Krzysztof Cieślik, Sonia Draga
Kochana Soniu! Daj spokój
Kochana Soniu! Daj spokój
“Kochana Soniu!” - tak osiem lat temu swój list do Soni Dragi zaczął na łamach “Dużego Formatu” Mariusz Szczygieł. “Wiem, że wydajesz książki, dzięki którym masy Polaków przekonują się, że czytanie nie boli. Ale - please - wydawaj po dwie wersje okładkowe: dla estetycznych przymułów i dla nas. Bo szkoda wybitnych książek” - pisał reporter po zobaczeniu okładki książki Erika Larsona “W ogrodzie bestii”. - Musiałem osobiście walczyć z obrzydzeniem - dodawał reporter.
Teraz to ja na książki wydawane przez Sonię Dragę będę patrzył z obrzydzeniem niezależnie od urody ich okładek.
Krzysztof Cieślik, tłumacz m.in. nagrodzonej Bookerem książki "Shuggie Bain" Douglasa Stuarta, został pozwany przez wydawnictwo Sonia Draga za wpisy poświęcone opublikowanym przez katowicką oficynę książkom Jonathana Franzena. W pozwie wydawnictwo pisze, że “wpisy pozwanego przedstawiają działanie powódki jako skrajnie nieprofesjonalne i godzące w interesy polskich czytelników” oraz “oczerniające jej dobre imię”.
Nie ma co ukrywać - Krzysztof Cieślik nie jest moją ulubioną osobą. Swój głos marnuje często na internetowe potyczki, a określenie go “trollem internetowym” pasuje do niego równie dobrze jak określenie “świetny tłumacz”, “uważny krytyk”. Niektórzy ludzie już tacy są, że łączą różne, zdające się nie iść w parze, cechy. Należy jednak umieć oddzielić personalne sympatie od uczciwości zawodowej.
Dzisiaj wszyscy - krytycy i krytyczki literatury, blogerzy i blogerki zajmujący się mniej profesjonalnie, ale z sercem, książkami, instagramerzy i instagramerki - jesteśmy jak Cieślik I możemy się nim stać, gdy inny wydawcy pójdą drogą Soni Dragi.
Każdy z nas może zostać pozwany za napisanie, że jakiś wydawca nie dba o jakość książek, które wydaje, że oszczędza na zlecaniu przekładów lepszym tłumaczom, czy zawala w redakcji, zapewne również z powodów oszczędności. Czyli napisać o tym, o czym wszyscy wiemy.
Pozew przeciwko Cieślikowi może uczynić niebezpieczny precedens, zwłaszcza że założycielka wydawnictwa jest obecnie prezeską Polskiej Izby Książki. Czy wydawcy zrzeszeni w Izbie popierają działania Soni Dragi? Warto ich o to pytać, bo sprawa jest bezprecedensowa.
Lektura pozwu, który przesłał mi tłumacz (Draga przez cały weekend nie znalazła czasu na wysłanie i kazała czekać na oficjalny komunikat) zniesmacza mnie dużo bardziej niż nawet najdurniejsze występy Cieślika w internecie i jego skłonność do obrażania innych. Zdaniem prawników wydawnictwa nawoływanie do tego, by sięgnąć po oryginał, a nie polski przekład, jest czynem nieuczciwej konkurencji. Otóż nie - jest po prostu dbaniem o to, by ci, którzy mogą, uchronili się przed polskim przekładem. To, że nie mógł się Cieślik niczego dobrego spodziewać po przekładzie ukazującym się w katowickiej oficynie, jest winą wydawcy, nie krytyka.
Kuriozalne jest powoływanie się przez Dragę na recenzje zamieszczone w "Glamour" i "Elle" kilka lat przed wydaniem książki, która wzbudziła wątpliwości autora wpisów co do jakości przekładów oferowanych przez polskiego wydawcę Dana Browna.
Jak pisze strona pozywająca, komentarze Cieślika mogą mieć wpływ na opinię czytelników, a zwłaszcza osób “z branży wydawniczej - czyli podmiotów, z którymi Wydawnictwo współpracuje lub w może w przyszłości współpracować”. Czyżby tłumacze już odmawiali współpracy z Sonią Dragą? Po historii z pozwem przeciwko Cieślikowi, zerwanie współpracy z wydawnictwem deklarują już krytycy literaccy, a nie zdziwię się, jeśli dołączą do nich również tłumacze. Nikt z renomowanych nazwisk nie będzie chciał stać u boku osoby, która próbuje zablokować opinie jednego z bardziej rozpoznawalnych polskich tłumaczy.
Współczesna krytyka literacka przeniosła się do internetu. Ma to swoje zalety, jak bezpośrednie dotarcie do dużej grupy czytelników, oraz wady - uproszczenie komunikacji, skrótowość, wręcz hasłowość komunikatów. Przytoczane w pozwie wypowiedzi Cieślika do eleganckich nie należą, jednak nie jest to “Twórczość” czy inny magazyn literacki wysokich lotów, a jego profil na Facebooku. Można by czasem oczekiwać więcej od krytyków literackich, ale jeśli wszyscy wydawcy zaczną ich pozywać za negatywne wpisy o wydawanych przez nich książkach i praktykach wydawniczych, będzie to godziło w interesy polskich czytelników jeszcze bardziej niż najgorszy przekład. A te bywają dramatycznie złe.
Pisząc o przekładzie ostatniej książki Juliana Barnesa "Mężczyzna w czerwonym płaszczu", zauważyłem, że zupełnie niezrozumiałym jest, dlaczego wydawnictwo od lat serwuje nam nieudane tłumaczenia tego jednego z najważniejszych współczesnych pisarzy. Nikt mnie za to nie pozwał.
To, co mogłaby zrobić Sonia Draga, to - zamiast pozywać krytyka za wyrażanie, nawet w dość ordynarny sposób (do czego ma niewątpliwą skłonność) swojego zdania - przykładać większą wagę do przekładów. W styczniu Dorota Masłowska pisała na Facebooku o “Na rozdrożu”, ostatniej powieści Franzena, której nadejście zapowiadał w swoich inkryminowanych wpisach Cieślik:
“W jakiś sposób jestem nim nawet podekscytowana, bo doświadczam podczas lektury czegoś niesamowitego: rozumiejąc sumę wyrazów użytych w zdaniu, nie rozumiem go. (...) Co tu się dzieje? Dlaczego tłumacz tak tłumaczy, dlaczego nikt nie oprotestowuje tego na poziomie redakcji i w rezultacie pisarz takiego formatu zostaje polskim czytelnikom podany w tak ośmieszonej formie?”
Powieść przełożył ten sam, krytykowany przez Cieślika, Witold Kurylak. Czy Sonia Draga zamierza też pozwać Masłowską?
Gdy Barbra Streisand nie chciała, by zdjęcie jej kalifornijskiego domu było pokazywane na dostępnie publicznie wystawie, pozwała jego autora domagając się kuriozalnej sumy, 50 milionów dolarów odszkodowania. Dzięki temu wszyscy w Stanach zobaczyli dom piosenkarki. A teraz wszyscy mogą zainteresować się jakością przekładów oferowanych przez Sonię Dragę. Do czego zachęcam. Tylko wypożyczcie z bibliotek.
Droga Soniu, zajmij się swoimi książkami. A krytykom daj spokój.
—
Może się zastanawiacie, dlaczego tak długo o tej sprawie nie pisałem. Otóż dlatego, że dziennikarzy obowiązuje zapytanie każdej strony konfliktu. O komentarz poprosiłem Sonię Dragę w piątek wieczorem, do dzisiaj wydawczyni nie znalazła czasu na napisanie kilku zdań, za to dziś rano odebrałem wiadomość: "Jeśli Gazeta Wyborcza napisze bez mojej wypowiedzi, to będzie powielać kłamstwa pozwanego". Jest wręcz przeciwnie - jako jedni z nielicznych czekaliśmy na komentarz drugiej strony. Bezskutecznie. Dzisiaj otrzymałem informację, że odpowiedź przygotowują prawnicy wydawczyni. A może zamiast kasy wydawanej na bzdurne procesy, zapłacić za lepszych tłumaczy i uważniejszych redaktorów? Droga Soniu, zajmij się swoimi książkami. I daj nam spokój. Jak i my dajemy Twoim książkom. Na długi czas.
Skomentuj posta