Czarne, Tomasz Różycki
[RECENZJA] Tomasz Różycki, "Złodzieje żarówek"
Jęknąłem wcale nie cicho, gdy przeczytałem opis nowej powieści Tomasza Różyckiego. Blokowe opowieści z czasów PRL wydają się tematem przetrawionym przez literaturę. Tematem, z którego trudno wycisnąć krew i pot. Choć Różyckiemu kibicuję od lat, miałem obawy. Bo się już Różycki trochę spalił na "Ijaszu", będącym propozycją literacko ciekawą, ale dla wąskiego bardzo grona czytelników. A tu te bloki. No po co Ci to panie poeto, po co? Pytałem głośno, bo ja rozmawiam z autorami czasem bez ich udziału.
A jednak Różyckiemu się udaje. To ballada, mit, legenda. Antropologia blokowiska opowiadanego z perspektywy chłopca wysłanego do sąsiada zmielić kawę. Są tu historie, które ciągną się za Różyckim już od dawna, ale też nowe opowieści. Jest tu cała historia blokowiska, jego ludzkich i nieludzkich mieszkańców, są romanse, jest kryminał, groteska, a wszystko to podane w nastroju wcale nie ironicznym.
Każdy centymetr blokowego korytarza w idącym po kawę bohaterze "Złodziei żarówek" uruchamia opowieści. Wspólna z nim podróż jest fascynująca, wciągająca i jakaś taka pociągowa - od stacji do stacji, od dziury w wielkiej płycie po kolejkę, bo coś rzucili. Jest tu zapach lata spędzanego między blokami, pachnącego smołą, piwnicą, zsypem, asfaltem i wyschniętą trawą.
Nam rzucili "Złodziei żarówek" i warto ustawić się w kolejce do lektury. A że mamy kapitalizm, to kolejki co najwyżej w bibliotekach. Takich też kolejek życzę tej książce, bo jest to bardzo skromna, a jednak epicka lektura.
Skomentuj posta