Bernard Berg, Tegono
Bernard Berg, "Barnim. Ogień"
Na naszą kurzojadową skrzynkę fejsbukową przychodzą zapytania o recenzowanie książek i choć za każdym razem, gdy jest to powieść z okolic fantasy czy tom poetycki, mam ochotę odmówić przyjmowania egzemplarza, to jednak narkomańska natura, o której tak cudownie niedawno wspomniała redaktora Wróbel, odzywa się i domaga działeczki. Ponieważ na liście “do przeczytania” mam stos książek poważnych i wydanych przez wydawców profesjonalnych, tym razem zająłem się pozycjami - delikatnie ujmując - wrażliwymi. Na pierwszy ogień idzie zatem “Barnim. Ogień” Bernarda Berga.
Należy oddać wydawnictwu Tegono, że potrafi zaciekawić recenzenta. Do nieźle wydanej książki (jest wstążeczka, jest impreza) załączono jej fragment (jakby z góry zakładając, że lepiej, by recenzent całości nie czytał) oraz list do mnie, który zaczęto od “Hej!”, co mnie tak jakby zmroziło, bo hej sokoły, hej za lasem, hej pastuszki… Ale co tam, hej! Hygge! (czyt. huga!)
“Barnim. Ogień” to - przynajmniej zdaniem wydawcy - rozgrywająca się w “scenerii przypominającej XIX wiek” “typowa literatura awanturnicza”. Jaka sceneria przypomina wam XIX wiek? Czy “Barnim” dzieje się w robotniczej, tkackiej Łodzi? A może wśród śląskich kopalń? Może “Barnim” to awanturniczy potomek powstańca listopadowego, który uwodzi panny z podupadłych acz dumnych dworków? Nie. “Barnim”, przynajmniej do momentu, w którym nie rzuciłem nim o ścianę, dzieje się w lesie. Fakt naukowo potwierdzony - w XIX wieku były lasy.
Od razu napiszę, że przebrnąłem przez trzydzieści siedem stron i pijąc herbatkę detoks pozbawioną kofeiny poczułem się na tyle pobudzony, by powiadomić was, że książki “Barnim. Ogień” nie musicie kupować. Główny bohater powieści to wędrowiec, który natrafia na spaloną wieś. Szczególnie niepokojący jest dla niego fakt, że większość mieszkańców spłonęła w miejscowym kościele. W części dalszej Barnim spotyka Naja, który jest “buhajem” a jego charakterystyka sprawiła, że na chwilę ocknąłem się ze stuporu, w jaki wprawiły mnie bzdury, który wypisywał pan Berg:
“Koszula, o luźnym w założeniu kroju, na klatce piersiowej i ramionach ciasno opina mięśnie. Jeśli szuka zwady, to żeby go zatrzymać, będę potrzebował czegoś większego niż maleństwo, po które sięgnąłem w pierwszym odruchu.”
Po co sięgnął nasz bohater i dlaczego z ulgą odkryłem, że ciąg dalszy nie przerodził się w gejowskiego pornosa - o tym w kolejnym odcinku. Hej!
Styl autora jest okropny, zwłaszcza drażni słuszną niepewnością co do własnych umiejętności opisywania świata. Uwidacznia się to w nadmiarze szczegółów określających miejsce akcji, scenografię i myśli bohatera, który “chłonie chwilę”, i wokół którego na przykład “strumienie zamieniły się w kamieniste żleby, jedynie gdzieniegdzie poplamione błotem”. Błoto. Poplamiło żleb. Brudne, złe żleby!
Pośmieszkować możemy jeszcze chwilę. Teraz spróbujcie nie opluć ekraników:
“Nieśpiesznie podchodzę do kilkumetrowego ułomka dębowego pnia. To drzewo walczyło do końca. Nie dało się wyrwać z korzeniami. Zginęło, stojąc.”
Biedne drzewko. Chcecie jeszcze? Obiecuję, że za chwilę odpuszczę! Proszę:
“Dobrze, że (buhaj Naj [WSZ]) przed zaśnięciem wyjął nogi ze strumienia, bo by się jeszcze przeziębił.”
“Rosnące gęsto drzewa powodują, że las wydaje się mroczny i ponury. Zupełnie jak ja.”
Zdaniem wydawcy “Saga o Barnimie to unikalny koncept wydawniczy." Wydawało mi się, że jest to dość zwykła, do tego kiepsko napisana książka, ale skoro “koncept”... Przykro mi, ale na wieść, że literacki bełkot nazywamy konceptem, mam ochotę koncept ten odesłać tam, skąd przyszedł. Niestety, nie załączono znaczków zwrotnych. To była kiedyś urocza instytucja, te znaczki zwrotne...
Pan Piotr napisał w liście, że dla jego wydawnictwa “ważnym kanałem kontaktu ze światem” są osoby opiniotwórcze. Jako opiniotwórczy kanał kontaktu nie jestem pewien, czy saga Barnim dojrzała do kontaktowania się ze światem. Póki co proponuje się kontakt z redaktorem/redaktorką o podstawowej wiedzy językowej. Bernard Berg z pewnością by na tym skorzystał i może zamiast konceptu i sagi udało by się napisać ciekawe opowiadanie o wędrowcu co miał usposobienie złośliwe, powierzchowność szorstką, acz serce gołębie. Do takiej próby zachęcam, choć nie oferuję się, by recenzować.
Ps. Dodać należy, że książkę dostaliśmy z podpisem autora (za co dziękujemy acz piszący te słowa niezbyt lubi jak mu autorzy po książkach bazgrzą), a w rzeczonym fragmencie znalazłem przed chwilą opowiadanie erotyczne (!), w którym odkryłem coś, co muszę wam przepisać, bo bez tego wasza poranna owsianka wydaje się zbyt smaczna:
“Jej włosy łaskoczą mnie w nos. Kichnięcie przychodzi razem z wytryskiem. Dziwaczne uczucie. Zuzanna wybucha szczerym śmiechem. Mi tymczasem przez głowę przebiega kuriozalna myśl: dobrze, że zwieracze nie puściły. Jakoś mój śmiech nie brzmi szczerze, kiedy dołączam do dziewczyny.”
Miłego dnia. Wojtek. Hej!
Skomentuj posta