Wielka Litera, Piotr Szmidt, Ten Typ Mes

[RECENZJA] Ten Typ Mes - Piotr Szmidt - "Dwa psy przeżyły"

Napiszę to od razu, żeby nie trzeba było szukać w recenzji - to całkiem przyzwoita książka jak na debiutanta. Ma Szmidt nad czym pracować, jeśli nie ma być to jednorazowa przygoda z literaturą w druku, ale nie ma się czego wstydzić.

Walter, trzydziestolatek z dobrego domu (mama lekarka, ojczym inżynier) komponuje muzykę do reklam, choć to oczywiście poniżej jego ambicji. Za to wyżywa się w innych, bardziej morderczych pomysłach. Otóż Walter nie w pełni zaakceptował pana-ojczyma. Nie, to nie jest historia o przemocy domowej, to raczej historia o tym jak domowe ciepło bywa nudne i człowieku bez właściwości, przewidywalnym i nudnym na tyle, że jego zniknięcia nikt nie zauważy. Nasz bohater oprócz morderczych zapędów będzie opowiadał o swoim życiu w wielkim mieście, gdzie kumpli ma niewielu, z kobietami dogaduje się poprawnie, na tyle by czasem wylądować w czyimś łóżku. Wydaje się wam to wszystko wielokrotnie przez literaturę przerobione? To prawda, poza całkiem udanym wątkiem kryminalnym obserwacje Szmidta nie są jakoś bardzo odkrywcze, bo i co tu ukrywać - wielkie miasto nie śpi, ćpa, kocha się i szaleje. Ale “Dwa psy przeżyły” - na szczęście - nie są opowieścią, w które ten wątek jest najważniejszy a i on podany jest krytycznie, a nawet parodystycznie (fantastyczna, choć trochę stereotypowa opowieść o słynnej instagramerce, jak to mówią, robi robotę).

Szmidtowi (albo jak wolicie - “Temu Typowi Mesowi”) udało się osiągnąć pewien artystyczny sukces dzięki językowi. Jest tu nawijka może nie bardzo “raperska”, ani nie zżynka z Masłowskiej, a bardzo własna, taka gadanina ale bez nadmiaru zbędnych wstawek, inwersji również uniknięto jak i konstrukcji zdań dziwnych i karkołomnych, jak piszący te słowa teraz próbuje wam pokazać, że o! potrafi sobie pójść w język giętki, milusiński, do uszu przykładalny. Tak więc tego “Dwóch psach…” nie ma za wiele i chwała Mesowi za to. Jest za to wiele bardzo inteligentnych i przebiegłych metafor, sprawne przeskakiwanie z jednej opowieści w drugą, a jedyne na co można narzekać to unikanie przedstawiania tła wydarzeń, przez co chwilami opowieść wydaje się być zbytnio steatralizowana. Ale niezależnie od tego - Mes bez wątpienia świetnie panuje nad językiem i potrafi z nim zrobić coś interesującego. Mam swój ulubiony fragment:

“Sumienia znacznie cięższe od mojego dożywały swoich dni w argentyńskim słońcu, licząc przed snem zagazowanych Żydów”.

Takie porównania to ja lubię, lekko ryzykowne, nonszalanckie, bezczelne, a jakże trafne. Cała ta książka taka jest - chwilami na granicy literatury przeciętnej, gdy autor wdaje się w jakieś odrobinę moralizatorskie rozważania nad dopalaczami, ale też ryzykowna, bo Mes się nie cenzuruje i ocenia świat z ostrością jak w powyższym cytacie. Dobra nawijka, udana literatura. Jak na debiut.

Dodam, że wiele obserwacji Szmidta można nazwać pokoleniowymi, bo trafnie diagnozuje wiele problemów młodych, może nawet nie bardziej zamożnych, ale też nie ubogich mężczyzn - z jednej strony obśmiewanie dawnych wzorców męskości, z drugiej brak alternatyw. Ale też są sprawy mniej poważne, jak to że gdy niektórzy z nas idą do sklepu to określenie “dwadzieścia deko” nic im już nie mówi.

Czas na grzeczne podsumowanie. To jest jasne, że jak człowiek dostaje do ręki książkę rapera czy muzyka, na której jeszcze jakieś nazwiska napisały, że to wybitne, dobre czy ciekawe, to dusza mu jęczy w przestrachu. Pamięta przecież recenzent “wybitne” literackie dokonania Organka i tę grafomańską nieprzyjemność, którą musiał czytać nie wiedzieć po co, pamięta poradniczek Nosowskiej, w którym od autorki więcej narobił się grafik, a niektóre z tez były co najmniej ryzykowne, żeby nie powiedzieć głupie. Pamięta też książki niektórych dziennikarzy muzycznych, ostatnio mi się Kydryński przypomniał z ohydnymi fragmentami w drastycznie słabej “Bieli’... A tu jednak zaskoczenie, bo Mesowi wyszło.

Rozbawił mnie tylko Ten Typ Mes w utworze promującym książkę, gdzie podśpiewuje tak: “Każdy znak wystukałem w niej”, albo “Bohaterem to nie będę ja, mamy parę takich samych jazd… ale serio to nie ja”. Przekonanie o tym, że trzeba czytelnikom wyjaśniać, że nie jest się mordercą swojego ojczyma jest na swój sposób urocze.

Ta książka się sprzeda, autor jest popularny i "Dwa psy przeżyły" z pewnością nie jest uzupełnieniem budżetu, a jakąś potrzebą pójścia inną ścieżką niż większość kolegów i koleżanek. Udaną.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Kto ocalił Izabelę Czajkę-Stachowicz?