Aleksandra Pakieła, ArtRage

[RECENZJA] Aleksandra Pakieła, "Oto ciało moje"

Marilynne Robinson w “Gilead” pisała: “W ciele ludzkiego życia powstaje rana, która podczas gojenia tworzy bliznę, i dość często zdaje się w ogóle nie goić” (tłum. Witold Kurylak|). “Oto ciało moje” Aleksandry Pakieły jest opowieścią o ranach zadawanych sobie przez główną bohaterkę, ale też o ranach zadawanych jej przez społeczeństwo, religię i rodzinę.

Natalia domek wytatuowała sobie na nadgarstku. “Prosta bryła, cztery na cztery centymetry”. Rysunek na ciele o oczywistej symbolice powstał, gdy bohaterka - po kilku latach bulimii - wróciła do jako takiego zdrowia i poczuła, że świat może być bezpiecznym miejscem. Dzięki terapii, pomocy bliskich i własnej sile, odzyskała równowagę. I zaczęła mówić o tym, jak było. A było tak, że najpierw jadło się czekoladę, dopiero później rzeczy o innym niż czarny kolorze. Bo dzięki temu było wiadomo, kiedy można przestać wymiotować. Czarny kolor zwracanej treści żołądka oznajmiał, że teraz już można pójść spać.

Rozpisana na kilkadziesiąt krótkich rozdziałów historia Natalii wciąga, gdy opowieść zbliża się do ciała głównej bohaterki, wpada w rytmiczne opisy cierpienia spowodowanego bulimią, nocnego obżarstwa, codziennych wyrzeczeń i sukcesów, które tylko pogrążają bohaterkę w chorobie. Te ewidentnie najbliższe autobiograficznemu eskapizmowi fragmenty mają swoją moc i zostały ciekawie, rytmicznie ułożone. Najbliższe są też reporterskiej metodzie pisania.

Przeczytamy katalog żywności ułożonej w kolejności od najtrudniejszej do zwymiotowania, po tą, którą najłatwiej z siebie wydalić, “listę faktów dotyczących jedzenia”, czy dzienne plany żywieniowe sporządzane w celu zrzucenia kolejnych “zbędnych” kilogramów. Krótkie akapity pełne podanych “na sucho” faktów z życia osoby z bulimią mają swoją perswazyjną siłę i okazują się jednymi najciekawszych literacko momentami książki. W tych momentach opowieść Pakieły o przeistaczającej się w kobietę dziewczynie nabiera mocy i jest literacko wciągająca.

Trochę gorzej jest gdy autorka przechadza się po lesie fikcji. Drugoplanowe postaci, może z wyjątkiem przemocowego dziadka, nakreślone są szkicowo, momentami płasko. Brakuje opisów, charakterystyk, czegoś co pozwoliłoby czytelnikowi na uwierzenie, że fikcja nie jest tu tylko zasłoną dymną przed autobiograficznym opisem, od którego autorka nie ucieka przecież w opowieści o swojej książce. “Oto ciało moje” zatrzymuje się momentami w połowie drogi i traktowane jako powieść jest niewystarczające. Jednocześnie ma niesamowity potencjał jako opowieść o doświadczeniu choroby i terapii, zwłaszcza - tak mi się wydaje - dla młodych osób, choć jak wiemy problem nie dotyczy tylko nastolatków. W tym kontekście jest to książka bardzo potrzebna.

Pakieła opowiada o - mimo wszystko - dość oczywistych i już dobrze rozpoznanych przez literaturę sprawach - kulturowym wymogu idealnego ciała, który niszczy psychikę tych, co nie potrafię się mu podporządkować, religii wciskając nam do głowy średniowieczne zabobony, z których trudno się uwolnić niezależnie od tego kim jestesmy i jakie książki czytamy, czy wreszcie rodzinie, która - jak zawsze - jest źródłem frustracji i kłopotów. Doceniając, że wszystko to znalazło swoje miejsce w jednej książce i było nieprzesadnie rozbudowane, brakowało mi zwrócenia większej uwagi na relacje rodzinne. Mamy tu opowieść o przemocowym dziadku, który terroryzuje rodzinę, ale mamy też ojca, który okazuje się być powiernikiem córki i zdaje się, że - poza siostrą - jest jedyną osobą, której Natalia ufa. Kim jest powieściowy ojciec? Niewiele w tej historii tropów, jakby autobiograficzne doświadczenie nie pozwoliło autorce sięgnąć po narzędzia fikcyjne i stworzyć bardziej skomplikowanego, a przez to żywszego bohatera.

Ciekawe, że w literaturze pokolenia wychowanego w latach 90. jednym z najważniejszych wątków - tak jest też u m.in. Olgi Górskiej - jest chodzenie do kościoła, komunia, kontakty z księżmi. Na taką skalę nie ma tego w prozie poprzedniego pokolenia. Ale to uwaga już na inną opowieść.

Poruszając się na pograniczu fikcji i autobiograficzności “Oto ciało moje” nie jest rewolucją, zbiera i porządkuje wątki, które w literaturze pojawiają się od kilku lat. Pakieła próbuje ubrać wiedzę w fikcję i najlepiej udaje jej się to, gdy pisze o ciele swojej bohaterki, opowieść zaczyna do niej przylegać i wychodzić od niej. Tu nagle pojawia się bogatszy język, ciekawsze elementy narracji, nieomal reporterskie próby spojrzenia z boku na opowiadaną historię. Coś się zaczyna dziać. Nie jest przesadnie oryginalna też już sama konstrukcja książki. Ostatnie lata to wysyp książek, w których krótkie, jednostronicowe, a niekiedy nawet jednozdaniowe rozdziały, zastępują rozpasaną narrację. To karkołomnie trudny sposób konstrukcji powieści zwłaszcza dla debiutantki. Pakiele udaje się to całkiem przyzwoicie, choć nie ma co ukrywać, że czytając “Oto ciało moje” zachwycały mnie też zdolności redaktorskie Marty Syrwid, która świetnie używa redaktorskich nożyczek.

Finalnie udała się Pakiele książka dobra, nie wybitna, nie oszałamiająca językiem, frazą, konstrukcją czy wnioskami, ale przyzwoita literacko, mądra, może chwilami nadmiernie pisana z pozycji osoby po terapii, która chce doradzić i przestrzec. Niezależnie od wszystkich mankamentów, “Oto ciało moje” powinno być młodzieżową lekturą obowiązkową, bo mam wrażenie, że nie jest to powieść skierowana do czytelnika, który już ma za sobą lekturę dziesiątków tekstów o kobiecym ciele, a raczej do kogoś, kto dopiero wchodzi na trudną drogę rozpoznawania samego siebie. I z tej perspektywy patrząc Pakieła napisała książkę bardzo wartościową.

jeden komentarz

Agnieszka

06.07.2022 14:15

Ależ Pana recenzja jest zachowawcza. Momentami bardzo wyczuwalne jest powstrzymywanie się przed nienapisaniem czegoś dosadniej! Ps. W recenzji książki, np. Okraski, w ogóle Pan się nie hamował, a tutaj co i rusz. Słabo.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jaki był różaniec u Rolleczek?