Zofia Szachnowska-Olesiejuk, Szczeliny, Johny Pitts

[RECENZJA] Johny Pitts, "Afropejczycy. Zapiski z czarnej Europy"

Rzadko zdarzają się reportaże, które w udany sposób łączą opowiadanie wciągającej historii ze sporą dawką niemal podręcznikowo podawanej wiedzy, a do tego są przejmującym rozważaniem nad tożsamością, teraźniejszością i przeszłością.

Johny’emu Pittsowi w “Afropejczykach” się to udało.

---

Zanim jednak o “Afropejczykach”, otwórzmy inną książkę.

- Ja też byłam trochę taka, kiedy wróciłam z Europy - mówi Dee Nunkhoo, mieszkająca w RPA, a mająca indyjskie korzenie, bohaterka powieści “Ciemność” Petera Abrahamsa (tłum. Zofia Kierszys).

- Jaka? - pada pytanie.

- Taka jak pan. Niezaangażowana, obojętna, obiektywna (...) chodzi mi o to, że pan reaguje, odpowiada z pewnością siebie, jaką my się na ogół nie odznaczamy…

Człowiekiem, z którym rozmawia Nunkhoo jest Richard Nkosi, czarnoskóry artysta, który studiował w Europie i wrócił do rodzinnego kraju jako kurier czarnego podziemia.

Abrahams, który urodził się w Johannesburgu w 1919 roku wyjechał do Anglii na początku lat 40. XX wieku. “Ciemność” napisał w 1965 roku, mieszkając już na Jamajce.

Przytoczona tutaj scena doskonale obrazuje stosunek mieszkańców Afryki do europeizujących się czarnych z klasy, którą stać było na wysłanie dziecka na studia. Motyw dzieciaka wyjeżdżającego do Europy, który staje przed niemożliwym zadaniem pogodzenia własnego pochodzenia z “nowoczesnym” światem, wypełnia afrykańską prozę i bez trudu znajdziecie go u większości twórców, jak Achebe czy Gurnah.

Pitts w swoim niezwykle rozbudowanym, ale wciągającym i bardzo ambitnym reportażu, “Afropejczycy. Zapiski z czarnej Europy” (tłum. Zofia Szachnowska-Olesiejuk) opisuje już inną historię - historię czarnych Europejczyków, ludzi urodzonych w Europie, którzy czują się Brytyjczykami, Portugalczykami, czy Francuzami, jednocześnie nie mogąc wciąż się w pełni zintegrować ze społeczeństwem. Inność historii opowiedzianych przez Pittsa, a tej przytoczonej z książki Abrahamsa, jest tylko pozorna - nieprzynależenie to wszak jeden z największych dramatów, który dotyka ludzi. W świecie wielu tożsamości, który dzisiaj nazywamy “różnorodnością”, poszukiwanie odpowiedzi na pytanie “kim jestem” i “czyj jestem”, bywa niezwykle trudne. Stąd idee, o których pisze Pitts.

Urodzonemu w Sheffield reporterowi - jak sam pisze w obszernym “Prologu” - przez długi czas “kolor skóry przesłaniał różne fakty, na przykład to, że podczas drugiej wojny światowej mój dziadek walczył za Wielką Brytanię za linią wroga i odznaczono go za to medalem”. Dodaje: “kolor skóry skrywał moje pochodzenie”. Obcy u siebie, obcy w krajach, z których niby “pochodzą”. Choć, czy posiadanie prababki, która jako niewolnica została przywieziona do Anglii z jakiegoś afrykańskiego terytorium, już uprawnia do “pochodzenia”? Dramatem czarnych osób jest właśnie ów - spowodowany rasizmem - brak przynależności, który sprawia, że potrzebne jest budowanie spójnej, nowej tożsamości. I jedną z takich propozycji jest idea “afropejskości”, która od kilkunastu lat pojawia się w popkulturze, a w książce i działaniach Pittsa (założył portal poświęcony czarnym Europejczykom) znalazła zarówno swój model teoretyczny, jak i opis praktyczny.

Dla reportera “afropejskość” to “wielowymiarowa, zintegrowana forma czarnej tożsamości mieszkańców Europy, która opiera się stereotypom, jednocześnie nie odrzucając wszelkich odcieni brązu i różnorodności. Afropejczyk to człowiek noszący w sobie transgresyjne opowieści, hybrydowe historie i skomplikowaną lokalność kulturową (...)”. I dlatego książka Pittsa to fascynująca podróż po współczesności i historii, z której dowiecie się zarówno o Senghorze i idei “négritude”, na czym polegała przemiana u Frantza Fanona, jak i znajdziecie odpowiedź na pytanie - dlaczego w krajach postsocjalistycznych wciąż można znaleźć ulice imienia pierwszego premiera Demokratycznej Republiki Konga, Patrice'a Lumumby.

Pitts zabiera nas do Paryża, Brukseli, Amsterdamu, Berlina, Lizbony i Moskwy. To tropy dość oczywiste, ale próbując naszkicować mapę obecności czarnych mieszkańców kontynentu, trudno uniknąć tego rodzaju uproszczeń. Można żałować, że nie ma tu Warszawy, czy choćby jakiegoś mniejszego miasta, ale udaje się Pittsowi dzięki historiom, z którymi styka się na swojej trasie, opowiedzieć o skomplikowaniu nie tylko samej “afropejskiej” tożsamości, ale w ogóle o zróżnicowaniu czarnej społeczności. Fascynująca jest już pierwsza wycieczka po Paryżu. Pitts wybrał się bowiem na oprowadzenie po Paryżu śladami historii tamtejszej czarnej społeczności. Towarzyszy mu para Afroamerykanów, którzy ujawniają zupełnie odmienny, pełen klisz i stereotypów sposób widzenia Europy. Widzą ją po prostu jak Amerykanie - jak raj.

Pitts przypomina, że w gdy dorastał, w podręcznikach nigdy nie występowały czarne postaci, a “czarności doświadczało się w domu, na ulicy, u fryzjera, poprzez lokalną kulturę (...) dopiero kiedy skończyłem szkołę, zacząłem gromadzić najróżniejsze fragmenty wiedzy, by wypełnić nimi luki we własnej tożsamości”. Na szczęście nie jest to tylko opowieść o tym, jaki to zły jest rasistowski świat (bo jest i to wiemy), ale też o tym, jak różnorodność stała się kategorią komercyjną i politycznie wykorzystywanym, pustym hasłem. Rynek sztuki fetyszyzuje wręcz różnorodność, sprawiając, że z idei stała się towarem. Czarność, jak pisze Pitts, “została wysterylizowana i zamieniona w towar”. To, czy utowarowienie różnorodności wpływa na zmniejszenie się nierówności społecznych i jest antyrasistowskie, trudno powiedzieć.

Bardzo mnie ucieszyły tego typu rozważania w książce Pittsa, bo mógł stworzyć w niej przezroczysty, pełen ładnych i poruszających historyjek, obraz “Afropejczyków”, a dał nam książkę, która stawia niewygodne pytanie również “swoim”. Zastanawia się Pittts na przykład, dlaczego młodzi, czarni Brytyjczycy czytali książki Jamesa Baldwina, Toni Morrison, czy Alice Walker, a zupełnie nie znali aktywistycznej literatury pisanej w Wielkiej Brytanii? Czy amerykańska popkultura była aż tak silna, że to właśnie tamtejsi twórcy i twórczynie zdominowali literaturę?

W innym miejscu zauważa Pitts, że w Europie “nie mamy artinów Lutherów Kingów czy Malcolmów X. Mamy Frantzów Fanonów i Stuartów Hallsów, ale w przeciwieństwie do Ameryki, gdzie walka o prawa obywatelskie stała się elementem mitologii amerykańskiego snu, nasi bohaterowie nie zadomowili się w europejskiej narracji obejmującej historię i tożsamość”. I dodaje, że to niekoniecznie jest zjawisko negatywne - ich idee nie zostały poddane mechanizmom rynkowym. Fanonowski duch unosi się nad tym reportażem.

Sporo w “Afropejczykach” fascynujących pytań, wiele prób odpowiedzi, a ja opisałem te, które mnie najbardziej zaskoczyły, czy zaciekawiły. Znajdziecie tu jednak wiele innych opowieści i pewnie każdy zwróci uwagę na coś innego. Bo wbrew pozorom to książka po prostu o tym, że ludzie chcą mieć poczucie, że w miejscu, w którym przyszło im żyć, są u siebie. Bardzo polecam, dawno tak nie wiele nie podkreśliłem w żadnej książki.
 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jak miała na nazwisko Oleńka z "Potopu"?