Znak, Danuta Tymowska

[RECENZJA] Danuta Tymowska, "Jane Goodall. Pani od szympansów"

Kim jest Jane Goodall pewnie większość z was wie, ale na zasadzie obrazków z telewizji czy internetu plus kilku podstawowych wiadomości, dlatego książka Danuty Tymowskiej wydawała się być bardzo atrakcyjną propozycją, by poszerzyć naszą wiedzę o tej niezwykłej naukowczyni. Wydawała się, bo niestety autorce wyszła opowieść o tym jak nie pisać o Afryce. Nigdy i nigdzie już.

Co mi się nie podoba? Już pomijając nieciekawą opowieść i formułę sprawozdania z życia Goodall, to krew mi popsuły takie sformułowania jak notoryczne pisanie, że Goodall wyjeżdżała na “Czarny Ląd”, które to sformułowanie kiedyś nadużywano w powieściach przygodowych, czy reportażach o dzielnych białych ratujących biednych ciemniejszych braci i siostrzyczki przed ciemnościami. W 2020 roku nie powinno znaleźć się w opowieści o kobiecie, która przedstawiana jest jako niezwykle empatyczna i mądra badaczka.

“Czarny Ląd” to dopiero wstęp. Mamy tu “kobietę w sercu dzikiej Afryki”, która opuściła “cywilizowany świat”. I to są cytaty z książki, nic nie zmyślam. Tymowska Afrykę widzi w krzywdzącym stereotypie i patrzy na nią okiem białego człowieka, dla którego kontynent jest miejscem, które trzeba wprowadzić na drogę cywilizacji. To jest pisanie kolonizatorskie i pośrednio rasistowskie.

Gdy Tymowska opisuje powstanie Mau Mau wspomina, że tragiczne wspomnienie niedawnego powstania "wciąż było żywe wśród białych osadników. W pożodze" zamordowano bowiem "wielu białych" i "zaprzyjaźnionych z nimi Afrykanów". O tym, że Brytyjczycy zorganizowali w odwecie buntownikom obozy koncentracyjne, Tymowska nie wspomina. Za to dowiadujemy się o "okrucieństwach, których sprawcy dopuścili się wobec niewinnych ludzi".

Wyjątkowo jednostronna i krzywdząca to relacja, wyobraźmy sobie gdyby ktoś tam potraktował naszą historię.

"Zaprzyjaźnieni Afrykanie" w biografii Goodall zdają się nie istnieć. Autorka nie dostrzega tubylców, nie zadaje żadnych pytań dotyczących konsekwencji działań kolonizatorów i ich badań, a opowieść jest wyidealizowaną bajką o białej kobiecie, która wyjechała na dziki kontynent, a tam jedynymi czarnymi, którego spotyka są tragarze i jakiś straszny "czarnoskóry" z włócznią, który przestraszył Goodall w lesie.

Pisze autorka, że Gombe - miejsce wybrane do obserwacji szympansów - było uważane przez miejscowe plemię Waha za święte, siedzibę duchów. No i to by było na tyle. Ani słowa o tym jak rozwiązano konflikt z plemieniem, bo ciężko uwierzyć, by lokalsi byli zachwyceni pojawieniem się białej naukowczyni chcącej pooglądać sobie zwierzęta.

Biografię Goodall autorka ubiera w sentymentalną, irytującą baśń, w której afrykańska puszcza jest rajem, a naukowczyni radzi sobie bez pomocy miejscowych. Gdy czytamy, że Jane, jej matka i David rozbili obóz w puszczy, warto pamiętać, że nie zrobili tego sami. Musieli mieć tragarzy, pomocników, kucharzy i tak dalej. Idylliczna opowieść o odważnej naukowczyni traci wtedy swój urok i staje się opowieścią o kapitalizmie. Ale po co się z nią konfrontować? W końcu to bajka, a nie biografia.

Jak działa “oko białego” w takiej opowieści? Na przykład tak, że gdy do obozu Jane przychodzą mieszkańcy Mwamgongo, to są “hałaśliwi i bojowo nastawieni”. Cóż… nie wszyscy piją herbatę o piątej. Można też oczywiście napisać o leniwych pomocnikach, “wiecznie zmęczonych i coraz bardziej rozlazłych”. Przychodzili do pracy niewyspani i “zmęczeni na samą myśl o tym, co ich czeka”. Także w dalszych partiach książki autorki w ogóle nie interesuje kto obozuje z Goodall, Afrykanie pozostają zasadniczo bezimienni. Może warto było dotrzeć do jakiś informacji na ich temat? A skoro się nie udało, to zauważyć, że narracja, którą Goodall wokół siebie od lat konsekwentnie uprawia odzwierciedla kolonialne tendencje?

O tym, że w książce występuje słowo “egzotyka”, którego również w czasach postturystyki nie powinniśmy używać, to mi się już nawet nie chce pisać. Jane i jej znajomi “zachwycili się tym nowym, egzotycznym światem”. Jak kapitalnie pisze o tym Paweł Cywiński, kulturoznawca: “Jednakże to, co nazywamy egzotyką, jest nie tylko pochodną wychowania nas w pewnej narracji o świecie. Oddaje to również stan naszych umysłów”. Ale co powiedzieć o książce, której autorka pisze o hotelu w Kigomie, że zmiana nazwy z “Regina” na “Lake View” świadczy o zerwaniu z kolonialną przeszłością… No tak, bo mieszkańcy Kigomy znali język Szekspira od setek lat...

O braku jakiejkolwiek świadomości postkolonialnej narracji świadczy pytanie, którym Tymowska kończy swoją książkę: “Uwierzycie, że cała ta historia zaczęła się w chwili, gdy do brzegów nikomu nieznanej osady w środkowej Afryce przybyła łódź z dziewczyną, która po prostu chciała patrzeć na szympansy?”

Skoro osady nie znali biali ludzie z Europy, to już można napisać “nikomu”. Bo przecież Afrykańczycy to nie ludzie.

Niezależnie od wszystkiego, co Goodall zrobiła, warto przyjrzeć się jej fenomenowi, w którym występuje kolejna biała kobieta ratującej Afrykę. W tym obrazku nie ma miejsca dla Afrykanów, niewiele miejsca zajmują opowieści nie poświęcone badaniom zwierząt, a nawet w nich znaleźć możemy dość zaskakująco używane cytaty, jak ten z Szymborskiej, gdy pisze ona o “gołym dzikusie z kółkiem w nosie”, czy gdy - to już autorka - porównuje szympansa do “ogromnego, czarnego, prymitywnego człowieka”.

Gdyby Tymowska pisała tylko o tym jak Goodall obserwuje szympansy, jakie wnioski wyciąga i jak ją widzi naukowy świat, to by było wszystko w porządku i choć to nie jest wielkie dzieło, to lektura byłaby nienajgorsza. Ale niestety ambicje połączone z brakiem jakiejkolwiek refleksji prowadzą ją w kierunku, którego nie da się zaakceptować.

Autorka, autorką, ale że w redakcji nikomu się nie zapaliło żadne światełko, to mnie jednak bardzo smuci i jestem zażenowany faktem, że taką książkę wydaje Znak, wydawnictwo, które robi dużo dobrego w literaturze i z którym wielokrotnie współpracowałem. Redaktorowi Siewiorkowi polecam trochę poczytać o krytyce postokolonialnej, a Państwu bardzo odradzam lekturę “Pani od szympansów”, bo to przeciętna biografia, która użyteczna może być jedynie jako przykład postkolonialnej narracji, której nie powinniśmy w XXI wieku widywać na półkach księgarni, a jedynie w antykwariatach. Albo na makulaturze.

Mój ulubieniec, Ngũgĩ wa Thiong'o powiedział, że “Europę i ‘Zachód’ trzeba zdekolonializować” i ja się z nim zgadzam. Zacznijmy od tego, że będziemy myśleć nad językiem, którego używamy do opisu obcości.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Co miał na piersi wykłute Azja Tuhaj-bejowicz?