Teresa Tyszowiecka Blask, Tiya Miles, Dowody

[RECENZJA] Tiya Miles, "Wszystkie rzeczy na drogę"

Niemal rok po rozstaniu się ze stanowiskiem sekretarza redakcji w Dowodach, światło dzienne ujrzało ostatnie po trochu “moje” dziecko, czyli “Wszystkie rzeczy na drogę” Tiyi Miles w przekładzie Teresy Tyszowieckiej Blask!

Dziecko, bo była to książka, którą wynorałem i do której wydania przekonałem wydawnictwo, wiedząc, że jest to bardzo ryzykowna ekonomicznie decyzja.

“Wszystkie rzeczy…” zachwycają z wielu powodów. Po pierwsze niezwykłą historią, wokół której amerykańska historyczka buduje wielopiętrową opowieść o losie czarnych kobiet w Ameryca Północnej. Tym, co spaja opowieść Miles jest “staroświecki worek na ziarno”, który Rose dała swojej córce Ashley, którą jej oprawca postanowił sprzedać. Worek zawierał coś na kształt pakietu ratunkowego, mającego pomóc Ashley przetrwać najtrudniejszy czas. Kobiety w Południowej Karolinie, gdzie to wszystko miało miejsce w połowie XIX wieku, były klasyfikowane jako “inwentarz ruchomy”, a przyszłość Rose i Ashley wydawała się oczywista. Nikt nie mógł przewidzieć, że worek przetrwa do naszych czasów, a w 1921 Ruth Middleton, wnuczka Ashley wyhaftuje na nim historię swojej rodziny.

“Moja prababka Rose
matka Ashley dała jej ten worek kiedy
ją sprzedano jak miała 9 lat w Karolinie Południowej…”

Czyż nie przypomina to słynnego podpisu Jolanty Brach-Czainy, “Jolanta, córka Ireny, wnuczka Bronisławy”? Worek, który można dziś oglądać w muzeum w Charleston, jest dla Miles punktem wyjścia do fascynującej opowieści o świecie Ashley i Rose. O strategiach przetrwania, o tym jak “pozbawione ochrony prawa, należnej zapłaty, szacunku, bez żadnych możliwości spełnienia swojego życiowego powołania” kobiety dbają o siebie, wspierają się i wykazują się niezwykłą mądrością. Rekonstrukcja czasów i życia, której dokonuje Miles jest tym bardziej niezwykła, że zachowało się bardzo niewiele źródeł opowiadających o codziennym życiu czarnych kobiet.

To, co dla mnie jednak najważniejsze, to styl Miles. Otóż pisze fantastycznym, poetyckim, językiem, który układa się w płynną i wciągającą opowieść. I przejmującą.

“Zniewolone kobiety ślęczące godzinami przy kołowrotku zdawały sobie sprawę z symboliki stroju. W wojnie zastępczej, której polem bitwy były osnowa i wątek, zarówno na plantacjach, jak i kosmopolitycznych miastach (...), zniewoleni nie składali broni. Pomysłowo łączyli materiały w całość, czego efektem były stroje niedające się wtłoczyć w ramy narzuconej pozycji społecznej. Sabotowali próby kontrolowania garderoby narzucone przez właścicieli i prawo”.

Miles - historczka z Harvardu - wyłamuje się z paradygmatu pisania jedynie tego, co "wiemy". Dopuszcza do głosu też to, co sobie wyobrażamy. To słowo, które pada we "Wszystkich rzeczach..." bardzo często. Wyobraźnia i empatia pozwala Miles na zbliżenie się do swoich bohaterek, opisania ich pełnego upokorzeń życia nie odbierając im godności, nie traktując tylko jak - nota bene - "materiał" do książki. Pisze Miles w pewnym momencie: - "Daruję czytelnikom dalszy ciąg tej sceny przeradzającej się w katusze...". Pozwala sobie Miles też na coś, co wciąż w narracji o historii nie wybrzmiewa za często - pisze o emocjach i uczuciach. Bo przecież najważniejszą rzeczą, jaką spakowała Rose do worka Ashley, była miłość. W świecie non-fiction miłość rzadko znajduje dla siebie miejsce.

Gdy worek Ashley wystawiono na ekspozycji w Middleton Place, przekształconej w muzeum plantacji w Południowej Karolinie, widzowie nie mogli powstrzymać przy nim łez. Kuratorzy postawili obok gabloty pudełko chusteczek. Dzisiaj worek znajduje się w International African American Museum w Charleston. A my nie musimy jechać do Stanów, by poczuć siłę tego niezwykłego przedmiotu.

Książka Miles w swojej tytaniczności, upartym dążeniu do opowiedzenia tego jak było, doskonale sprawdza się jako wyzwalacz emocji. Autorka nie ukrywa, że zrozumienie horroru niewolnictwa jest niemożliwe, ale daje nam szansę na poznanie “strategii miłości”, strategii o której zbyt często zapominamy, gdy opowiadamy losy grup poddanych systemowej opresji. Miles wychodzi poza to, co polityczne. I czyta się to - mimo trudnych z tą książką początków - fascynująco. Bardzo Wam polecam.

(polskie wydanie z przyczyn ekonomicznych nie zawiera kolorowych zdjęć)

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Wakacyjne morze Zofii Posmysz