Beata Kowalik, Mova

[RECENZJA] Beata Kowalik, "No pasa nada! Nic się nie dzieje"

Zbiór reportaży Beaty Kowalik jest wyjątkowo nierówny - między ciekawymi i mocnymi tekstami o meksykańskiej kulturze macho plącze się wiele reportaży czy artykułów, których obecność w książce jest przeciętnie uzasadniona, a autorka przez długi czas opowiada nam właściwie to samo, tylko na innych, niewiele się od siebie różniących przykładach.

Ale nie o tym chcę dzisiaj wam opowiedzieć, bo historia, którą Kowalik przedstawia nie jest szczególnie zaskakująca i znamy ją z prasy, reportaży, warto przyjrzeć się zatem innej kwestii, a mianowicie naiwnemu podejściu autorki do historii.

Dzisiaj nie chodzi już tylko to, by relacjonować to, co napisano o historii, bo czytać i rozumieć tekst większość z nas, z jako takim sukcesem, potrafi. Współcześnie czytając teksty o historii, relacje, pamiętniki, ale też poważniejsze pozycje, zadajemy sobie pytanie - kto do nas mówi i dlaczego, jakie ma intencje, kim jest, w jakim momencie historycznym ocenia przeszłość. Zajmujemy się analizą konstruowania narracji historycznej, a nie tylko jej relacjonowaniem. I tu wchodzi Beata Kowalik, która nie ma o tym bladego pojęcia i tworzy coś, co naprawdę zaskakuje.

Reportaże Kowalik poświęcone są sytuacji kobiet w Meksyku - od lesbijek po dziewczynki na meksykańskiej prowincji. Jednocześnie autorka wielokrotnie sięga po źródła historyczne, chcąc pokazać, jak wyglądał los kobiet w kulturach przedkolonialnych. I tu się autorce lampka nad głową nie zapaliła i nie zauważyła, że wszystkie relacje, które przywołuje stworzyli mężczyźni. To mężczyźni pisali wspomnienia, to mężczyźni, przeważnie kolonizatorzy zdawali relacje z tego, co zastali na podbijanych terenach. Kowalik zaś z całkowitą bezrefleksyjnością przyjmuje te relacje i wychodzi jej coś zaskakującego, co chyba najlepiej obrazuje jeden fragment:

“W epoce przed hiszpańską konkwistą prostytutka miała do odegrania arcyważną społecznie rolę: rozweselić myśliwych przed polowaniem, nagrodzić żołnierzy wracających z wojny, rozładować seksualnie frustratów, chronić kobiety z podbitych plemion przed seksualnymi nadużyciami. Cieszyła się szacunkiem, a obraźliwe zachowania względem niej groziły karą. Posiadała przywileje, które nie były dane samotnym kobietom (chodzenie w butach, dbanie o urodę, uczestniczenie w uroczystościach religijnych). Czasami oferowała ostatnie chwile rozkoszy jeńcom skazanym na śmierć”.

Czy reporterka Kowalik sama to zbadała? Śmiem wątpić, nie jest historyczką, nie podaje źródeł tych twierdzeń. Czy naprawdę w książce o piekle meksykańskich kobiet można tak bezrefleksyjnie pisać, że “premeksykańskie” prostytutki miały się świetnie? Warto spróbować się dowiedzieć - skąd mamy takie wyobrażenie roli prostytuującej się kobiety, kto nam to napisał. Bo mogę sobie wyobrazić, że jakiś współczesny meksykański macho napisze o kobietach w swoim kraju tak:

“W epoce kapitalizmu meksykańskiego prostytutka miała do odegrania arcyważną społecznie rolę: rozweselała gangsterów po udanej strzelaninie, nagradzała policjantów wracających z patrol, rozładowywała seksualnie frustratów, chroniła inne kobiety, które mogły spełniać się w roli matki. Cieszyła się szacunkiem, a jej boss chronił ją przed karą. Posiadała przywilej, jakim były w tych czasach pieniądze, mogła chodzić do fryzjera częściej i stać ją było na ładne choć nieprzyzwoite stroje”.

Nie, ja nie przeczę, że może istnieją takie źródła, których autorkami są kobiety-prostytutki z czasów przedkolonialnych, mogę założyć istnienie takich relacji, ale wtedy chciałbym się tego od osoby, która stawia tak odważne tezy dowiedzieć. Praktyka pokazuje, że źródła tego rodzaju upraszczających, naiwnych obrazków zostały stworzone przez mężczyzn, których relacja jest nieoiektywna i - właśnie - maczystowska. Kowalik wielokrotnie w swojej książce przywołuje różne wspomnienia i ani razu - w książce o kobietach - nie zauważa, że wytworzyli je mężczyźni.

Dobry reporter zajmujący się historią, a zwłaszcza historią kolonializmu, przemocy, uprzedmiotowienia, zastanawia się nie tylko nad treścią przekazu, ale też nad tym, kto do niego mówi i dlaczego. U Kowalik tej refleksji nie ma nigdzie.

Gdyby chcieć “No pasa nada” przyjrzeć się bliżej, to okaże się, autorce bardzo trudno wyjść poza stereotypowe pisanie o kobietach, że jej perspektywa jest bardzo jednostronna i bezpieczna - autorka rozmawia tylko z kobietami, nie próbuje dotrzeć do policji, do sprawców przemocy, nie analizuje systemu, wszystko zrzucając na “kulturę maczo”, będącą tu jedynym kluczem interpretacyjnym. Zaskakuje również fakt, że wielokrotnie po kilku stronach lektury okazuje się, że tekst powstał na podstawie jakiegoś wywiadu, czy tekstu innej osoby. Do tego ten język - Alberto “wpadł w złe towarzystwo”, fieście towarzyszy zaś “rozpusta”, Kowalik nie używa nawet słowa pedofil, gdy wyjątkowo warto je zapisać.

Sporo tu rzeczy, które warto by dokładniej przeanalizować, przyjrzeć się strategiom obranym przez reporterkę z Polski, która przez ponad dwieście stron udowadnia właściwe jedną, oczywistą tezę, dopasowując do niej przewidywalne obrazki bez próby jakiegokolwiek wyjścia poza własną “strefę komfortu”. To jest taki reportaż odpowiadający idealnie pewnej naszej potrzebie utwierdzenia się w przekonaniach - nic tu nie zgrzyta, nie ma tu żadnych wątpliwości poza słuszną tezą i dołożonymi do niej klarownymi argumentami. I, nie, nie chodzi mi o usprawiedliwienie przemocy, ale próbę opisania jej angażując też drugą stronę - mężczyzn. I nie po to, by mogli się usprawiedliwić, a by mogli się skompromitować, by czytelnik mógł zobaczyć jak oni widzą świat, rolę kobiet i swoje miejsce obok nich. Mnie ciekawił by też inny optymistyczny przykład - jak w Meksyku być idealnym, nowoczesnym małżeństwem według wzoru przyjętego przez autorkę za docelowy? I tak dalej i tak dalej.

“No pasa nada!” choć podejmuje ważny temat, to robi to w sposób bardzo szkolny, prosty, a chwilami - co mam nadzieję, że pokazałem - nadmiernie uproszczony i nieprzemyślany. To nie jest “kobiece oblicze Meksyku”, jak pisze wydawca na okładce książki, a oblicze Meksyku oczami Beaty Kowalik. Wcale się nie cieszę, że przez chwilę próbowałem patrzeć przez jej oczy.
 

trzy komentarze

Alina

14.02.2020 23:23

Totalnie się nie zgadzam! Mam.wrażenie, że Pan redaktor nie rozumie perspektywy, jaką obrała autorka. Język, którego używa jest dla mnie jak najbardziej na miejscu, bo urealnia postaci oraz ich postrzeganie świata. To.książka kobieca, okiem kobiety, o sytuacji kobiety. Może dlatego.Pan redaktor nie.zrozumiał, bo kobietą nie jest.

Marian

05.03.2020 23:34

Również nie zgadzam się z Panem redaktorem i uważam, że zamiast zrozumiec podszedl Pan do czytania z perspektywy akademickiego badacza. To co piszę Pani Beata to nie reportarze, to opis emocji i świata widzianego oczami jej meksykańskich znajomych i koleżanek, z którymi czasami przyjaźniła się przez lata gdy mieszkała w ich kraju. Dzięki temu pewnie rozumie tok myślenia tych kobiet troche lepiej niż Pan. Jezeli podaje Pan przykład postrzegania prostytutki sprzed wieków, to chodzi o to, ze tak właśnie ja widzą te kobiety, bo to pozwala im myśleć, że ich praca też ma tradycje, godność i cel... Chyba nie ma sensu zagłębiać się w detale bo nie o to tu chodziło. To nie książka historyczną, to urywek świata widziany z perspektywy bohaterek i pewnie zamiast tłumaczyć im czym jest prostytucja lepiej spróbować poczuć ich emocje, strach i beznadzieję w której egzystują...

Agnieszka

25.04.2022 22:26

Autorka między słowami, czy dokładniej historiami kobiet pokazuje jaki jest sens dotarcia do sprawców, czy do policji w Meksyku, m in. :)To jest tak widoczne w tym tekście, ale można tego nie zauważyć , kiedy jest się przesiąkniętym regułami "dobrego " reportażu. Pana recenzja jest przeintelektualizowana.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jakie stopy opisała Szmaglewska?