymistyczną wizję tego, że jakaś, połączona data urodzenia, grupa ludzi ma przejawy czegoś w rodzaju zbiorowej depresji. Ale gdy czytam o “pokoleniu”, czym autor atakuje mnie już na okładce i wielokrotnie w książce to pierwsze, do głowy przychodzi mi pytanie o to kto i dlaczego jest wykluczony z doświadczenia pokoleniowego. I zaskakuje mnie brak tej refleksji w tej - skądinąd - doskonałej książce. Dlaczego przez pokolenie i wspólnotę autor rozumie pewien styl życia i system wartości, który choć większościowy, nie jest jednak wspólny dla wszystkich. Oczywiście zawsze dokonujemy uogólnień i nazywając zjawiska społeczne, próbując dokonać ich analizy, jakieś ofiary muszą być, jednocześnie martwi mnie, że tak świadomy autor jak Tabaczyński niekoniecznie się losem wykluczonych ze swojej wizji “pokoleniowości” przejmuje. W książce, bo prywatne refleksje mnie tu teraz niezbyt interesują.
Jak już napisałem, co mi na wątrobie leży (a mam delikatną), to mogę już wylać na “Pokolenie wyżu depresyjnego”... no właśnie nie “pomyje”, a olejki różane i okadzałbym egzemplarze tej książki, żeby może jakoś do waszych rąk trafiły. Tabaczyński - w skrócie - podejmuje się opisu dnia osoby z tytułowego pokolenia, który przemienia się w skrzący, erudycyjny esej o literaturze i doświadczeniach chwil, smutku i grozie przemijania widzianego na wczesnym etapie. Fascynuje mnie oczytanie Tabaczyńskiego, umiejętność cytowania w danym momencie absolutnie najwłaściwszych tytułów, odnajdywanie się w konstrukcyjnie trudnym eseju, gdzie łatwo się pogubić i zgubić czytelnika, który musi kluczyć między cytatem, refleksją, filozofią i - chwilami - publicystyką. Truchtem, bo truchtem, ale Tabaczyński świetnie przeprowadza nas przez gąszcz swoich refleksji, a my wychodzimy po lekturze tej książki lekko oszołomieni jej ciężarem i smutkiem. Bo choć prowokacja z “pokoleniem” tu nie działa, to jednak doświadczenie współczesnej depresji, wzmaganej przez social media wydaje się w jakimś stopniu definiować naszą codzienność.
Większość rozmów, które ostatnio prowadzę idzie w kierunku bardzo ostrej krytyki tego miejsca, na którym zapewne czytacie mój tekst, czyli insta lub fejsa. Jesteśmy rozproszeni, nie potrafimy skupić uwagi, musimy się sami kontrolować i ustalać priorytety, a i tak to FB mówi nam co chcemy oglądać, czytać, czego chcemy słuchać. Możliwe, że można poprosić FB by łaskawiej w algorytmach traktował literackie perełki, to ja bym zatem prosił o trochę lansu dla Tabaczyńskiego, bo przy całej mojej irytacji, jest to uczta dla czytelnika, który lubi jak się przed nim odkrywa nowe lądy. Kupcie, bo się skończy i będzie głód.
Skomentuj posta