Dom Spotkań z Historią, Maria Buko

[RECENZJA] Maria Buko, "Pogłosy"

“No i zgadnij koteczku, jak to przeszło”, mówi do Marii Buko jeden z rozmówców. W ten może nadmiernie familiarny (może i seksistowski) sposób pokazuje, że sny dziecięce potrafią doskonale zgrać się ze snami dorosłych, a dziedziczenie traumy jest tematem, któremu powinniśmy poświęcić w Polsce więcej uwagi, by zrozumieć pokolenie rodziców i dziadków.

“Pogłosy” mają opisowy tytuł wyjaśniający czym są - rozmowami z dziećmi więźniów (i więźniarek) niemieckich obozów koncentracyjnych. O ile to prawda w zakresie logiki, to nietrudno zauważyć, że zdecydowana większość rozmówców Marii Buko to osoby, których matki “przeszły” przez KL Ravensbrück. Nie jest trudno wyobrazić sobie o czym opowiadają - rodzice milczący na temat wojny, czasem tak straumatyzowani, że nie radzący sobie w życiu codziennym, a czasem mający tak wielką ochotę na “chwytanie dnia”, że zapominający o dzieciach i ich wychowaniu. W pamięci utkwiła mi opowieść o “dzieciach kluczykowych”, czyli takich biegających do szkoły i po podwórku z kluczykiem zawieszonym na szyi. O ile to całkiem zwyczajna sytuacja w wielu częściach Polski, tak na Śląsku dumą rodziny było wówczas to, że matki nie musiały pracować zawodowo, a “spełniały się” w tradycyjnych rolach. Matki po Ravensbrück były inne.

Ojcowie? Ojcowie w tej książce choć są, to jednak wciąż mało widoczni, niektórzy rozmówcy i rozmówczynie Buko przypominają sobie o ich istnieniu dopiero zapytani przez badaczkę, a nawet wtedy dość szybko przechodzą do matek. To trochę jak z moim ojcem, który po trzydziestu sekundach rozmowy przeważnie ma na ustach jedno zdanie - dać ci matkę? Tak jesteśmy wychowani, tak jesteśmy socjalizowani do roli mężczyzny, ojca, pana domu. I tak też działa trauma. Wielu z rozmówców Buko podkreśla, że ich rodzice nie powinni mieć dzieci, że nie byli na nie przygotowani, że działo się to zbyt szybko, a wojenne czy tużpowojenne miłości szybko się wypalały. Czasy jednak nie sprzyjały rozwodom, życie w dwójkę było łatwiejsze, a do tego zakleszczano się w psychicznie niszczących układach. Przy całkowitym braku terapii i pomocy psychologicznej - to nie mogło się udać.

Jest w tej książce wiele wątków, które ciekawie analizują Autorka we wstępie i Katarzyna Schier w “Posłowiu”, do których odsyłam, a mi pozostaje dodać, że w pewnym stopniu jest to książka umożliwiająca popatrzenie wstecz na własnych rodziców i dziadków, a zatem i na własne pokolenie, które często było wychowywane metodami “na przekór dziadkom”. To by tu wymagało ode mnie bardziej osobistej opowieści, na którą nie mam teraz najmniejszej ochoty, ale łatwiej dzięki “Pogłosom” zrozumieć trzecie pokolenie i jego poszukiwania przeszłości, które od kilku lat bardzo wyraźnie ciążą ku czasie powojennym, jakbyśmy próbowali odbudować to, co rodzice nam zabrali, albo nie potrafili czy nie chcieli dać - łączność z przeszłością.

Innym wątkiem, już na marginesach tej książki jest chrystianizacja przeżycia obozowego, jego polonizacja oraz niezwykła wręcz rola Wandy Półtawskiej w walce o upamiętnienie ofiar KL Ravensbrück, ale też we wpisaniu tego w katolicki, narodowy nurt. Bo nie wystarczy “Polska Tablica” w obozie, trzeba mieć “Polską Tablicę Narodową”, bo wspólna pamięć ma organizować się wokół takich symboli jak adoracja hostii podczas Bożego Narodzenia, bo o wyjątkowości polskiej krzywdy należy przypominać używając szantażu emocjonalnego. Warto zauważyć, że postawy wobec współosadzonych, szczególnie lesbijek są wyjątkowo negatywne, a polskie więźniarki (oczywiście nie-lesbijki) jak i “polska obozowa racja stanu” oceniane pozytywnie. Przypomina to Szmaglewską, która w “Dymach nad Birkenau” zachowania więźniarek oceniała według norm przyjętych na wolności, nie dostrzegając - poza opowieścią o ginekologicznych eksperymentach - wyjątkowości kobiecego doświadczenia obozowego (więcej o tym w książce Bożeny Karwowskiej, “Ciało. Seksualność. Obozy zagłady”), czy Barbarę Skargę piszącą, że jedna z Polek “uległa zaraźliwym wpływom”. Z niektórych wywiadów w dramatyczny wręcz - przynajmniej dla mnie - sposób przebija się martyrologiczna, mocno manipulatywna i wyobrażona sytuacja kobiet w obozach koncentracyjnych. Ale to już na inne analizy.

Warto, nawet bardzo warto sięgnąć po książkę Marii Buko, bo natkniecie się tu na niejedną sprawę jakoś wam znajomą, bliską, a jednocześnie wciąż to nie wy musicie kopać w swoich wspomnieniach. Nie będzie łatwo, ale to potrzebna nam wszystkim lekcja odkrywania naszych wciąż nieprzepracowanych traum.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Co leży na zakręcie w pewnej powieści dla dziewcząt?