Iskry, Krzysztof Varga

[RECENZJA] Krzysztof Varga, "Dziennik hipopotama"

Dzisiaj Dzień Blogera, portal Granice wpisał mnie na listę influ-profesjonalistów, a ja podróżuję w tournee z "Panną doktór…" i próbuję znaleźć czas i spokój na czytanie. Te pewnie przyjdą niedługo, bo wyjątkowo trudno czytać w trasie, gdy tyle trzeba rozmawiać (już za chwilę w Sopocie przepytam Tego Typa Mesa), mówić samemu i udzielać się socialmediowo. Kilka minut dla Zofii i zwieńczenie lat pracy przypadły na czas wyjątkowej zawieruchy, ale też czas - tak mi się wydaje - emancypacji. Wczoraj rozmawiałem z Bartem Staszewskim o kosztach aktywizmu i to mi przypomniało, że wciąż najbardziej cenię sobie ten moment, gdy już mogę czytać, siedzieć w spokoju, bez klikania, sprawdzania, denerwowania się. Ale też wiem, że zjazd adrenaliny na jakiej jestem od miesiąca będzie kosztowny i trudny. Ale jedną książkę przeczytałem. Nie wiem już jednak po co.

Krzysztof Varga w swoim tak wspaniałym jak i kabotyńskim dzienniku stroi się w pióra jedynego niezależnego, choć przyznaje, że Dunin Wąsowicz i tak uważa, że jest zbyt łagodny i konsyliacyjny. Varga dokonuje w swoich wystylizowanych zapiskach ostrej oceny świata literatury - Masłowska jest powtarzalna i nie potrafi wyjść poza język, Tokarczuk nauczyła się uwodzić ludzi ale literacko jest przeciętna, Żulczyk to komercha i bazowanie na społeczności wiernych fanów, którzy kupia każde jego słowo. Vardze nie podoba się w ogóle jakakolwiek "promocja czytelnictwa" czy choćby pisanie o książce, że ktoś "zarwał noc", a lektura "trzymała w napięciu". Wydaje się, jakby tylko metody Vargi, czyli pohukiwania w felietonach dla najbardziej mainstremowego dziennika w Polsce to była jedyna słuszna opowieść o literaturze. I kilku jego kolegów pewnie ma do niej prawo.

Niektóre intuicje Vargi są słuszne, ale bywa też strasznym hipokrytą, gdy np. wyrzeka na festiwale literackie, zjeżdżając je za pauperyzacje literatury i lansowanie miernoty, zwłaszcza po powrocie z jednego z nich.

Plotkarstwo Vargi bywa ohydne. Zarzuca Grażynie Plebanek, że publicznie "wkłada strój supermanki feministycznej", a "prywatnie jest inna". Oczywiście jest możliwe, że Plebanek uprawia kreację na publiczny użytek, jak każdy autor (Varga robi to w tej książce od pierwszej do ostatniej strony), ale zarzut hipokryzji jest zwyczajną ohydą.

I tak to idzie, strona po stronie. Varga wyłania sie ze swojego dziennika jako postać zakompleksiona (zwłaszcza na punkcie Pilcha), zazdroszcząca sukcesu innym i okopana na pozycji wyższościowej. Tylko, że jemu w to graj - on karmi się naszymi oskarżeniami o seksizm i mizoginię, o klasizm i pogardę, bo jedyną bronią jest wyśmianie-unieważnienie dyskutanta. Sama Vargi świadomość, że pisać potrafi, ma styl i wiedzę jakiej dziś u niewielu szukać, to nie wszystko - warto być przyzwoitym. Nie potrzebujemy choćby najpiękniej piszących chamów. Zwlaszcza słuchać.

A dlaczego w Dniu Blogera zajmuje sie Vargą? Bo my dla takich jak Varga jesteśmy najgorsza częścią świata literackiego. Nic ich tak nie wkurza jak nasze selfiki, stosiki, cytaciki, krótkie notki i wrzutki. Nic nie doprowadza ich do takiej pasji i spazmów o wielka polską kulturę jak my, ustanawiający nowe literackie obiegi. Literatura ekskluzywna i elitarna wciąż mają się dobrze, piszę o niej sporo i widzę jak jest doceniana przez poważne jury, jak choćby ostatnio przy gdyńskiej nagrodzie. Jestem krytyczny wobec gniotów (Puzyńska!), potrafię negatywnie napisać o książce autora ze środowiska (Łubieński o śmieciach, sorry ale nie) ale płacę za to swoją cenę, którą jest choćby to, że nie żyję z dobrze płatnych zleceń za promowanie literackiego zła, ale też z dystansem podchodzą do mnie wydawcy ambitniejsi, bo przecież wszyscy lubią poklepywaczy. Nie mówiąc tu juz o tuzach literatury, którzy za negatywną recenzje potrafią sie obrazić i odmówić wywiadu (Tokarczuk). Żyjemy w świecie powiązań, które nie ułatwiają życia niezależnego i nie ma co się łudzić - takie nie istnieje. Można być w miarę prawdziwym, dostatecznie uczciwym, ale warto pamiętać, że nic nas nie chroni - redakcja, stała pensja, czy inna dająca pancerz/kokon instytucja literatury będąca poza lub ponad układami. W przeciwieństwie do Vargi, którego chroni choćby finansowa niezależność, o której sam pisze, że mógłby kilka lat nie pracowac w ogóle.

Łatwo jest oceniać z pozycji środowiskowo umoszczonego, sytego uznaniem, autora który nie musi dobijać się do redakcji z prośbą, by łaskawie odpisali mu na wiadomość i przeczytali jego tekst. Światy nam się Krzyszotofie poodklejały, myślę, czytając Twój dziennik. Tobie uciekł peron, ale wciąż stoisz w dworcowym budynku dającym ochronę przed burzą.

Moze i rozwalamy wam ten elitarystyczny dyskurs o literaturze, może bawimy sie czasem zbyt dobrze z okazji nienajwybitniejszych dzieł, może czasem chcemy być fajni, bo bycie zgorzkniałymi pierdzielami z Mokotowa jest mało rajcujące, może nie mamy czasu na zastanawianie sie czy Flauberta najlepiej czytać jesienią czy wczesną wiosną, jak lubi Varga, może też niektórzy i niektórzy z nas nie mają warsztatu krytycznego i język czasem ich przerasta, ale wszyscy robią to z pasji, bo coś ich w tych literkach kręci.

Eliza Kącka w eseju zamieszczonym w "Prognozie niepogody" słusznie diagnozuje, że polska proza ulega formalnemu rozpadowi, ucieczce przed epicką formą w świat prekariackiego podziału na wielość światów i absurdalność doświadczeń. Mądra i rozumiejąca zmiany wizja Kąckiej jest inkluzywna, bo dostrzega, że doświadczenia młodych w literaturze nie układają się tylko w dziedziczną genealogię literacką, ale tworzą coą nowego, trudnego jeszcze do zdefiniowania suis generis. Vargi wizja literatury jest wykluczająca, nakazujaca i normatywizująca. Tak samo jak wizja pola literackiego, a więc tego, co się wokół książki-literatury dzieje.

Dlatego ja z roku na rok bardziej lubię Dzień Blogera, bo blogowanie umożliwia mi przepływanie między dyskursami - selfiak z lubianą autorką, prowadzenie spotkania z ultraznanym pisarzem literatury wagonowej, ale też czytanie dzieł poważnych i artystycznie wysmakowanych. A niekiedy czytanie też takich narcystycznych nagniotków literatury jak dziennik Vargi, udający niezwykłe mądrości, a w finale będący przykrą ilustracją rozjechania się światów i braku choćby cienia próby zrozumienia przyczyn tego rozpadu.

Nie, nie pokażę Vardze faka choć mam na to ochote i nowy telefon z lepszym aparatem, bo cenię Vargę za różne rzeczy literackie, ale mam poczucie, że "Dziennik hipopotama" wcale nie jest dziennikiem postaci wielkiej, a postaci bardzo małej, która do własnej wielkości chyba juz sama nie dorośnie. Sam autor gdzieś pisze, że nie należy ufać ludziom, którzy samych siebie jakoś definiują. I tak samo nie wierzcie Vardze, że jest hipopotamem. Ale uwierzcie, że bardzo chciałby nim być.

A my mamy nasze selfie, nasze rozwalanie literatury, kalanie świętych akademii, nasze błedy, braki korekty i redakcji. Naszą ciężką pracę, która się ciągle komuś w tym literackim grajdołku nie podoba. I to jest naprawde super.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Kaśka u Zapolskiej