Książkowe Klimaty, Bartosz Sadulski

[RECENZJA] Bartosz Sadulski, "Rzeszot"

Pan Podedworny “autorytetem był sam dla siebie i innych nie widział. Ciemność go nie przerażała. Do mistrzostwa opanował sztukę krętactwa i bujdy”, podobnie jak autor, Bartosz Sadulski, który napisał powieść porywającą rozmachem, awanturniczy apokryf w którym fakty mieszają się ze zmyśleniem, ale to zmyślenie - choć widoczne - jest czasem bardziej prawdopodobne niż rzeczywistość.

Podedworny “był wszędzie i znał wszystkich”. Na świat przyszedł za czasów panowania cesarza Franciszka II i trochę z przypadku, trochę z życiowego farta, który nie opuszcza naszego bohatera stał się prekursorem przemysłu ropnego, czyli “skałolejstwa”, żeby użyć słowa zdecydowanie przez autora lubianego. I będzie ten nasz Podedworny wszędzie i będzie robił wszystko. Damy będą mdleć na widok szpileczki od Mickiewicza, którą nasz bawidamek z chęcią prezentuje w dworskich salonach, a mężczyźni będą podziwiać zdolności tego niezwykłego człowieka, który samodzielnie ugasił pożar w Krakowie, a Słowackiemu robił pierwszą korektę “Króla-Ducha”. Co prawda pewne karygodne błędy przeoczone przez Podedwornego sprawiły, że przyjaźń wieszcza z krętaczem zakończyła się dość burzliwie, ale jednak nie każdy miał okazję pochwalić się takimi znajomościami.

Tuła się Podedworny po Europie, odwiedza emigracyjne salony, poznaje możnych tamtego świata (i kilku mniej zamożnych, choć na nich nie skupia się uwaga łotrzykowskiego bon vivanta), aż tu nagle, w Galicji, wpada na doskonały pomysł, wyprzedzający epokę - będzie do spółki z kimkolwiek (jest kilku chętnych) wydobywał skałojel, czyli ropę naftową, której metodę destylacji właśnie odkrył Łukasiewicza. Tu historia zwolni, z kronikarskiej gawędy przejdzie w powieść przygodową z nutką sensacyjną, a autor zauważy, że trochę zamęczył czytelnika frazą i zacznie szukać innych rozwiązań.

Bo o ile czyta się “Rzeszot” z podziwem dla wiedzy i umiejętności wpisania Podedwornego w historyczne wydarzenia, dość czytelne są intencje autora, który wysadza historię w powietrze i patrzy na to co spadło, gdy już kurz opadł, to jednak jednak pisanie na jednym rejestrze przez ponad połowę książki jest męczące i całe szczęście, że Sadulski ofiarowuje nam parodię “romantycznej jednoaktówki’, dziecięcej opowieści zza grobu w duchu Dickensa ale ze sznytem Poego, czy powieści epistolarnej. Brawurowość języka, jego doskonałe opanowanie, wycyzelowane zdania mogą się podobać, ale brakowało mi w “Rzeszocie” długi czas oddechu, jakiejś przestrzeni dla czytelnika, by mógł zwolnić. Na szczęście autor najwyraźniej też to wyczuł.

“Rzeszot” jest opowieścią nie tylko o romantyzmie, historii polskiej emigracji i dziwaczności losów naszych przodków, ale też historią ludową, w której autor przygląda się losom chłopów i chłopek po zniesieniu pańszczyzny i nieudanej rewolucji przemysłowej w Galicji. Dzięki włożeniu w środek tej historii bohatera niemożliwego (i jednej martwej acz gadatliwej bohaterki), Sadulskiemu udaje się wydobyć niezwykle ciekawą historię, która pozornie wydaje się niezbyt atrakcyjna. Bo opowieści o wydobyciu ropy naftowej nie brzmią sexy, a tu się udało pokazać, że jest to historia zwykłych ludzi, którzy stanęli przed niezwykłą szansą na szybki awans społeczny, uzyskanie finansowej niezależności. Trochę taki “galicyjski sen”, który jednak - w przeciwieństwie do snów zza oceanu - stał się udziałem bardzo nielicznych. Historia opowiedziana w “Rzeszocie” jest nie do końca alternatywna - skutki działań Podedwornego nie zmieniają znacząco historii, jaką możemy poznać z dokumentów czy opracowań historycznych, co tylko pokazuje jak kuriozalny i bogaty w niezwykłe wydarzenia, postaci i historie jest XIX wiek.

Chciałoby się, żeby autor więcej kombinował, nie pisał tej książki jedną, perfekcyjnie opanowaną frazą, którą się autor sam świetnie bawi i dał czytelnikom więcej przestrzeni dla wyobraźni, ale te wady “Rzeszotu” są równoważone fantastyczną sprawnością autora w opowiadaniu historii i tym, że po prostu zaprzyjaźniamy się z Podedwornym i kibicujemy jego poczynaniom. A ja już dawno nie czytałem polskiej powieści, w której tak bym polubił jakiegoś bohatera.

No i dla wszystkich miłośników powieści “płaszcza i szpady”, czy gier z historią, które znamy z książek Umberto Eco czy Pereza Revertego, będzie to z pewnością ciekawa przygoda. W innym anturażu, wśród zatęchłych salonów, biednych dworków, chłopskich chat i Krakowa, w którym kochające cysorza dzieci giną w przyulicznym błocie. Brawurowa opowieść, momentami tak śmieszna, że aż straszna. Jak ta nasza Polska.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Wakacyjne morze Zofii Posmysz