Wojciech Góralczyk, Kultura Gniewu, Adrian Tomine

[RECENZJA] Adrian Tomine, "Samotność komiksiarza"

(Niemal) wszystkie upokorzenia, które mogą spotkać twórcę komiksów.

Nikt nie przychodzi na spotkanie autorskie. Podczas festiwalu komiksowego obrażają cię fani innego twórcy. Kolejka, którą widzisz w punkcie autografów nie jest kolejką do ciebie. Mimo bardzo pozytywnych recenzji, nagle ktoś w niewybredny sposób recenzuje twój nowy komiks. Córka fascynuje się komiksami, ale akurat nie tymi, które ty tworzysz. Połowa twoich “fanów” nie umie poprawnie wymienić twojego nazwiska, a druga połowa myli cię z innym, bardziej uznanym komiksiarzem.

Te i inne upokorzenia spotkały na “twórczej” drodze Adriana Tomine’a, a za ich opisanie w “Samotności komiksiarza” (tłum. Wojciech Góralczyk) dostał nagrodę Eisnera, najważniejszą amerykańską nagrodę komiksową. I słusznie, bo to fantastyczna autobiografia twórcy z przeszłością i przejściami, a jednocześnie krytyczny portret komiksowej społeczności.

Lektura zdecydowanie obowiązkowa nie tylko dla fanów komiksu, co jest tam wyświechtanym zdaniem, że aż zęby mnie pobolewają, ale nic nie poradzę na to, że uważam je za prawdziwe.

Tomine tym razem w szkicowym, w stosunku do poprzednich dzieł, bardzo uproszczonym stylu graficznym przedstawia nam kilkadziesiąt migawek ze swojego życia - od upokorzenia w szkole, gdy powiedział, że czyta komiksy, po moment zapowiadanego przełomu - nagłe znalezienie się na ostrym dyżurze sprawia, że bohater “Samotności…” obiecuje sobie przewartościować swoje życie. Czy mu się to uda? Chyba nikt po lekturze komiksu Tomine’a nie będzie w tej kwestii optymistą.

Sporo tu smaczków dla fanów komiksu i kilka mrugnięć okiem dla tych, którzy kochają ambitną powieść graficzną, znają Setha (mistrza autoironicznych pseudoautobiografii dziejących się w bardzo komiksowym świecie) i słyszeli choć raz o debacie pt, “komiks czy powieść graficzna”. Wśród inspiracji Tomine’a nie trudno wyłapać też “Życie. Powieść graficzną” Yoshihiro Tatsumiego (tłum. Krzysztof Uliszewski), japońskiego giganta komiksu. Autor “Śmiechu i śmierci” jest nie tylko fanem Tatsumiego, ale i redaktorem jego książek wychodzących w Stanach.

Wbrew jednak temu opisowi, a zgodnie z tytułem, głównym tematem komiksu Tomine’a jest jednak samotność twórcy, niedopasowanie do społecznych wymogów udziału i reprezentacji, a przy tym opowieść dająca nadzieję - bo mimo wszystko autor żeni się, ma dwójkę dzieci, zaczyna odnosić sukcesy i coraz rzadziej jest mylony z innym genialnym twórcą, Danielem Clowesem.

Tomine’owi, mimo autobiograficznej i bardzo oczywistej formuły tej historii, udaje się tu na marginesach opowiedzieć też sporo o życiu Amerykanów japońskiego pochodzenia. Rasistowskich uwag jest tu trochę i pojawiają się w najmniej oczekiwanych momentach. Nie taki trudny do zauważania w komiksie Tomine’a jest też fakt, że nie ma w nim kobiet-twórczyń. Świat komiksu z perspektywy Tomine’a jest męski - mówi się o mężczyznach, przyjaźni z mężczyznami, im zazdrości. To nie budziło mojego entuzjazmu w czasie lektury.

Komiksy o pisaniu komiksów to samograj, można bez trudu uskładać półkę książkę, w których osoby tworzące komiksy opowiadają o swoim trudnym losie, na szczęście w “Samotności…” znajduje się “to coś”, co sprawia, że nie tylko czytamy historię, ale też angażujemy się w jego opowieść emocjonalnie. Charakterystyczny dla niego minimalizm tutaj sprawdza się wręcz genialnie.

Wspaniałe jest również wydanie “Samotności…”, która stała się notesem z zakładką i gumką ułatwiającą jego zamknięcie. Trochę zbyt wyrazista liniatura (w środku również mamy do czynienia z zeszytową formą) utrudniała lekturę i długo musiałem się do niej przyzwyczajać, ale niezależnie od tej uwagi dostajemy od Kultury Gniewu naprawdę eleganckie, piękne wydanie, które… [tu wstawcie sobie zdanie o prezentach]

(więcej zdjęć w serwisie z obrazkami)

 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jaki był różaniec u Rolleczek?