Wydawnictwo Poznańskie, Martyna Tomczak, Natasha Brown

[RECENZJA] Natasha Brown, "Przyjęcie"

Powieść Natashy Brown to literacka szarża, dzieło wściekłe wobec rzeczywistości, ale też niezwykle subtelne, kunsztownie tkane. I choć czasem - zwłaszcza w finale - autorka idzie na skróty, to całość, zwłaszcza zważając na fakt, że jest to debiut Brown, robi niezapomniane wrażenie.

Narratorką “Przyjęcia” (tłum. Martyna Tomczak) jest nieznana czytelnikowi z imienia czarnoskóra Brytyjka. To córka imigrantów, która dzięki uporowi i inteligencji, ale też posłuszeństwie i uległości, wspina się po ścieżkach korporacyjnej kariery w londyńskim banku. Jest już prawie na szczycie - awansuje, a za chwilę wyjdzie za mąż za pochodzącego z arystokratycznych sfer białego mężczyznę. Ale zaczyna mieć wątpliwości.

Czy awansuje dlatego, że jest zdolna, czy dlatego, że potrzebuję czarnej kobiety, beneficjentki programu “asymilacja” i “wyrównywanie szans” oraz “różnorodność”. Czy dla jej partnera związek z czarną kobietą to szansa na znalezienie się po dobrej stronie historii i uspokojenie sumienia? A dla niej? Czy jest ofiarą systemu, czy cynicznie wykorzystuje jego oczekiwania wobec niej samej? Przed nią przyjęcie w posiadłości partnera, gdzie spotka się z białą “elitą”, która będzie niejako egzaminem z bycia “naszą czarną”. Czy na pewno tego chce?

Podstawowym tematem tej powieści jest rasizm i jego doświadczenie opisane przez osobę uprzywilejowaną, która wciąż zmaga się ze skutkami setek lat kolonialnych polityk. Ale “Przyjęcie” to nie tylko publicystyczna eseistyka zmieszana z fikcją. To również niezwykle ciekawy eksperyment pisania mieszającego poczucie zupełnej bezsilności ze sprawczością, skupionego na przedmiotach, szczegółach, urywkach z rzeczywistości, a nagle wyłaniającym się z tego planem szerszym, historycznym czy społecznym. Brown, a raczej jej narratorka, przypomina w “Przyjęciu”, że w trakcie rozliczeń z kolonializmem Brytyjczycy “wymazali sam akt wymazania”, jakby w ciągu kilku, kilkunastu lat chciano przeskoczyć na inny poziom, anulować wyniki dawnych gier i udawać, że można zacząć od nowa.

Bohaterka powieści Brown “przezwyciężyła trudności”, stała się równa “białym”, ale jest pewna “trudność”, której już nie ma ochoty przezwyciężać. Nie ma ochoty walczyć z własnym ciałem, które atakowane jest przez nowotwór. Poddanie się chorobie w tej opowieści staje się aktem wyzwoleńczym - oto jedyna rzecz, na którą mam wpływ, która nie podlega społecznej kontroli, realizacji zewnętrznych potrzeb. Ciało bohaterki “Przyjęcia” okazuje się jedynym bastionem, do którego nie mają dostępu historia i polityka.

“Przyjęcie” to bezpośrednia, bezpardonowa wiwisekcja rasizmu i kolonializmu. Dryfująca między przejrzystością i klarownością, a umownością i niedopowiedzeniem. Elegijna i poetycka, ale też momentami publicystyczna i eseistyczna. Brown w “Przyjęciu” sięga po sposób pisania, który coraz częściej pojawia się w zachodniej literaturze - krótkich urywków przypominających wpis w mediach społecznościowych, które zebrane razem tworzą fascynujący, wielopłaszczyznowy i wielowątkowy portret narratorki i rzeczywistości, w której funkcjonuje.

Media w “Wielkiej Brytanii” próbowały ochrzcić powieść Brown mianem “współczesnej pani Dalloway”, gdyż autorka kieruje się zasadą wyrażoną przez Woolf: “Zarejestrujmy te atomy tak, jak spadają na nasz umysł, w takim porządku, w jakim spadają, zbadajmy trop, choć pozornie urywany i niespójny, jakim zapisuje się w naszej świadomości każdy widok czy zdarzenie” (tłum. E. Życieńska) i podejmuje podobny temat, jak autorka “Własnego pokoju”. Zasada słuszna, tematy podobne ale zestawienie trochę na wyrost, nawet jeśli Brown rozbudowuje sensy z Woolf o temat rasy. To, co z pewnością cenne u Brown to umiejętność przeplatania różnych rejestrów opowieści i nawiązywania z czytelnikiem relacji, w której to pisarka wymaga od czytelnika uważności, ale też współuczestnictwa w rozważaniach.

Brown sięga po coraz popularniejszy sposób pisania krótkimi fragmentami. Mistrzynią tego stylu okazała się niedawno Patricia Lockwood w “Nikt o tym nie mówi”, a polscy czytelnicy mogą go znać także z powieści Jenny Offill. Brown wydaje się jednak uważniej przyglądać się językowi, sprawdzać jego możliwości opisu swojego doświadczenia, rezonując choćby z teoriami Frantza Fanona, a jednocześnie jakoś pokazując, że świat, w którym się znalazła jest nieopisywalny, dostępny jest jedynie jako emocja.

Można się zastanawiać, skąd u bohaterki “Przyjęcia” tak silne poczucie braku możliwości ucieczki przed tym, co nieuchronne. Czy Brown nie idzie na łatwiznę, próbując opowiedzieć jej życie jak zdeterminowane przez rasizm, a jednocześnie poddające się białej dominacji. Niektóre uproszczenia przyjęte przez Brown mogą wydawać się irytujące i banalne, mające na celu zasłonić niedostatki fabuły, ale wciąż jest to powieść, w której czytelne jest podjęte przez autorkę ryzyko literackie, a także jej wielki talent pisarski.

---

Fr. recenzji znajdziecie na okładce tej książki. Dostałem za nią wynagrodzenie od wydawcy.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Kto ocalił Izabelę Czajkę-Stachowicz?