Rafał Lisowski, Mamania, Kurt Vonnegut, Ivan Chermayeff
[RECENZJA] Kurt Vonnegut, Ivan Chermayeff, "Słońce, Księżyc, Gwiazda"
Nie tylko dla fanów Vonneguta, ale przede wszystkim dla nich dzisiaj kilka słów o… Kurcie i Jezusie.
“Z narodzenia Pana dzień dziś…” No dobrze, to już za chwilę i nie u każdego. Osobiście bojkotuję ideę Świąt, z wyłączeniem prezentów i sympatii dla Mariah Carey. Popkultura świąteczna jest pełna wspaniałych momentów i myślę, że nawet jak cały świat uznałby, że jednak Boga nie ma i żadne raje nas nie czekają, to dalej byśmy czekali na pierwszą gwiazdkę.
Niezależnie od tego, jakie mamy poglądy na rzeczywistość, tzw. “Świąt” z kalendarza nie wymażemy, a historyjka o narodzinach chłopca w betlejemskim żłóbku ma w sobie coś jednak sympatycznego. Co innego wiele spraw do niej dopisanych i ich efektów w naszym życiu codziennym, ale nie o tym jest ten wpis.
Fascynację Chrystusem jako postacią literacką podzielał jeden z najbardziej znanych ateistów XX wieku, Kurt Vonnegut. W efekcie, w 1980 roku napisał jedną z najpiękniejszych historii narodzenia Jezusa. Na scenę boskich narodzin nie patrzymy tu z perspektywy dorosłych, czy zwierzątek, a samego niemowlaka, który do tej pory nie potrzebował oczu, by patrzyć na świat.
Historyjka ukazała się w Stanach Zjednoczonych w 1980 roku, a wydawnictwo Mamania wydało ją już jakiś czas temu w świetnym przekładzie Rafała Lisowskiego.
Vonnegut, zadeklarowany ateista, wielokrotnie sięgał po motywy biblijne, postać Chrystusa, a także - kolędy. Pamiętacie może z lektury “Rzeźni numer 5” (tłum. Lech Jęczmyk), jak - nagle - pojawia się w niej motto?
“Właśnie dlatego motto tej książki stanowi czterowiersz z popularnej kolędy. Billy płakał bardzo rzadko, choć często widywał rzeczy, nad którymi należałoby płakać, i przynajmniej pod tym względem przypominał Chrystusa z kolędy.
Bydło ryczy, ptactwo gdacze,
Dzieciątko się budzi,
Ale Jezus nasz nie płacze
Ani nie marudzi”
Chrystologicznych motywów w księżce jest więcej (w końcu Pilgrim czyta “Ewangelia z Kosmosu” Trouta), ale my wróćmy do “Słońca, Księżyca, Gwiazd”.
Pięć lat po ukazaniu się książki, w "New York Times" Dan Wakefield, poeta, pisarz, scenarzysta filmowy i przyjaciel Vonneguta, napisał artykuł zatytułowany "Powrót do kościoła" o swoim powrocie do wiary. Akurat wrócił z kościoła, gdy na automatycznej sekretarce zastał wiadomość.
- Tu Kurt. Wybaczam Ci.
Wiele lat później, gdy Vonnegut opublikował swoje poezje, Wakefield zrewanżował mu się wysyłając wiadomość: - Tu Dan. Wybaczam Ci.
Pradziadek Vonneguta, Clemens był założycielem Towarzystwa Wolnomyślicieli w Indianapolis, a sam autor "Rzeźni numer 5" był prezesem Stowarzyszenia Humanistów. Pisał: "Służymy, najlepiej jak potrafimy, najwyższej abstrakcji, którą rozumiemy, czyli naszej społeczności”.
Do religii miał podejście niezbyt przychylne, choć sam wiele razy opowiadał anegdotę o tym, jak podczas mowy pogrzebowej dla swojego poprzednika na stanowisku prezesa Tow. Humanistycznego zapomniał się i powiedział, że jest pewien, że "Izaak musi być teraz w niebie". W swojej na wpół autobiograficznej powieści, "Trzęsienie czasu" Vonnegut uznał, że było to najzabawniejsze, co mógł powiedzieć humanistom.
Sam siebie określał mianem "miłującego Chrystusa ateisty". Wygłosił nawet wielkanocne kazanie w kościele episkopalnym w Nowym Jorku, bo są takie kościoły, które pozwalają mądrym ludziom mówić mądre rzeczy niezależnie od tego, czy podpisują te same listy obecności. Fascynacja Jezusem u Vonneguta jest wyjątkowa. Niewielu amerykańskich twórców współczesnych tak często odwoływało się do tej postaci. Szczególnym uczuciem darzył "Kazanie na Górze". Pisał: - Bycie miłosiernym to jedyna dobra idea, jaka istnieje. Narzekał w esejach, że chrześcijanie dużo więcej uwagi poświęcają Mojżeszowi i jego dziesięciu przykazaniom, niż błogosławieństwom wygłoszonym na wzgórzu.
W wykładzie wygłoszonym pod koniec XX wieku Vonnegut powiedział:
“Niektórzy wiedzą, że jestem humanistą lub wolnomyślicielem, podobnie jak moi rodzice, dziadkowie, pradziadkowie i przodkowie – a więc nie jestem chrześcijaninem. Będąc humanistą, oddaję cześć mojej matce i ojcu, co według Biblii jest dobrą rzeczą. Ale powtarzam wraz ze wszystkimi moimi amerykańskimi przodkami: „Jeżeli to, co Jezus powiedział, było dobre i tak wiele z tego było piękne, jakie ma znaczenie to, czy był Bogiem, czy nie? Gdyby Chrystus nie wygłosił Kazania na Górze z przesłaniem miłosierdzia i litości, nie chciałbym być człowiekiem. Najchętniej zostałbym grzechotnikiem”.
Jezus był dla niego "najbardziej ludzką istotą".
W "Człowieku bez ojczyzny" zaproponował epitafium dla swojego bohatera: "jedynym dowodem, którego potrzebował na istnienie Boga, była muzyka"
W 1985 roku Kurt Vonnegut pojawił się na premierze “Requiem” Andrew Lloyda Webbera. Angielski przekład uroczystej łaciny, którą słyszał w filharmonii, zszokował go tak, że całą noc spędził na… pisaniu własnego “Requiem”. Zmienił m.in. frazę “światłość wiekuista niechaj im świeci” na “niech światłość wiekuista nie zakłóca ich snu”. Później wyjaśniał, że bardzo nie chciał, by jego ukochana siostra i inni zmarli musieli spać przy włączonym świetle. Angielski tekst Vonneguta przełożono na łacinę, dołożono muzykę i podjęto prób wykonania utworu w kościele. Kilka miejsc odmówiło.
Jak komentuje przyjaciel Vonneguta: - “To była ciężka praca dla niewierzącego humanisty”.
Powodów do lektury “Słońca, Księżyca, Gwiazdy” Vonneguta z ilustracjami Ivana Chermayeffa jest dużo więcej, ale mam nadzieję, że ten krótki esej biograficzny również będzie jednym z nich. Bo to jest jednak ładne, gdy pisze autor “Rzeźni numer 5”:
Istota która stworzyła świat,
zamknęła oczy po raz drugi
i ssała
ciepłe mleko
swojej
matki
Skomentuj posta