Leopold Buczkowski, Agnieszka Karpowicz, Muzeum Sztuki w Łodzi, Paweł Polit, wystawa
Przebłyski Buczkowskiego - wystawa i katalog
Kilkaset obiektów - fotografii, ilustracji, obrazów i rzeźb - autorstwa Leopolda Buczkowskiego można zobaczyć na otwartej pod koniec października w Muzeum Sztuki w Łodzi wystawie “Przebłyski historii, przelotne obrazki”. To rzecz bez precedensu.
Aż trudno uwierzyć, że dopiero teraz ma miejsce pierwszy publiczny pokaz kolekcji dzieł legendarnego pisarza, który do historii literatury przeszedł dzięki “Czarnemu potokowi”, napisanej tuż po wojnie porywającej i wstrząsającej historii dziejącej się jesienią 1943 roku w okolicach podolskiej miejscowości Szabasowa. Mroczna opowieść o walce niewielkiego oddziału partyzantów z Niemcami i Ukraińcami uznawana jest za jedną z najważniejszych polskich powieści poświęconych wojnie i Zagładzie. Krytyk literacki Henryk Bereza pisał, że jest to książka o “dramacie moralnym tych, którzy broniąc życia przed śmiercią i gwałtem muszą zabijać i gwałcić życie”. Szczególnie ważnym w “Czarnym potoku” wątkiem jest los żydowskich mieszkańców Podola. Gehenna Kresów to również te “dziesiątki tysięcy Żydów w czarnych chałatach pędzonych przez Kozaków do kopania szańców”, jak wspominał pisarz.
Buczkowski okazuje się jednak - dzięki łódzkiej wystawie - nie tylko zaskakującym czytelnika niezwykłym ujęciem świata pisarzem, ale też malarzem, fotografem i rzeźbiarzem. "Miał cudną wyobraźnię" - pisał o nim urodzony na Huculszczyźnie malarz Marian Kratochwil. Łódzka wystawa udowadnia, że autor “Czarnego potoku” był artystą totalnym, o niezwykłej, zdecydowanie “cudnej” wyobraźni.
Donkiszoteria, megalomaństwo, wybzdyczenia “tych Mazurów”
Urodził się na początku XX wieku w Nakwaszy, niewielkiej wsi na pograniczu Podola i Wołynia. “Dzieciństwo i chłopięctwo we wsiach i tyfusie lat wojny i bezprizorności” - pisał w jednym z listów z lat 60. ubiegłego wieku.
Oddalona od Lwowa i Tarnopola wieś zamieszkana była przez grekokatolików, katolików i żydów. Wspominając naukę w gimnazjum, pisał: “Siedem narodowości w jednej klasie. Dosłownie: Polacy, Ukraińcy, dwóch Rosjan, kilku żydów, trzech Czechów z pobliskiej kolonii chmielarzy, nawet jakiś Węgier się znalazł i Rumun”. W nagraniu z lat 80. opisywał Buczkowski podolski świat jako “bogaty w ludzi, w wydarzenia”: - Widziałem wędrujących szklarzy, kataryniarzy, misiarzy, tych, co trzebili ogiery, buhaje, tryki i mieli się za lekarzy - mówił. Wśród przyjeżdżających do podolskich wsi byli też fotografowie, przeważnie “te Mazury”, jak mówiło się na Polaków. Buczkowskiemu nie podobało się to, co robili. Po latach napisał, że cechowała ich “donkiszoteria, megalomaństwo, wybzdyczenia”. Ich fotografie - paternalistyczne i wyidealizowane - nazywał “robionymi dla popisu”.
Zanim zaczął fotografować, uczył się w szkole w Bielsku-Białej, odbył służbę wojskową w Krakowie, gdzie jako wolny słuchacz studiował polonistykę, szkolił się też w malarstwie - w pracowni lwowskiego malarza Stanisława Batkowskiego i na warszawskiej ASP. Nie mogąc znaleźć pracy w stolicy, w połowie lat 30. wrócił w rodzinne okolice, do Podkamienia. Prowadził zakład snycerski i zaczął fotografować.
W towarzyszącym łódzkiej wystawie katalogu Karol Jóźwiak, badacz kultury wizualnej z tamtejszego uniwersytetu, zadaje pytanie: dlaczego akurat fotografia? “(...) po sprzęt fotograficzny, materiały światłoczułe i odczynniki ciemniowe trzeba było się wybrać pewnie aż do Lwowa” - pisze. Buczkowski używał mieszkowego aparatu wielkoformatowego, który w latach 30. XX wieku był już przestarzały - większość profesjonalistów sięgała po lżejsze aparaty Leica. Na ciemnię zaadaptował strych domu, w którym zrobił otwór w dachu służący naświetlaniu szklanych negatywów. Było to z pewnością kosztowne i czasochłonne przedsięwzięcie. Buczkowski wywołał ponad trzy tysiące zdjęć. Niektóre z nich można zobaczyć na łódzkiej wystawie.
Ta - jak pisze Jóźwiak - “odśrodkowa fotograficzna penetracja wiejskiej społeczności” zaskakuje programowym antyestetyzmem. Niewiele tu pozowanych zdjęć, a nawet te, które takowe się wydają, są w istocie przełamane, nieidealne w kadrowaniu, wykonane jakby od niechcenia. Buczkowski nie fotografował na użytek widza, nie myślał o wystawach, albumach czy sprzedaży odbitek. Fotografia była dla niego sposobem rejestrowania świata, o którym chyba jeszcze nie mógł wiedzieć, że niedługo zniknie.
Buczkowski fotografował ludzi i zwierzęta w ich codziennym trudzie - na targu, w pogrzebowym orszaku, podczas prania w rzece. Często są to momenty odpoczynku - konie jedzące obrok ze żłobów, siedzący na ziemi ludzie. Nieostre, przekrzywione, jakby w pośpiechu robione zdjęcia są zarówno dokumentem, jak i artystyczną kreacją. Buczkowski wiele lat później napisał, że “historię widzimy w przebłyskach”. Przebłyski, z których znana będzie literacka twórczość autora “Czarnego potoku”, ujawniają się po raz pierwszy właśnie w prezentowanych na wystawie fotografiach.
Oko wątrobiarza
Buczkowski jako pisarz zadebiutował w 1938 roku fragmentem "Wertepów" opublikowanym w lwowskich "Sygnałach". Powieść, którą miał wydać Rój, została skonfiskowana przez polską cenzurę. Zarzucono jej zbyt przerysowany, drastyczny i pesymistyczny obraz ówczesnych Kresów. Po wojnie, prawdopodobnie przepisana i zredagowana na nowo książka, ukazała się w 1947 roku. “Przyrodę i jej sprawy ocenia w niej oko malarza, a często poety. Ludzi - oko wątrobiarza…” - pisał o “Wertepach” Kazimierz Wyka. Podobnie w kolejnych, coraz bardziej eksperymentalnych i trudniejszych w odbiorze powieściach Buczkowski próbował, jak się wydaje, pokazać, że świata nie da się zobaczyć w całości, ogarnąć jednym spojrzeniem czy opisem.
Doskonale widać to w podolskich rysunkach artysty. Wykonane ołówkiem ilustracje są szkicowe, oszczędne w detale, skupiając uwagę widza na fragmencie, wycinku przedstawionej rzeczywistości. Jak na rysunku podpisanym “Plac przed bożnicą”, gdzie od miejsca kultu ważniejsze wydają się biegające przed budynkiem kury. Niezwykle interesujące są również wojenne prace artysty, “statyczne obrazy ludzi uchwyconych w momencie, w którym w ich codzienne, wiejskie życie wtargnęło okrucieństwo historii” - jak pisze w katalogu związana z Uniwersytetem Warszawskim kulturoznawczyni Agnieszka Karpowicz. Z pustego tła wyłaniają się postacie “ludzi poddanych opresji”. Na tych rysunkach nie ma już miejsca na krajobraz, architekturę. Jest teatr wojenny, w którym ludzie wydają się być wyłącznie lalkami. “Nagi tragizm” - dodaje badaczka.
Zaskakuje niezwykła rozpiętość artystycznych zainteresowań Buczkowskiego. Od fotografii przez ilustracje po malarstwo figuratywne, jak i abstrakcyjne. Autor “Czarnego potoku” nigdzie nie próbuje stworzyć perfekcyjnego, czystego dzieła. W każdym z nich mamy do czynienia z fragmentem, czymś nieidealnym. Najlepiej widać to - znowu - na zdjęciach z zagranicznych wyjazdów artysty. Widoki miast - Paryża czy Budapesztu - fotografowane z perspektywy pieszego, na których pierwszy plan wkradają się wszędobylskie samochody, przypominają nam o współczesnej fotografii turystycznej, z której usuwamy przedmioty i ludzi mogących “zepsuć widok”, czekając aż turystyczny tłum minie fotografowaną rzeźbę, by wydawała się ona samotna, wyabstrahowana z prawdziwego kontekstu.
Pewnym rozczarowaniem jest natomiast sposób prezentacji na łódzkiej wystawie rzeźb Buczkowskiego. Tworzone w drewnie na pierwszy rzut oka przypominają typowe, ludowe “świątki”. Zebrane niczym w lapidarium w jedną, stojącą na podium grupę nie ukazują w pełni swojego dramatyzmu. Większość rzeźb Buczkowskiego powstała po wojnie i była ustawiona w ogrodzie willi w Konstancinie, w której mieszkała rodzina artysty. Przechowywane na świeżym powietrzu prace niszczały i praktycznie nie zachowały się. Wystawione w łódzkim Muzeum Sztuki dzieła to zaledwie ułamek rzeźbiarskiej twórczości Buczkowskiego. Na archiwalnych fotografiach prezentowanych na wystawie można dostrzec, że rzeźby te stały w pewnym oddaleniu od siebie, tworząc przestrzenne aranżacje, które ułatwiały dostrzeżenie ich dramatycznego wymiaru. Z wbitymi w oczy gwoździami, uzupełniane o dodatki w postaci korali, sznurów, tkanin czy plastiku “świątki” Buczkowskiego rzeźby przypominały o wojennym dramacie Podola. Na łódzkiej wystawie szczególne wrażenie robią “formy zwierzęce”, jak pisze w katalogu wystawy antropolożka sztuki Ewa Klekot, “wyłaniające się same z niewielkich, nieforemnych kawałków drewna”.
W Łodzi pokazano również abstrakcyjne obrazy olejne pisarza. Mające swoje źródła w konstruktywizmie, momentami przypominające dzieła Paula Klee czy Kandinskiego dzieła pełne są - jak pisze kurator wystawy, Paweł Polit - “spontanicznych gestów typowych dla powojennego malarstwa materii”.
Przywiezione z Chorwacji
Łódzka wystawa dzieł Buczkowskiego uświadamia, że był on artystą nie tylko niezwykle wszechstronnym, ale i tragicznym, wracającym wciąż do opowieści o wojennej hekatombie i niełatwym życiu w podolskiej wsi. Dla pisarza “wojna oznaczała kres jedynego świata, jaki znał, jedynego, w którym czuł się u siebie” - pisał Sławomir Buryła w “Literaturze polskie wobec Zagłady”.
Zebrane w ms2 dzieła Buczkowskiego w większości pokazywane są publicznie po raz pierwszy. Po śmierci artysty w 1989 roku zdecydowana ich część trafiła Chorwacji, gdzie mieszkał jego syn, Tadeusz. Poszukiwania instytucji, która zaopiekowałaby się całą kolekcją, tak by nie uległa ona rozproszeniu, trwało kilka lat. Dopiero w 2020 roku większość dzieł znalazła się w Muzeum Sztuki w Łodzi. Można tylko żałować, że wraz z wystawą nie wznowiono legendarnej książki Buczkowskiego. Od ostatniego wydania “Czarnego potoku” minęło już bowiem ćwierć wieku.
Wystawa “Leopold Buczkowski. Przebłyski historii, przelotne obrazki” potrwa do 13 lutego 2022 r. Wystawie towarzyszy katalog pod redakcją Agnieszki Karpowicz i Pawła Polita.
Skomentuj posta