W.A.B, Paweł Lipszyc, Hernan Diaz

[RECENZJA] Hernan Diaz, "W oddali"

Książka Hernana Diaza przeleżała na stosie obok łóżka kilka miesięcy, uporczywie trwając i unikając wylądowania w piwnicy. Niezbyt zachęcał mnie jej opis. “Wynalezienie na nowo westernu starej szkoły” nie mówiło mi nic. Z westernów lubię powieści Larry'ego McMurtry'ego, z nostalgią wspominam czytanie powiastek w rodzaju “Rio Grande” Leigh Brackett, a w ostatnich latach świetne “Dni bez końca” Sebastiana Barry’ego, które zrywało z heteronormatywną tradycją westernu. Co mógł nowego zaoferować Diaz?

Moja motywacja do lektury wzrosła wraz z pojawieniem się amerykańskich podsumowań roku, w których jedną z najczęściej wymienianych książek jest nowa powieść Diaza - “Trust”. Skoro tak polecany i czytany przez Obamę, to postanowiłem sprawdzić skąd ten cały szum. “W oddali” (tłum. Paweł Lipszyc) okazało się powieścią trochę nierówną, dość banalną strukturalnie (w literaturze gatunkowej jednak trudno uciec przed pewnymi uproszczeniami), ale jednocześnie niesamowicie wciągającą, a przecież o to w westernie chodzi.

Diaz zdecydował się na bardzo klasyczny zabieg powieściowy - głównym bohaterem uczynił młodego chłopaka, który ma niewielkie doświadczenie życiowe, nie zna języka i ma tylko (przynajmniej na początku książki) jeden cel w życiu. Takie ustawienie cech bohatera pozwala autorowi na ciągłe rozbudowywanie postaci i zaskakiwanie czytelnika, ale też sprawia, że nie panoszy się on przesadnie na kartach powieści, pozwalając pisarzowi skupić uwagę na opisach świata, czy filozoficznych rozważaniach. Do czasu.

Jest połowa XIX wieku. Hakån mieszka sobie razem z bratem i rodzicami w Szwecji na wydzierżawionej farmie. Niewielka gospodarka na północ od jeziora Tystnaden (gra językowa - “tystnaden” oznacza “ciszę”) nie przynosi zysków, z roku na rok maleją plony, a jej właściciel staje się bardziej zachłanny i dociska biednych dzierżawców tak, że ci odżywiają się jagodami, grzybami i złapanymi w jeziorze rybami. Przed dzieciakami nie ma żadnej przyszłości, chyba że wyemigrują. I tak ojciec rodziny postanawia zdobyć pieniądze na wysłanie rodzeństwa do Stanów Zjednoczonych, by dołączyli do tłumu emigrantów marzących o złotonośnym źródełku. Po drodze gubi się Linus, a Hakån trafia na statek, który zamiast płynąć - jak zamierzali - do Nowego Jorku, dociera do Kalifornii. Gdy już wychodzi na amerykański brzeg, ma tylko jeden cel - dotrzeć na drugi brzeg Stanów, by tam połączyć się ze swoim bratem. Hakån wierzy, że Linus będzie czekał na niego, podobnie jak wierzy w to, że Ziemia jest płaska. Chłopak nie zna prawie żadnego słowa po angielsku, nie ma pieniędzy i tak przyłącza się do rodziny Brennanów, irlandzkiej rodziny owładniętej gorączką złota (owładnięty jak to bywa w takich historiach najbardziej jest ojciec rodziny, reszta posłusznie spełnia jego zachcianki). I tu zaczyna się przygoda.

Diaz z jednej strony bawi się z nami w typową powieść przygodową, z drugiej - wiele rzeczy robi na odwrót niż jego wielcy poprzednicy i poprzedniczki w westernowym pisaniu. Typowe jest to, że bohater przechodzi przygodę za przygodą - najpierw razem z Brennanami szuka złota, potem trafia do niewoli u tajemniczej kobiety, którą bawi ubieranie chłopaka (sceny lekko erotyczne, zaskakująco łagodne), potem dołącza do Lorimera, pochodzącego ze Szkocji odrobinę szalonego naukowca, który szuka śladów pierwotnej materii, z której powstały wszystkie żywe organizmy. Kolejnym przystankiem dla naszego bohatera jest karawana prowadzona przez charyzmatycznego oszusta Jarvisa. Tu Hakån odkryje, co to znaczy zakochać się, ale ponieważ jesteśmy w połowie powieści, nie ma szans na szczęśliwe rozwiązanie.

Każdy etap podróży kończy się wieloma trupami i Hakånem, który niczym superbohater ze wszystkich przeciwności wychodzi silniejszy i z nowymi umiejętnościami. Byłoby to potwornie nudne, gdyby nie to, że Diaz ma spory talent do z filozoficznych rozważań i pięknych opisów rzeczywistości otaczającej Hakåna.

Anglojęzyczni emigranci mają sporą trudność z wypowiedzeniem imienia głównego bohatera “W oddali”. Hakån staje się dla nich “hawkiem”, czyli jastrzębiem. I tym tropem podąża narrator, pokazując nam bohatera, który ma w sobie wielką miłość do natury, szacunek wobec innych istnień. W wielu scenach równorzędnymi dla ludzi bohaterami stają się zwierzęta, jak choćby kuc Pingo. Opis śmierci kuca jest niezwykle poruszający, podobnie jak wiele akapitów poświęconych istotom nieludzkim. Do tego dorzucił Diaz rozważania o tym, że ludzie i zwierzęta mają wspólne pochodzenie. Western podważający antropocen? Proszę bardzo.

“W oddali” to debiut Diaza, stąd zapewne skłonność pisarza do przesady w ilości tematów “do zrealizowania”. To słuszne i sprawiedliwe, że Hakån idzie w innym kierunku niż tysiące emigrantów, goniących ze wschodniego wybrzeża na obiecujący złoto i wielką przyszłość “Dziki Zachód”. Bardzo to mądre, że nasz bohater tak dobrze dogaduje się z “naturą”. Świetnie, że narrator zwraca uwagę na kwestie etniczne, rdzennych plemion i podważa “amerykański sen”, wpisując się w nurt “historii ludowej” i pokazując “prawdziwy” los emigrantów. Ale… trochę jakby za dużo tu tych wszystkich słuszności i literackiej realizacji najnowszych trendów społecznych. Brakuje Diazowi pewnej subtelności w przekazywaniu swoich tez. Być może winić za to trzeba jednak gatunek, jakim jest powieść przygodowa, czy też sam western, bo ja zwyczajnie nie jestem fanem książek, w których bohater co jakiś czas zatrzymuje się w miejscu, by on sam, ktoś obok niego lub narrator, mógł wygłosić tyradę na ważny filozoficzny temat.

Mimo tych kłopotów z lekturą książki Diaza, “W oddali” wciągnęło mnie i zaintrygowało, a momentami ten pochodzący z Argentyny, wychowany w Szwecji, a mieszkający w Stanach i piszący po angielsku twórca wręcz zachwycał poetycką sprawnością frazy i twórczą dojrzałością. “W oddali” nie jest arcydziełem, ani nawet książką wybitną, ale ujawnia wielki talent pisarza, który uwolniony od gatunkowych ograniczeń, może stworzyć coś naprawdę wybitnego. Z tym większym zainteresowaniem czekam na jego nową powieść, którą mamy dostać po polsku w drugiej połowie roku.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Kto ocalił Izabelę Czajkę-Stachowicz?