Czarne, Mikołaj Grynberg
[RECENZJA] Mikołaj Grynberg, "Poufne"
“Pisz mi tak jeszcze”, chciałbym wykrzyczeć po lekturze “Poufnych”. Jest tu takie korzystanie z pisania, które otwiera czytelnikowi serducho, przy okazji nie traktując go zbyt brutalnie. Operacja na otwartym sercu ale robiona przez całkiem wesołego i przekornego chirurga.
“Poufne” Mikołaja Grynberga to zbiór opowieści, które choć zazębiają się ze sobą tworząc wielowarstwową opowieść o żydowskim doświadczeniu w powojennej Polsce, to mają w sobie coś kubicznego, jakby każda z nich mogła żyć własnym życiem i opowiadała inne losy. Bo choć nie trzeba być bardzo spostrzegawczym, by odkryć, że postaci nam się tu powtarzają i przeplatają z charakterystycznymi dla siebie powiedzeniami, zachowaniami czy cechami, to jakoś atrakcyjne wydaje się tego nie widzieć, traktować “Poufne” jako zbiór krótkich anegdot, których pogodny ton bywa przełamywany grozą, albo odwrotnie - ciemne tony grozy nagle jaśnieją.
Grynberg mówi, że to książka o miłości. I nie mam powodu, by się z nim nie zgadzać. To w końcu historie rodzin, które kochają się aż nadmiernie, w których strach i lęk przekuwany jest w miłość, momentami obsesyjną, choć autor stara się nie poruszać w wysokich tonacjach i każdy patos, nadmiar emocji, który mógłby popaść w kicz kontruje dowcipem, humorem, ironią, czasem groteską. Im częściej to robi, a dzieje się tak prawie w każdej historii, tym boleśniejsze są te opowieści. Dlatego nie byłem w stanie czytać “Poufnych” jako książki o miłości, a jako opowieść o lęku i traumie, z których rodzą się - bo autor jest jednak optymistą - dobro i miłość. “Poufne” to książka o takim uwikłaniu w życie, gdzie najważniejsza staje się rodzina.
Rodzina widziana z trzech perspektyw - dziadka, ojca i syna, a więc i wnuka. Już samo ustanowienie trzech narratorów przypomina o Zagładzie i jej konsekwencjach - walce o odrodzenie. W poprzednich książkach Grynberga często pojawiał się wątek pokolenia wnuków, którzy nigdy nie poznali swoich dziadków. Tutaj dziadek jest. A jest to człowiek uparty i choleryczny, choć jak mówi jego żona - “po prostu taki jest”. Wisielczy humor członków rodziny rozważających, czy będą przychodzić na grób dziadka kończy się, gdy wrzeszczący z okna na (wcale nie spóźnione) dzieci i wnuki starszy mężczyzna przytula wnuka. Trochę za mocno. I trochę za długo. To pierwsze opowiadanie, które wyznacza rytm i styl tych historii. Początkowo “Poufne” sprawiają wrażenie nazbyt prostych, opartych - podobnie jak w “Rejwachu” - na oszczędnym operowaniu środkami stylistycznymi podkreślaniem roli dialogu. Ta prosta anegdotyczność i rytmiczność w miarę wchodzenia w książkę staje się jej zaletą - najważniejsze rzeczy wybrzmiewają donośnie nie gubiąc się w stylizacji. Choć podejrzewam, że Grynberg wśród osób, którym nie podobał się “Stramer” Łozińskiego, nie znajdzie uznania. To w ogóle bardzo atrakcyjne zestawienie - dwie książki opowiadające o losach polskich Żydów w różnych epokach, ale przy podobnym minimalizmie stylistycznym i w podobnej tonacji - choć może u Łozińskiego jest ona trudniejsza do znalezienia. Idąc dalej ciekawie to rezonuje z tradycją prozy jidyszowej, od “Notatek komiwojażera” Szolema Alejchema poczynając. Tak dywaguję, bo to na dłuższą rozprawkę i tylko notuję sobie, co mnie tu ciekawi i zastanawia, Państwo pewnie też mają swoje przemyślenia w tym zakresie.
Jeszcze jedna scena mnie poruszyła idealne pokazująca, co to znaczy “poufne”. Cytat najpierw:
“Przez jakiś czas miał nazwisko kończące się na „-ski”, takie były czasy. Ski syna też miał tymczasowo Skiego oraz chwilowo Ską żonę. Później wszystko wróciło do normy – tak niektórzy lubią nazywać czasy, które następują po kataklizmach”.
“No i za to cię Grynberg lubię”, pomyślałem po przeczytaniu tego fragmentu. Jak wielką opowieść oddać za pomocą końcówki nazwiska. Jak znaleźć się w otchłani mając wciąż wrażenie chodzenia po chodniku? Taka to proza i choć jestem miłośnikiem opisowości, obszernych charakterystyk i naprawdę lubię, gdy sosna coś jednak symbolizuje, to w lapidarności Grynberga odnajduję się doskonale.
Ważne są też pytania, które samemu sobie zadaje autor książki - czy można “wynurzyć głowę z rejwachu przeszłości’? Czy jest skazany na pisanie historii żydowskich? Czy jest w tym osamotniony, skoro ma świadomość, że “tam już nie ma nikogo oprócz ciebie”? Czy zatem jest depozytariuszem historii, który ma ją przekazać potomnym, czy raczej kimś, kto powinien ją zabrać ze sobą do grobu, by nowe pokolenia mogły żyć bez tej opowieści? Szczególnie wstrząsający - pozwalam sobie na to słowo, choć wiem, że dzisiaj o drugi thriller jest wstrząsający, a co dopiero kilka zdań napisane przez polskiego Żyda o historii swojej rodziny - jest ostatni fragment prologu, w którym autor pisze o utracie - ich już nie ma, trzeba przestać myśleć, czy są/byliby dumni, myśleć o jutrze. Od dzisiaj. W tym żałobnym nie-do-końca-trenie Grynberg zawarł całą filozofię “Poufnego”, książki w której przeszłość choć ciągle obecna, wyłaniająca się z pojedynczych zdań, fraz, zachowań, wciąż rezonuje jak uderzony z brutalną siłą gong, którego rezonans jednak kiedyś gaśnie. Pozostanie pamięć, może zniknie lęk. Choć potwory wciąż potrafią na nowo uderzać w gong. Czy można im przeszkodzić? To już wstęp do innej opowieści. W “Poufnych” opowieściach przeczytacie jak ten dźwięk rezonuje w trzech pokoleniach. I trochę pozostanie on z wami, jestem o tym przekonany.
Jak dotrze kiedyś egz. drukowany to może zrobię ładniejsze zdjęcie, ale póki co - nieatrakcyjny obrazek.
Skomentuj posta