Korporacja Ha!art, Łukasz Łuczaj
[RECENZJA] Łukasz Łuczaj, "Seks w wielkim lesie"
Wiem, że nie będziecie czytać tej recenzji dla mojej opinii o literackiej atrakcyjności dzieła Łuczaja, a żeby się dowiedzieć gdzie w lesie się można bzykać, ale udawajmy przez dwa akapity, że tak nie jest. A potem wam zdradzę tajniki tej książki.
Minęła dwudziesta druga, zatem czas na pikantniejsze wiadomości. Otóż nie wiem jakie Państwo mają doświadczenia z bzykaniem w lesie, ale ja mam kiepskie. Same “patyki, badyle”, jakby powiedziała Urszula Zajączkowska, a do tego pieńki, zimno i dzikie wysypiska śmieci. Zanim człowiek (albo dwójka człowieków) znajdzie odpowiednie miejsce do dymania, trzeba już wracać do domu. Po lekturze “Seksu w wielkim lesie” jestem jednak przekonany, że w tej dziedzinie mojego życia nastąpi postęp i poprawa. Zatem gdyby ktoś mnie w weekend szukał, to będę w Kampinosie.
Łukasz Łuczaj, biolog, “wizjoner” i profesor Uniwersytetu Rzeszowskiego napisał książkę mająca być “propozycją bardziej świadomego bzykania w lesie”. Nie jest to dzieło o zabarwieniu erotycznym, a prawdziwy erotyk, w którym Łuczaj łączy zachwyt radosną prokreacją w naturze z wiedzą o roślinach, ich właściwościach w zetknięciu z człowiekiem, których pewnie same się nie spodziewały, autor bowiem pisze m.in., które rośliny nadają się do masturbacji. Czy wiecie, że wiele osób podniecają grzyby? Tzn masturbacja wśród grzybni, takich rosnących z ziemi? Ja przeczuwałem coś, bo widziałem kilka razy w życiu grzybiarzy i mieli takie czerwone twarze, ale teraz jestem już pewien. Tak czy inaczej świat według Łuczaja powinien być pełen ludzi radośnie się bawiących w listowiu, a żeby to światu zapewnić, to trzeba go poinstruować gdzie i kiedy warto. A - o czym niektórzy wiedzą z praktyki - to trudna sprawa.
“Spotkałem kiedyś bieszczadzkiego mistyka, który współżył z drzewami”. Szczęśliwie nie wiercił w nich otworów, bo drzewa kochał prawdziwie. Współżycie z roślinami - choć to etycznie ciekawe pytanie, skoro ponoć jednak rośliny cos czują - ma przeciwdziałać przeludnieniu planety, a chronić biosferę. Chwilami Łuczaj odlatuje jak dla mnie za daleko, ale rozumiem brutalną, naga wręcz logikę jego wywodu. I tylko dziwi mnie, że profesor i biolog pisze (s. 69), że można się zarazić AIDS. No nie można.
Teraz najważniejsze. Jakie drzewa? Najlepiej pod jaworem - daje cień, obniża temperaturę, daje przyjemny w dotyku sok (przedwiośnie). Można poszukać lipy stołowej, już sama nazwa mówi nam dlaczego, buk i grab z racji gładkiego pnia również się nadają, choć oczywiście najlepiej znaleźć drzewo pochyłe. Unikać eukaliptusa - “na eukaliptusie potniesz sobie pupę”, przypomina profesor Łuczaj. Uzbrojeni w tą wiedzę możemy ruszyć na podbój leśnych dróżek.
W książce znajdziecie przepis na to jak zrobić sobie leśne łóżko, czyli siennik. Proponowane są gałęzie jodły, bo sporo ich odpada od drzew i nie kłują, ale problemem jest fakt, że jodła występuje tylko w południowej Polsce. Mieszkańcy i mieszkanki Pomorza mają jednak bliżej do innego naturalnego miejsca plenerowego bzykania, a więc plaży. A jak plaża, to oczywiście wydmy, a gdy nad wodą same kamienie zamiast piasku to “musicie znaleźć wielkie, płaskie płyty skalne”. Co prawda erotoman-gawędziarz Łuczaj proponuje, by “spijać nasienie ukochanego ze skorupki małża, na przykład omułka”, ale to chyba można sobie podarować.
Uwaga - nie dymać się na igłach cisu, “wszak wierzono, że kon, który uśnie pod cisem, już się nie obudzi”. Zaśnięcie po wszystkim i was roślinka obudzi.
Autor jest pewien, że wiele osób zainteresowanych jego książką, będzie myślało, że wypełnią ją opisy “dzikich orgii”, ale zbyt wiele informacji na ten temat nie znajdziecie. Za to trochę o życiu prywatnym Łuczaja można się dowiedzieć, co z pewnością ucieszy Rzeszowian i Rzeszowianki (łapka w górę jak z Rzeszowa). Bardziej na poważnie jednak jest to książka o “fakturze przyrody i naszej erotyczności”, które czasem stykają się ze sobą dosłownie, a czasem tylko w metaforze.
Jest ten esej rozrabiacki, językowo rozkoszny, bo autor bawi się tym, że może i o obrazach, o wierszach, o kulturze, drzewkach, grzybkach, a nawet rododendronie (masturbacja pań) napisać i jakoś pokazać, że wciąż za mało mówimy wprost o seksualności człowieka, że chcąc żyć lepiej z naturą, zapominamy o naturze nas samych, a ekoseksualność to nie tylko eksces, ale i sposób widzenia jak i opisywania świata. Dla mnie to bardzo wartościowa książka z tej perspektywy, choć uważam, że można było ją jednak ciekawiej napisać, obszernie i głębiej, bo w finale “Seks w wielkim lesie” jednak zostawia spory niedosyt. I czuje się go nie w lędźwiach, a w mózgu.
Skomentuj posta