Wydawnictwo Poznańskie, Paulina Surniak, Sarah Moss

[RECENZJA] Sarah Moss, "Mur duchów"

Jest to opowieść wciągająca i robiąca wrażenie sprawnością opisu detali, ale jednak nadmiernie czytelna w warstwie ideologicznej, przez co stawała się irytująca. Nie da się jednak Sarze Moss odmówić ciekawego pomysłu na opowieść, dobrego researchu do książki i tego, że autorka potrafi trzymać czytelnika w napięciu.

Historia w szybkim skrócie. Miejsce akcji - okolice muru Hadriana. Czas akcji - współczesność, w okolicy są supermarkety i ludzie mają internet. Sytuacja - studencki obóz “archeologii doświadczalnej”. Do grupy studentów pod opieką profesora Slate’a dołącza rodzina fascynata archeologii i brytyjskiej przeszłości. “Głowa rodziny” to przemocowy sukinsyn, który kontroluje i poniża żonę i nastoletnią córkę na oczach wszystkich, a jego główną fascynacją są legendarni Brytowie którzy dali odpór Rzymianom. Na nic mu wyjaśnienia profesora, że historia wyglądała inaczej, Brytowie to wcale tacy brytyjscy nie byli, a wiedza fascynata jednak ma sporo luk i to w tych obszarach, gdzie okazuje się, że nie znajdziemy nigdy przeszłości w formie nieskalanej, czystej, protofaszystowskiej.

Sylvie próbuje zbliżyć się do studentów - zafascynowana ich wolnością i beztroską, szczególnie podgląda Molly, dziewczynę feministycznie świadomą, potrafiącą korzystać z uroków obozu archeologicznego i poddawać się poleceniom profesora, ale umiejącą też być wobec nich krytyczną i stawiającą na swoim. Molly jest wszystkim tym, czym Sylvie chciałaby być.

Moss bardzo udanie tworzy portrety swoich bohaterów - zapadają w pamięć, są z krwi i kości. Do tego sam opis obozu, na którym grupa pasjonatów i jeden “szaleniec” próbują żyć jak ludzie z epoki żelaza wymagał od autorki dużej wiedzy tak archeologicznej, historycznej jak i przyrodniczej. Udaje się to wszystko włączyć do opowieści tak, że czytelnik nie odnosi wrażenia, że czyta podręcznik archeosurwiwalu, a jednocześnie zdobywa sporą wiedzy z kategorii “nigdy ci się to nie przyda, chyba że wystartujesz w teleturnieju”. Ja zawsze chętnie łykam takie kawałki.

Historia patriarchalnej męskiej przemocy jest tu jednak nakreślona choć w drastyczny, to jednak bardzo oczywisty sposób. Kontrasty między ojcem Sylvie a profesorem Slatem, samą bohaterką a studentami są tak wyraziste, że właściwie od początku wiemy o czym chce opowiedzieć Moss. Nieudany jest też prolog, który w bardzo oczywisty sposób zdradza zakończenie książki. Moss zaspoilerowała samą siebie. Oczywiście gdzieś głębiej jest to opowieść o tym jak głupim pomysłem jest historyczny nacjonalizm, do czego prowadzi prostacka wizja świata, która za nim stoi. Mimo wszystko przesłanie “Muru duchów” wydaje się być zbyt czytelne. Co nie znaczy, że to zła książka, po prostu trochę jakby autorka nie wierzyła w inteligencję czytelników. A może i dobrze? Bo czasem trzeba potrząsnąć namii wprost wskazać - to jest zło?

To na pewno wciągająca i dobrze napisana, przerażająca opowieść będąca w jakiejś mierze historią ludzkości - Moss pokazuje, że wcale nie odeszliśmy tak daleko od tego człowieka, co pod jaskinią oprawiał skóry, a struktury przemocy po dziś dzień wyglądają tak samo. Tylko, że dzisiaj trochę łatwiej jest się nam z nich wyrwać. Jeśli szukacie wyrazistej książki z mocnym przekazem ideowym - idealny wybór.

Przełożyła Paulina Surniak i mam wrażenie, że to było dla niej spore wyzwanie, bo mnóstwo tu leksyku rzadkiego i trudnego, ale wszystko się jej udało. Zgrzytów nie czułem.
 

jeden komentarz

Natalia

22.10.2020 02:04

Właśnie przeczytałam tę książkę i pozwolę sobie na sprostowanie: czas akcji to nie współczesność, może i są supermarkety ale kontakt ze światem zapewnia budka telefoniczna (o Internecie nikt nie wspomina), a studenci opowiadają sobie o rozbiórce muru berlińskiego i ekscytują tym, że można już dojechać nawet do Pragi czy Budapesztu. Słowem, rzecz dzieje się jakieś trzydzieści lat temu. I to akurat jest dosyć istotne w tej historii.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jak miała na nazwisko Oleńka z "Potopu"?