Wydawnictwo Poznańskie, Andrea Wulf, Katarzyna Bażyńska-Chojnacka, Piotr Chojnacki

[RECENZJA] Andrea Wulf, "Człowiek, który zrozumiał naturę. Nowy świat Alexandra von Humboldta"

- Natura będzie moim językiem - pisał w swoim dzienniku Henry David Thoreau, mocując się z opisem, który miał plątać naukę i poezję, naturę i człowieka, to co bliskie z tym, co odległe, acz wciąż dostrzegalne. W efekcie zmagań Thoreau powstała książka niezwykła, zapis doświadczania siebie i świata, czyli "Walden".

W Polsce ten powstały w połowie XIX wieku zbiór esejów jest wciąż zbyt mało znany, podobnie jak biografia (i oczywiście dzieła) człowieka, bez którego nigdy “Walden” by nie powstało, czyli Alexandra von Humboldta. Ten niemiecki przyrodnik na przełomie XVIII i XIX wieku dostrzegł, że wszystko na świecie jest ze sobą powiązane, a antropocentryczny sposób myślenia (świat został stworzony dla człowieka) należałoby zastąpić poglądem doceniających nasz wspólny los.

Thoreau pisał w "Walden", że człowiek nigdy nie jest samotny - zawsze może mieć "mały świat dla siebie". Dziś tego małego świata jest jeszcze mniej niż w połowie XIX wieku, gdy amerykański filozof pisał swoje najważniejsze dzieło. I dlatego, by uświadomić sobie, że nie jesteśmy pierwsi (ani też - miejmy nadzieję - ostatni), musimy wrócić do takich postaci jak von Humboldt. Dzięki biografii Andrei Wulf w przekładzie Piotra Chojnackiego i Katarzyny Bażyńskiej-Chojnackiej jest to powrót trochę ułatwiony.

Urodził się w 1769 roku w niezwykle zamożnej rodzinie, "która zimy spędzała w Berlinie, a lata w rodzinnej posiadłości Tegel, niewielkim zamku". Ojciec - szambelan na pruskim dworze, matka - córka zamożnego właściciela fabryki luster. "W Berlinie nazwisko Humboldt cieszyło się ogromnym szacunkiem", a ojcem chrzestnym Alexandra został nawet przyszły król.

Alexander chłopcem był wrażliwym, chorowitym (uważano to za hipochondrię) i oczywiscie czekającym na śmierć matki, by udać się w zagraniczne wojaże, o których marzył całe życie. Na szczęście Wulf nie ma zapędów psychoanalitycznych, a także raczej jest biografką patrzącą w przyszłość niż w przeszłość, czego powinni uczyć się od niej polscy biografowie, którzy swoje książki zaczynają niera od kilku stron poświeconych praszczurom, a następnie rozwlekle piszą o dzieciństwie, doszukując się w nim symptomów genialności/podłości opisywanej postaci. Wulf po kilku stronach zabiera nas na fascynującą wyprawę śladami von Humboldta, kreśląc wspaniały, barwny portret czasów, ludzi i zmiany, jaka następuje pod koniec XVIII wieku, gdy rozmowy o zoologii, botanice, czy chemii potrafiły rozpalać także humanistów.

Kim jest von Humboldt znajdziecie bez problemu w necie, w tej krótkiej notce nie zamierzam ani referować jego poglądów, przytaczać co ciekawszych cytatów, ani tej biografii opisywać. Zamierzam jeszcze tylko - ufając, że sięgniecie po tę fascynującą opowieść - wspomnieć pewien ogród. Otóż rok temu udałem się z kolegą na wycieczkę śladami Bauhausu. Z Weimaru przez Dessau, po podberlińskie Bernau. Weimar, miasto Goethego i Schillera zaskoczył nie tylko wspaniałym Haus am Horn, pierwszym budynkiem zaprojektowanym zgodnie z zasadami Bauhausu, ale tym, jak niewielka odległość dzieli go od innego wspaniałego miejsca, a mianowicie Domu Ogrodnika należącego do Goethego.

Skromny (jak na tamte czasy) domek z - wcale nie olbrzymim - ogródkiem był ulubionym miejscem spędzania czasu przez autora “Fausta”. Gdy dziesiątki młodych Niemców werteryzowało, autor “Przygód…” sadził i pielęgnował rośliny, ale też przeprowadzał na nich eksperymenty. Mniejsza o to, co robił Goethe z roślinami, ważniejsze w kontekście Alexandra von Humboldta wydaje się to, że panowie byli ze sobą zaprzyjaźnieni. Za namową przyszłego podróżnika (Humboldt wciąż czekał na śmierć matki), Goethe zaczął spisywać swoje rozważania naukowe.

“Wczesnym rankiem poprawianie wiersza, potem anatomia żab”, napisze w dzienniku. Fascynował go von Humboldt do tego stopnia, że Heinrich Faust, który zawrze pakt z diabłem, będzie wzorowany na niemieckim uczonym. “Nigdy nie znałem nikogo, kto łączyłby tak świadomie skupioną aktywność z taką różnorodnością umysłu” - pisał Goethe o von Humboldzie, a o Fauście - ustami Mefistofelesa - mówił: “Rozterka gna go w otchłań, spokój ducha płoszy, / pożądań obłąkanych zalewa go fala, / z nieba pożąda skrzących gwiazd — z ziemi — rozkoszy” (tłum. Emil Zegadłowicz).

I o tym połączeniu, ale też o tym, dlaczego nasza współczesność w zaskakujący sposób łączy się z przełomem XVIII i XIX wieku, traktuje właśnie książka Wulf.

Marcin Napiórkowski w “Naprawić przyszłość”, książce trochę moim zdaniem niedocenionej, pisze: “Musimy poznać nasze opowieści, żeby odzyskać nad nimi kontrolę”. Musimy poznać opowieść o grupie zamożnych Niemców sprzed dwustu lat, by zobaczyć, że zatoczyliśmy koło, czasem próbujemy od nowa powiedzieć to, co już dawno temu powiedziane zostało. To, co jest w dziełach von Humboldta, Goethego czy Darwina. Świadomość tych historii i wplecenie ich do naszych, współczesnych opowieści - idąc za myślą Napiórkowskiego - może uformować przyszłość, w której to Kosmos - świat rozumiany jako jedność w różnorodności - będzie stał w centrum naszej myśli.

Odzyskiwanie kontroli w świecie, który karmi nas apokaliptycznymi wizjami, wydaje się być bardzo atrakcyjną wizją. I dlatego choćby warto sięgnąć po biografię autorstwa Andrei Wulf. Zwłaszcza, że to coś zdecydowanie więcej niż biografia jednego człowieka. To też opowieść przywracająca nadzieję, którą w “Fauście” wyrażał Nadnaturalista:

"Z radosną patrzę nadzieją
i pełen jestem otuchy,
bo jeśli diabły istnieją,
muszą i dobre być duchy".

O dobrych to duchach jest opowieść.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Iwasiów jak lody