W.A.B, Barbara Klicka
[RECENZJA] Barbara Klicka, "Reneta"
“Reneta” Barbary Klickiej uwodzi i zwodzi, czaruje tak, że wybaczamy jej fabularne nieskomplikowanie. To medytacja o postapokalipsie, która u Klickiej nie wydarza się gwałtownie i w towarzystwie barwnych fajerwerków, a w naszych głowach, przyzwyczajonych do ciągłego rozpadu.
***
- Teraz powinnaś powiedzieć coś zabawnego.
Krystian ma czarne jeansy, “dłonie gibkie i smukłe jak egzotyczne, lśniące stworzonka” i zdecydowanie dobry nastrój. - Tylko - na litość boską - bądź zawsze sobą, Mira - doradza.
Mira jest sobą, o ile ktoś, kto kolejny raz zmuszony jest restartować swoje życia i urządzać się w nich od nowa, wie co to znaczy “być sobą”. “Reneta” to niewielkich rozmiarów powieść o składaniu się na nowo, układaniu opowieści o przeszłości i uważnym acz ostrożnym badaniu teraźniejszości. Powieść, która wymaga od czytelników spostrzegawczości, łączenia wydarzeń, spajania opowiadanej fabuły. Chwilami wydaje się, że Klicka za dużo od nas wymaga, zbyt chaotycznie prowadzi swoją bohaterkę, ale poruszając się pomiędzy realizmem, a absurdem, groteską, a krytyką społeczną, autorka chyba nie miała innego wyjścia. Jeszcze drastyczniejsze rozczłonkowanie tej opowieści utrudniłoby opowiedzenie historii, a większa spójność zagadałaby to, co miało być niedopowiedziane.
Mira "po wszystkim wróciła". Gdy - jak opowiada - wybuchło jej drugie miast, zamieszkała "w swoim pierwszym mieście, w tym, w którym żyłam kiedy jeszcze to nie ja żyłam. Trudno to nazwać przeprowadzką (...)". Mieszka u swoich ciotecznych sióstr, Anki i Róży. Dwóch ekscentrycznych kobiet, które rzadko kiedy wychodzą z domu, a ich uroda doskonale opowiada się metaforami. Klickiej świetnie (choć momentami nie do końca konsekwentnie) wychodzą opisy życia kobiet, które "przywołują koce do siebie jak koty". Ale to, co najbardziej porywające w "Renecie" to absurdalna historia pracy Anki w składzie z ubraniami, w którym pewnego dnia dochodzi do katastrofy. Otóż gubi się przedmiot. I trzeba go znaleźć. Poszukiwania trwają dniami, a Klicka w kolejnych krótkich rozdziałach, które czasem mogłyby funkcjonować jako niezależne opowiadania, w momentami nawet bardzo zabawny sposób, odsłania przed czytelnikiem absurdy kapitalizmu.
"Reneta" jest - przynajmniej dla mnie - opowieścią o tym, jak trudno we współczesnym świecie, który składa się raczej z wielu drobnych rozczarowań, niż ze spektakularnych sukcesów, zbudować nas samych, odkryć to, kim właściwie jesteśmy. Stajemy się przez relacje - z ludźmi, przedmiotami, światem wokół. Próbujemy po omacku, wchodzimy - posługując się sformułowaniem z “Renety” - w ciemne i szukamy. Skazani na wieczne szukanie, niepewne zapuszczanie korzeni i życie z cudzymi kaktusami.
Klicka już w “Zdroju” pokazała, że w jej opowieściach język jest najważniejszym bohaterem. W “Renecie” zachwycają opisy intymnych przeżyć, erotyki, piękne rozpoznania cielesności i ekstrawaganckie czasem sposoby opisywania przestrzeni.
“Wchodzę do klatki schodowej za dzieckiem wielkości psa…”, “Szłam długo, żeby rzeczy miały okazję i czas się wydarzyć, ale nie skorzystały” - mięknie mi serducho, gdy to czytam. I chcę więcej. I to - co akurat rzadkie w literaturze i w moich zachciankach - dostaję. Zostawia nas jednak Klicka w niedosycie i niespełnieniu. Niewycyzelowanie tej historii i jej fantasmagoryczny, medytacyjny charaktery, są - jak mniemam - celowe. Ale jednak chciałoby się, żeby autorka zapragnęła dłużej pobyć z czytelnikami. A tak uwodzi, zwodzi i porzuca, gdy wykonaliśmy już wspólnie sporo pracy w poszukiwaniu rzeczy. “Renetę” warto dla tych kilku chwil piękna przeczytać.
Skomentuj posta