Grupa Wydawnicza Relacja, Jessica McDiarmid, Anna Rosiak

[RECENZJA] Jessica McDiarmid, "Autostrada Łez"

- A potem Matilda rozpadła się na kawałki.

Minęło lato, kobieta nie miała wciąż pieniędzy na nagrodę za informacje o losie jej córki, Ramony Morgan. Chciała uzbierać 10 tysięcy kanadyjskich dolarów. Zimą stan konta będzie pokazywał 1500 dolarów.

Gdyby Ramona była córką białych, najlepiej uprzywilejowanych rodziców z dużego miasta czy jego okolic, potrzebna kwota nie byłaby problemem. Steve Carpenter spod Vancouver wyznaczył pięciokrotnie wyższą nagrodę za odnalezienie swojej córki, Melanie. Jej zaginięcie było głównym tematem kanadyjskich wiadomości, a w poszukiwaniach wzięły udział setki osób. Na pogrzeb, który odbył się na miejscowym stadionie, przyszło ponad 4 tysiące osób.

O Ramonie pisano rzadko i raczej w lokalnej prasie. Była córką rdzennych mieszkańców. Tacy zawsze mieli trudniej. Liceum, w czasach gdy dzieje się ta historia, czyli drugiej połowie lat 90. kończyło zaledwie 24 procent z nich. Trzy razy mniej niż wśród wszystkich uczniów.

Ramona miała jednak ambicje i chciała - jak pisze w “Autostradzie łez” Jessica McDiarmid - “dopiąć swego”. Jej najlepsza przyjaciółka, Kristal Grenkie mówiła: - Chciała wszystkim tak wiele udowodnić. Grała w baseball w drużynie, której sponsorem było Centrum Przyjaźni Rdzennych Mieszkańców, zmywała naczynia w sieciowej jadłodajni. Wagarowała jak wszyscy. Zniknęła podczas lokalnego, uczniowskiego święta. Zanim się zorientowano, minęło kilka dni. Policja się nie spieszyła. Ot, kolejna nastolatka, która uciekła z domu. 90 procent znajdowano w ciągu dwóch tygodni. Robienie ceregieli dla tych dziesięciu procent, które w większości była reprezentantami Pierwszych Narodów policji i prokuraturze się nie opłacało. Dlatego czekano.

Jessica McDiarmid jest uznaną kanadyjską dziennikarką pochodzącą z terenów północno-zachodniej Kolumbii Brytyjskiej, czyli zachodniej części Kanady, a “Autostrada Łez” to - jak wyjaśnia - “725-kilometrowy odcinek autostrady” numer 16, która przebiega przez tereny zamieszkiwane przez Pierwsze Narody. To tereny trudne do życia dla wszystkich, ale to właśnie rdzenni mieszkańcy są - jak pokazują raporty - częściej narażeni na przemoc niż “jakakolwiek inna część populacji”. Ryzyko zabójstwa dla rdzennych dziewcząt i kobiet jest sześciokrotnie wyższe. ‘De facto’ każde ich wyjście z domu jest narażone na ryzyko.

Gdy Matilda rozpadła się na kawałki, zaczęła pić. Nie ona jedna, matki i ojcowie zaginionych dziewcząt zmagają się z alkoholizmem, ale też działają, organizują protesty, co roku maszerują Autostradą Łez, choć trasa ich protestu z roku na rok się skraca. Są starsi, a młodzi mają swoje sprawy na głowie - nikomu nie jest łatwo w północno-zachodniej Kolumbii Brytyjskiej. Ale niektórym jest trudniej. “Autostrada…” to obszerny, drobiazgowy opis przypadków zaginięć, morderstw i wielka opowieść o kanadyjskim (choć przecież wiemy, że nie tylko) rasizmie. Wrażenie robi ogrom pracy włożony przez McDiarmid w swoją książkę - kilka lat pracy, setki rozmów, przejechanych kilometrów i w efekcie poruszająca, choć może trochę już oczywista historia. Bo - pewnych szczegółów - w “Autostradzie…” niewiele zaskakuje. A historie, które najbardziej lubię czytać, także w reportażu, to te których nie mogę sobie wyobrazić. Ale dla tych, którzy czytali np. książkę Joanny Gierak-Onoszko, będzie to z pewnością istotna lektura uzupełniająca.

Byłaby to pewnie trochę lepsza książka pod względem literackim, gdyby nie fakt, że wyrządzono jej krzywdę bardzo słabą redakcją dość przeciętnego przekładu autorstwa Anny Rosiak. Nieprawdopodobnie dużo powtórzeń sprawia wrażenie, jakby nikt tego nie przeczytał choćby w korekcie, a wiele akapitów jest dość drętwych i ewidentnie autorce przekładu brakuje znajomości synonimów. W jednym zdaniu nie można informować, że “na obrzeżach miasta, w miejscu (...) miejscowi urzędnicy”. Jedna z bohaterek w tym samym zdaniu “kochała zwierzęta” i “opiekowała się zwierzętami”, a sytuacji, gdy w dwóch sąsiadujących ze sobą zdaniach znajdziecie te same słowa, jest tu bez liku. Możliwe, że oryginał również nie jest pod tym względem poprawny, ale trzeba przekładanym autorom jednak pomagać.

Jeśli uda się wam (a wiem, że są tu osoby, którym ta sztuka nie wyjdzie) przywyknąć do języka tej książki, znajdziecie w niej fascynującą opowieść o skutkach kolonializmu, który najbardziej uderzył w kobiety i dziewczęta. Przygnębiająca, ale cóż - taki świat sobie zbudowaliśmy.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jaka woda u Żywulskiej?