Joanna Polachowska, Pauza, Edouard Louis
[RECENZJA] Édouard Louis, "Zmagania i metamorfozy kobiety"
Może i jest Édouard Louis jednym z najciekawszych młodych autorów, twórcą który nie mając jeszcze lat trzydziestu napisał dzieła komentowane i wydawane w wielu krajach, ale jest też pisarzem, który z książki na książkę coraz bardziej mnie rozczarowuje.
Po “Kto zabił mojego ojca”, niezbyt obszernej książce w której opowiadał życie - jak wskazuje tytuł - swojego ojca, tworząc przy tej okazji manifest polityczny, w “Zmaganiach i metamorfozach kobiety” (obie książki przełożyła Joanna Polachowska) zajął się matką i swoją relacją z nią. Są tu momenty wstrząsające, ale całość tej niewielkiej książeczki nie przynosi żadnych zaskoczeń, a refleksje Louisa wydają się być wtórne, zwłaszcza że w “Metamorfozach…” podobnie jak Eribon czy Ernaux zajmuje się tematem własnego wstydu, co wcześniej nie dominowało tak narracji francuskiego pisarza.
To, co najbardziej uderza, gdy zestawi się książkę o ojcu i matce, jest fakt, że autor tak odmiennie podchodzi do tego, w jakich ramach umieszcza opowieść o każdym z nich. Historia ojca jest oskarżeniem polityków o przyczynienie się do jego losu, opowieść o matce unika polityczności, jest raczej obrazem relacji zachodzących pomiędzy klasami społecznymi i analizą patriarchalnej przemocy. Zatem to mężczyzna jest podmiotem politycznym, kobieta wciąż - w analizie Louisa - nie wpisuje się w polityczność, jej historia jest historią prywatną, osobistą, co najwyżej uwikłaną w społeczeństwo i jego napięcia.
Dysproporcja pomiędzy tymi dwoma książkami jest tak olbrzymia, że rodzi pytania o to, czy sam wybór sposobu opowiadania nie jest podyktowany właśnie patriarchalnym, męskim spojrzeniem na bycie, czy “stawanie się” kobietą. Tym bardziej jest to jaskrawe, gdy zajrzymy do “Nic się nie działo. Historii życia mojej babki” Tomasza S. Markiewki, który fantastycznie umieszcza losy kobiety w dziejach politycznych i przemianach społecznych zachodzących w powojennej Polsce. Książka Markiewki jest też pozbawiona narcystycznego skupienia się na samym sobie i odczytywania losów babki poprzez własne doświadczenia, co jest dość okropną momentami manierą u Louisa. I nudną już.
Mamy w “Zmaganiach…” bardzo przewidywalne, choć ładnie opisane, motywy. Z jej strony - zmaganie się z kolejnymi przemocowcami, marzenia o zmianie sytuacji finansowej, homofobia wyrastająca z konserwatywnych i niepoddanych refleksji narracji panujacych w jej klasie społecznej. Z jego - nieustanny, ale ewoluujący wstyd. Początkowo wstyd wobec własnej sytuacji w szkole i bycia prześladowanym przez rówieśników, później wstyd przed odkryciem przez licealnych kolegów, kim jest jego matka (Louis poszedł do liceum w dużym mieście), później wstyd przed samym sobą z powodu dystansu wobec rodziców.
Jest to oczywiście książka poświęcona prywatnemu sukcesowi - wyrwaniu się ze szpon przemocy, spięta klamrą wyznaczoną przez dwa zdjęcia. Pierwsze, gdy matka Louisa miała dwadzieścia lat, zostało zrobione przez nią, takie selfie w czasach przed “selfie”. Drugie to wspólne “selfie” syna i matki, wykonane po latach, gdy oboje czują się wyzwoleni z klasowego jarzma. W tej klamrze zawiera się opis zmagań matki autora z życiem, a jego z byciem “odmieńcem” i synem swojej matki.
Moją uwagę zwróciły zwłaszcza dwa fragmenty tej książki. Jeden, gdy matka szukając pomysłów na zarobienie proponuje Louisowi, że będzie sprzątać jego mieszkanie za pieniądze. To przejmujące. Drugi, to opowieść Louisa o tym, jak w wieku 16 lat wrócił z liceum do domu z bolącym brzuchem, a jego matka, oglądając telewizję z papierosem w dłoni, uważała że nadmiernie się nad sobą użala, a nauczyło go tego przebywanie z burżuazją. Ból okazał się zapaleniem wyrostka. „Dystans społeczny tak bardzo zatruł stosunki między nami, że widziałaś we mnie już tylko narzędzie klasowej opresji - i sytuacja ta o mało nie doprowadziła mnie do śmierci” - pisze Louis. Dobrze, że są tu takie momenty, bo choć w finale dostajemy opowieść o pogodzeniu się i nowym rodzinnym szczęściu, matka była nie tylko ofiarą przemocy, ale i jej sprawczynią.
Louis patrzy na życie swojej matki z perspektywy człowieka, któremu w udziale przypadł awans społeczny, zaszczyty, niezła sytuacja finansowa i szybkie poznanie nie tylko francuskich elit intelektualnych. I choć tego argumentu zawsze staram się unikać, to są tu naiwności, których nie da się inaczej wyjaśnić, niż młodym wiekiem autora. Już na samym początku zauważa, że dwadzieścia lat życia matki “okaleczonych i niemal zniszczonych męską przemocą i ubóstwem” to czas między 25 a 45 rokiem życie, czyli wiek gdy “inni doświadczają życia, wolności, podróży, rozwoju osobistego”.
Warto nad tym zdaniem się na chwilę zatrzymać. Czy życie w upokorzeniu i biedzie nie jest doświadczaniem życia? Jak najbardziej jest. Życie dla francuskiego pisarza tożsame jest jedynie z życiem, jakie prowadzi klasa społeczna, do której awansował. Czy matka nie doświadczała momentów wolności? Doświadczała, trochę o nich sam Louis pisze. Czy podróżowanie jest miarą życia spełnionego? A czym jest “rozwój osobisty”, jak nie kapitalistycznym konstruktem, wmawiającym nam, że istnieje model życia, do którego wszyscy powinniśmy dążyć? Dla Louisa jedynym rozwiązaniem jest ucieczka od klasy, która szczęśliwie jego matce się udała.
Chciałbym kiedyś przeczytać książkę, w której osoba autorska nie będzie widziała w awansie społecznym i rozwoju osobistym jedynego rozwiązania problemów, możliwości uniknięcia przemocy czy homofobii.
Nie ma tu refleksji na temat tego, czy aspiracje matki, która po rozwodzie z ojcem Louisa, przeprowadziła się do Paryża (i uzależniła się od pozycji innego mężczyzny) nie są czasem efektem swego rodzaju kolonializacji potrzeb. Klasa uprzywilejowana tak przekonana o słuszności swojej pozycji i postaw, czy zachowań, lansuje je jako jedyne słuszne. Matka zmienia nazwisko, cieszy się że brzmi “nobliwie”, nie ogląda już telewizji, próbuje ubierać się inaczej, zmienia sposób mówienia - Louis obserwuje to, ale nie zdobywa się na komentarz, zostawiając go nam.
Louis pisze w ostatnim zdaniu książki, że chciałby “żeby ta opowieść o niej stworzyła jej rodzaj domu, w którym mogłaby się schronić”. Tu leży sedno problemów z książką Louisa. Literatura nie jest miejscem schronienia, a narracja autobiograficzna, gdy pisana z poczuciem “stworzenia komuś domu”, zaczyna tracić swój krytyczny potencjał. Pewnie z tego właśnie powodu matka Louisa nie jest podmiotem politycznym, a opis jej życia manifestem.
Książki Louisa zyskują popularność nie tylko odwagą autobiograficznej analizy, ale też wpisaniem się w model “od pucybuta do milionera”. Najważniejszą sceną “Zmagań…” uczynił francuski pisarz moment, w którym Catherine Deneuve - na prośbę Louisa - spotyka się na krótką pogawędkę z jego matką. Historia Kopciuszka zawsze będzie się dobrze sprzedawać.
“(...) oboje wkroczyliśmy w życie jako przegrani Historii: ona - kobieta, ja - dziecko odmieniec, wynaturzone”, pisze Louis. I choć wciąż trzeba opowiadać takie historie i przypominać o nich, to powoli wydaje mi się, że narracja Louisa się wyczerpuje, jest efektem doskonale odczytanych potrzeb konsumenckich, niewiele tu własnej inwencji i refleksji, których nie znaleźlibyśmy w innych książkach. Choć momenty są.
Skomentuj posta