Kultura Gniewu, Nick Drnaso, Marceli Szpak
[RECENZJA] Nick Drnaso, "Sabrina"
Przez lata pracowałem współprowadząc księgarnię internetową, wydawałem komiksy i byłem zapalonym ich czytelnikiem. W ostatnich latach powoli mi przechodziło, miałem poczucie przesytu, niezbyt interesowało mnie co na tym rynku nowego, a i wydawcy jakoś nie pchali się do mnie, żebym czytał ich dzieła i o nich pisał, może poza Marginesami. Tym razem jednak dostałem kilka komiksów od Kultury Gniewu i Timofa i muszę przyznać, że z dużą przyjemnością wróciłem do lektury tej formy narracyjnej. Ale to nie zasługa wydawców i hojnych przesyłek (te komiksy są jeszcze droższe niż “za moich czasów”!), a Nicka Drnaso i tłumaczącego go na polski Marcelego Szpaka.
“Sabrinę” czyta się jak wciągający thriller, jest tu duszno i przerażająco, a po lekturze człowiek siedzi przy stole z lekko rozdziawioną gębą. Historia faceta, któremu znika dziewczyna i po kilku dniach pół Stanów ogląda w necie film z jej zabójstwa chwyta za gardło od pierwszych stron dzięki minimalistycznemu, chłodnemu, niezwykle precyzyjnemu i zrytmizowanemu stylowi rysunków Drnaso. Kontrast pomiędzy akcją a stroną wizualną jest chwilami nie do zniesienia, denerwujący i wpływający na emocje osoby czytającej.
To jest komiks o emocjach i poszukiwaniu ich ujścia. W ciszy i zamknięciu, w słuchaniu radia podającego spiskowe teorie, w próbach nawiązania kontaktu z rodziną. Opowieść, dodajmy, o męskich emocjach - “Sabrina” ma bowiem dwóch bohaterów, a drugim jest przyjaciel nieszczęśnika, który od lat nie mieszka ze swoją żoną i córeczką, obiecując sobie i im, że kiedyś jeszcze się zejdą. Jak możecie się domyślić - nici z tego.
“Sabrina” jest pierwszym komiksem nominowanym do Bookera i ani przez chwilę mnie to nie zaskoczyło - jest to bowiem komiks, który pokazuje jak tekst z pomocą ilustracji może wpływać na emocje czytelnika i nimi sterować, dzięki czemu prosta i wcale nie jakaś odkrywcza historia nie pozostawia obojętnym i każe się czytać od deski do deski. Tak powstają komiksowe arcydzieła.
Na marginesie i na zakończenie dodam tylko, że u Drnaso irytująca - choć uzasadniona - była tylko wysokość fontu. Nie pamiętam kiedy tak mnie bolały oczy po lekturze. Ale warto było się męczyć.
Skomentuj posta