Mateusz Borowski, Szczeliny, Max Fisher

[RECENZJA] Max Fisher, "W trybach chaosu"

FB zaproponował mi - na prywatnym profilu, który i tak od dawna prywatny nie jest - publikowanie za pieniądze.

0,01 dolara za każdą gwiazdkę przyznaną przez czytelników miałbym dostać od tej platformy. Tak, by nigdy już się od niej nie uwolnić. Przypadkowo zbiegło się to z lekturą reportażu "W trybach chaosu" Maxa Fishera, którą to lekturę bardzo Wam polecam.

---

Ta książka nie zmieni naszego życia.

Ale może zmienić sposób, w jaki korzystamy z mediów społecznościowych. I piszę to świadomy tego, jak często obiecujemy sobie, że już nigdy więcej nie spędzimy wieczoru scrollując, a w autobusie zamiast rolek, będziemy przewracać strony od dawna przewożonej w plecaku książki. Może kogoś ta książka zatrzyma przed napisaniem kolejnego, nikomu nie potrzebnego komentarza o złych prawakach, lewakach, czy symetrystach. A może jednak nie? I może nie ma dla nas ratunku, a władzę nad światem przejęła grupa białych chłopców, którzy dobrze się bawią dzięki naszej codziennej, wielogodzinnej pracy w ich kopalniach?

Kilka dni temu pewien popularny reporter, którego posty bardzo angażują jego fanów, opublikował skrin z dość durnym postem jakoby pochodzącym od “lewaków”. Reporter sam jest “na lewo”, ale z tych “krytycznych”. Jak łatwo się domyślić - skrajna, zupełnie nie reprezentatywna opinia ze skrina została przez odbiorców potraktowana jako lewicowy mainstream i - dla wielu - stała się dowodem (kolejnym oczywiście) na to, że lewica sama zapędziła się w kozi róg.

Jak pisze Max Fisher w “W trybach chaosu” (tłum. Mateusz Borowski) - “ludzie z reguły postrzegają grupy spoza swojej wspólnoty jako jednorodne”. Zatem jedna “czarna owca” jest traktowana jak reprezentant wszystkich. I choć pozornie to wiemy, doskonale radzimy sobie z ignorowaniem tej wiedzy.

Skrin - co najważniejsze - OBURZYŁ internautów i ZAANGAŻOWAŁ ich w dyskusję, w której wszyscy właściwie się popierali, tylko licytowali na to, kto bardziej i może celniej dowali już nie tylko autorowi krytykowanego posta, ale i całej grupie, którą - pozornie - on reprezentuje. “W konsekwencji zaostrza się polityczny konflikt o sumie zerowej” - pisze Fisher, dając jako przykład takiej manipulatywny funkcji mediów społecznościowych, internetowe przepychanki na Twitterze przy okazji amerykańskich wyborów w 2016 roku.

“Nawet elementarne struktury mediów społecznościowych wzmagają polaryzację”, pisze Fisher. I to zdanie warto sobie przyswoić, gdy zaczniemy pisać komentarze o nieczytających, lub czytających, o psach karmionych wegetariańsko i o tych, co każdego poranka wysysają szpik z kosteczek.

Media społecznościowe - jak pisze Fisher - “upośledzają zdolność do identyfikowania fałszywych informacji i wzmagają podatność na zmyślenia”. Ale co jeszcze bardziej niebezpieczne - manipulują naszymi emocjami i stanami psychicznymi. Do jakiego stopnia? Przeczytajcie tę WSTRZĄSAJĄCĄ książkę, by odkryć mroczne momenty najnowszej historii świata.

Zaczynamy posta od dużych liter? Zaczynamy. Dodajemy emotikony i piszemy w punktach? Piszemy. Dbamy o zdjęcie, pamiętając że najbardziej premiowana jest twarz? Dbamy. Ale najważniejsze, by było dużo o emocjach. Na przykład tak:

- “Antygona” w komiksowej adaptacji Daniela Chmielewskiego kładzie nacisk na postaci drugoplanowe, podsuwając czytelnikom nowe możliwości interpretacji.

- Ismena miała rację! “Antygona” w wersji komiksowej kładzie nacisk na konflikt między siostrami. Gdy Antygona umrze, to Ismena będzie z wyższością patrzyć w oczy Kreona.

No, jakoś tak. Na pewno robię to źle.

Czy media społecznościowe można krytykować w mediach społecznościowych? Czy przestrzeganie przed ich działalnością, korzystając z ich mechanizmów, to słuszna droga? Czy wiemy, jak może działać świat bez algorytmów sterujących naszą uwagą?

Max Fisher w tym doskonałym (choć trochę przegadanym) reportażu opowiada o historii rozwoju mediów społecznościowych, pokazuje momenty przełomowe, gdy “sociale” jeszcze mocniej wchodziły w naszą codzienność, czy w dramatyczny sposób wpływały na szersze procesy społeczne i polityczne.

Wszystko to prowadzi do refleksji, że jeżeli chcemy innego świata, musimy wyłączyć ten, który mamy.

Czy to możliwe?

Jestem sceptyczny, co nie znaczy, że nie trzeba tej książki przeczytać.

Otóż trzeba.

Poznacie historię ostatniego dziesięciolecia, która choć wydaje się wam odległa od tego, gdzie jesteście i czym się zajmujecie, to okaże się historią naszego życia.

Pamiętacie pierwszy lajk? Albo czasy, gdy na FB grało się w farmę i pisało proste statusy o codzienności? Gdy jeszcze nie wiedzieliśmy co wypada, a co nie? A pamiętacie, kiedy po raz pierwszy nie mogliście się oderwać od fejsa? Albo kiedy po raz pierwszy filmik z kotkiem sprawił, że godzinę później wcale nie byliście bardziej wypoczęci, za to już słuchaliście o jakiejś teorii spiskowej?

Fisher pokazuje w “W trybach chaosu”, że platformy społecznościowe i ich algorytmy postanowiły zawładnąć naszymi działaniami, co akurat nie jest niczym nowym, bo telewizja czy prasa, próbowały tego dokonać na długo przed pojawieniem się mediów społecznościowych. Nowe w tej historii jest to, że ich twórcy nie zawsze wiedzieli jakie mechanizmy uruchomili. Niekiedy wiele rzeczy robiono celowo, ale bywało, że algorytm niósł platformę w nieprzewidzianym przez niemal nikogo kierunku. Warto podkreślić “niemal nikogo”, bo opowieść Fishera to historia właśnie o tych niewielu osobach, które przejrzały na oczy i zobaczyły, że tak dalej być nie może. I to one w dużej mierze zmieniły w ciągu ostatnich kilkunastu lat nasz świat. Możliwe, że chroniąc nas przed jeszcze większą katastrofą.

Małgorzata Halber jakiś czas temu napisała post, pod którym pojawiły się tysiące komentarzy mówiących o punktach zapalnych w różnych grupach fejsowych. Na tej, do której należę, takimi punktami są psy wypuszczane bez smyczy (granda - twierdzi linczująca większość) i parkowanie (tu opinie wydają się być bardziej podzielone). Otóż media społecznościowe premiują takie momenty, w których postanowimy się podzielić i jasno opowiedzieć za jednym, lub drugim stanowiskiem. Przestrzeń sieci nie tylko wspiera wyrazistość, ale też ułatwia rozwój zachowań ekstremalnych. Fisher przytacza historię bota o imieniu Tay, którego zadaniem były miłe pogawędki z ludźmi w sieci i uczenie się od nich. Po kilkunastu godzinach bot stał się neonazistą. Internauci celowo przekazywali mu tego rodzaju treści, uważając je za zabawne. Ale konsekwencją tej “zabawy” był fakt, że Tay - gdyby go nie wyłączyć - zacząłby w internecie głosić treści, za które w niektórych krajach można pójść do więzienia. I miałby wpływ na osoby, które nie wiedzą, że jego działalność to efekt uboczny niewybrednego żartu.

Ten mechanizm odpowiada zarówno za szerzenie się w mediach społecznościowych teorii spiskowych, jak i antynaukowych bredni. Media społecznościowe latami premiowały tego rodzaju treści, gdyż były one bardziej wyraziste, budziły emocje i zaangażowanie odbiorców. W efekcie sieć wypełniły treści społecznie niebezpieczne, a platformy przez bardzo długi czas nie potrafiły się przyznać do tego, że cały model oparty na zaangażowaniu odbiorców widzianym jako jedyna wartość (im dłużej jesteś w mediach społ. tym więcej reklam można ci wyświetlić), jest niebezpiecznym błędem.

Fisher bez nadmiernego wchodzenia w biografie założycieli największych platform społecznościowych, pokazuje wspólne cechy ich twórców - biali mężczyźni, “wolnościowcy”, skłonni do ryzykownych zachowań, często wyrzucani ze studiów, czy innych bardziej demokratycznych społeczności. I to oni zaprojektowali systemy, w których przyszło nam funkcjonować, dzięki którym mamy pracę i bez których z trudem wyobrażamy sobie przyszłość. I to ich mechanizmy - z drugiej strony - pomogły w niejednej zbiórce, czy uratowały niejednego pieska. Ale czy koszt, który ponosimy - oddając niemal całe nasze życie - w manipulatywne ręcej platform społecznościowych nie jest czasem zbyt wysoki?

Fisher na niemal 500 stronach opowiada historię mediów społecznościowych, pokazuje najważniejsze ryzyka z nimi związane, przemiany których podlegały. I choć można “W trybach…” traktować jako reportaż, to dla mnie jest to też w jakiejś mierze książka historyczna, pokazująca, że nie można najnowszej historii opowiedzieć mówiąc wyłącznie o “wydarzeniach”, bez mówienia o sieciowych mechanizmach, które do nich doprowadziły.

Mam tylko jedną uwagę krytyczną do Fishera. Na s. 145 pisze, że aplikacje randkowe są wyposażone w algorytmy mające na celu “skuteczniejsze kojarzenie par”. To ciekawe, że tak uważny reporter akurat w tym momencie się zwyczajnie zagapił i nie zakwestionował tej dość pozornie oczywistej intuicji. Algorytmy portali randkowych niemal zupełnie nie mają tego celu. Gdyby tak było, ich istnienie dość szybko przestałoby być opłacalne. Celem aplikacji randkowych jest wywołanie w użytkownikach uczucia ciągłego niezaspokojenia oczekiwań i poczucia, że za rogiem, za kolejnym odświeżeniem, może znajdzie się ktoś bardziej nas godny. Oczywiście - są szczęśliwcy, którym się udało. Ale apki tego rodzaju zarabiają na milionach nieszczęśliwych ludzi, którzy scrollują z nadzieją na jeszcze ciekawszą osobę książęcą.

Podobnie dzieje się z literaturą. W dobie mediów społecznościowych próbuje nam się wmówić, że wciąż potrzebujemy czegoś lepszego, nowszego, ciekawszego, innej opowieści, nowej opowieści. A może trzeba wrócić do starych opowieści i niespiesznego ich wybierania? W jaki sposób rozwój platform społecznościowych jest związany z wyścigiem na nowości i traktowaniem literatury jak bardzo tymczasowego narzędzia? W jaki sposób twórcy i twórczynie same kreują swoją postać medialno-literacką, bo przecież w sieci “zgodność z rzeczywistością ma niewielki wpływ na odbiór posta”? Innymi słowy - to, co napisane często jest zupełnie bez znaczenia, gdyż ważniejsze jest to, co performowane. Byłoby to ciekawe w analizie. I choć nie mam złudzeń, co do rewolucyjności ewentualnych wniosków, to bardzo was namawiam do lektury książki Fishera, może nas uratować przed inbami będącymi próbami konsolidacji wspólnoty przeciwko sztucznie wykreowanym wrogom. Może wspólnota czytających nie będzie potrzebowała nieczytających, by mieć o sobie dobre zdanie? Może wystarczy im do tego literatura? Kto wie…
 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Iwasiów jak lody