Czarne, Jacek Hugo-Bader, Grupa Wydawnicza Relacja, Anna Dzierzgowska, Martyna Tomczak, Jessica Bruder, Barbara Ehrenreich

O dziennikarstwie - na marginesach "Gdybym wiedziała" Barbary Ehrenreich, tłum Anna Dzierzgowska

Zapewne spotkaliście się w mediach społecznościowych z filmami, na których ludzie różnych profesji opowiadają o sobie, zaczynając od zdania: “Jestem [tu pada jakieś określenie], więc to oczywiste, że…”. Jestem dziennikarzem, więc to oczywiste, że… Spróbujmy wspólnie uzupełnić to zdanie. Pozwolicie, że zacznę: “Jestem dziennikarzem, a więc to oczywiste, że śledzę newsy”. Co pomyśleliście? Zdradźcie w komentarzach.

- Jestem dziennikarką, a więc to oczywiste, że wykorzystuję swój zawód, by opisywać życie tych, których nie zauważasz.

Myślę, że tak mogłaby powiedzieć Barbara Ehrenreich, amerykańska dziennikarka, której - w pierwszej kolejności - chciałbym poświęcić ten wykład.

***

Dlaczego właśnie ona? Może dlatego, że studiowała fizykę, którą jednak porzuciła nie dla sztuk pięknych, a chemii. Obroniła doktorat poświęcony odporności komórek. Jednak zainteresowania Barbary Ehrenreich wykraczały poza biologię komórki. Interesowały ją komórki społeczne - ludzie organizujący się przeciwko niesprawiedliwości, kobiety protestujące przeciwko przemocy, czarni domagający się równych praw nie tylko na papierze. Tak narodziła się inna Barbara Ehrenreich - dziennikarka, publicystka, wybitna myślicielka. Po jej teksty ustawiały się w kolejce najważniejsze amerykańskie tytuły. Od "New York Times" po "The Wall Street Journal".

Będąc znaną dziennikarką, laureatką sutych stypendiów i kimś, kto życie powinien spędzić odbierając kolejne laury, postanowiła sprawdzić, jak to jest żyć "za grosze". Tak właśnie zatytułowała swój reportaż - “Za grosze: pracować i (nie) przeżyć”.

Pod koniec lat 90. ubiegłego stulecia Barbara Ehrenreich, jak sama pisała, "zostawiła za sobą wszystko, co zazwyczaj koi ego i podtrzymuje ciało - dom, pracę, towarzystwo, reputację, kartę do bankomatu". Postanowiła "wtopić się w szeregi nisko opłacanej siły roboczej".

Powiecie - też mi poświęcenie. W końcu jej konto bankowe nie świeciło pustkami. Miała do czego wracać, była bezpieczna. I macie rację. Ehrenreich też by się z wami zgodziła. Miała wszystko. Ale chciała zobaczyć, jak wygląda rzeczywistość - to znowu jej słowa - "w równoległym wszechświecie". W takim, w którym jej ojciec "nigdy nie wydostał się z kopalni", a ona nie ukończyła studiów.

Celem dziennikarki nie było "doświadczenie ubóstwa", czy odkrycie "uczuć" towarzyszących nisko opłacanym robotnicom. Jej misja - słowo, którego dzisiaj wielu się obawia - była "czysto obiektywna, naukowa".

Ehrenreich zadała sobie pytanie - czy pracując za tytułowe grosze - będzie w stanie przeżyć? Wystarczyła jej prosta kalkulacja - pomnożyła oferowaną stawkę godzinową przez godziny pracy. Wynik nie był satysfakcjonujący. Wyszło jej, że wynajmując najpodlejsze mieszkanko i odżywiając się najtańszym jedzeniem, może być z przeżyciem krucho.

***

Dziennikarstwo wcieleniowe, a o takim poniekąd możemy mówić w przypadku Ehrenreich polega na tym, że reporterzy i reporterki udają kogoś, by na własnym ciele przekonać się, jak to jest w innym wszechświecie. Zmiana statusu sprawia, że doświadczamy innego traktowania. Inaczej traktujecie mnie, gdy przychodzę do Was na wykład jako “pan z gazety”, a inaczej byście mnie potraktowali, jakbym stanął z boku, przyglądając się tej scenie. I ja bym czuł się inaczej.

Ehrenreich wynajmuje mieszkanie. A raczej coś, co nie przychodzi wam na myśl, gdy wypowiadacie to słowo. Zamieszkuje w przyczepie oddalonej o piętnaście minut jazdy autostradą od miasta, w którym zamierza pracować. W przyczepie “nie ma żadnej klimatyzacji, żadnych żaluzji, żadnych wiatraków, żadnej telewizji”. Jest za to czynsz, który wynosi 675 dolarów miesięcznie. Pracę znajduje w hotelowej restauracji, “małym centrum zysku w globalnej sieci dyskontowych hoteli”. Będzie zarabiać 2,75 dolara za godzinę. Żeby zarobić 675 dolarów musiałaby przepracować 245 godzin. To 12 godzin dziennie. Na szczęście są napiwki. Ale jak zarobić na “życie”?

Ehrenreich dostrzega, że nie ma żadnych tajnych sposobów na gospodarowanie tak małym budżetem. Oszczędzać na jedzeniu? Ale jak, gdy nie ma czasu na gotowanie, a jedyne dostępne jedzenie to “fast foody albo hot dogi i zupki w styropianowych kubkach”? Amerykańska dziennikarka spędziła miesiąc pracując tak, jak miliony Amerykanów niewidocznych dla mediów, przezroczystych dla ludzi o wygodniejszej pozycji społecznej.

Przez miesiąc zarobiła 1040 dolarów. Po zliczeniu wszystkich kosztów zostają jej 22 dolary. Nie kupiła żadnych ubrań, nie była w kinie, nie poszła do restauracji ze znajomymi. Pracowała czasem w dwóch miejscach tego samego dnia.

***

Była to końcówka XX wieku. Za kilka lat kryzys gospodarczy w Stanach przybierze na sile. W latach 2007-2009 dojdzie do kryzysu, który sprawi, że w przyczepach zamieszkają kolejne tysiące Amerykanów. Ich śladem wyruszy Jessica Bruder, reporterka, autorka książki poświęconej życiu “workamperów”, jak nazywa się sezonowych pracowników przemieszczających się po niemal całych Stanach Zjednoczonych w poszukiwaniu zajęcia i zarobku. “Nomadland. W drodze za pracą" Bruder zostanie zekranizowana, a Frances McDormand odbierze Oscara za główną rolę w tym - podobnie jak książka - świetnym filmie.

Krach doprowadził do tego, że ludzie nie mieli pieniędzy na spłacanie kredytów zaciągniętych na swoje domy. W Stanach - trzeba to przypomnieć - mieszka się często na ciągnących się kilometrami przedmieściach, pełnych jednorodzinnych domków. W większości kupionymi za pożyczone od banków pieniądze. Jak Bob i Anita Apperleyowie, którzy “myśleli kiedyś, że na emeryturze przeprowadzą się na żaglówkę kupioną za pieniądze ze sprzedaży domu z trzema sypialniami w Beaverton w Oregonie. Dom ten kupili za trzysta czterdzieści tysięcy dolarów w szczycie koniunktury na rynku nieruchomości, po
czym włożyli w niego kolejne dwadzieścia tysięcy”. Bob był księgowym w firmie sprzedającej wyroby drewniane, a Anita projektantką wnętrz i dorabiała jako opiekunka. Żeby spłacić kredyt, który przekraczał wartość ich domu, musieliby pracować do końca życia. “Kupili zatem przyczepę kempingową cardinal rocznik 2003 i ruszyli w drogę. - Powiedzieliśmy sobie, że nie będziemy dłużej grać w tę grę - mówi Jessice Bruder Anita.

Bruder opisała życie milionów osób, którzy stali się “uchodźcami z własnych domów”, jak mówi Bob Apperley. Opisała tych, którzy stracili wszystko, jak i tych, którzy już dawno temu uznali, że praca całe życie na zaspokojenie banku, jest bez sensu. “Ostatnim miejscem wolności w Ameryce jest miejsce parkingowe”, pisze Bruder.

***

Może gdyby nie Bruder, pojawiłby się inny reporter lub reporterka, który opisałby życie tych ludzi. A może jednak los nie byłby dla nas tak łaskawy? Dzięki dziennikarce udało się nagłośnić historię, która była tuż obok. A jednak nikt jej nie dostrzegał. Takich historii jest wiele. I od tego jest dziennikarstwo, by pokazywać to, co wydaje się mało atrakcyjne. Atrakcyjne historie same pchają się do opisywania. I media są nimi przepełnione. Dlatego warto włożyć wysiłek w to, by opisać coś, co pozornie nie przyciąga łatwo uwagi. Ale, żeby to zrobić - trzeba mieć do tego warunki. O nich opowiem Wam na końcu.

Bruder nie udawała, że straciła oszczędności życia. Ale zamieszkała w furgonetce i przez trzy lata podążała za Amerykanami, którzy zostali wypędzeni z tradycyjnych domów i przenieśli się do vanów, samochodów kempingowych, a nawet zwykłych osobówek. Przejechała ponad 40 tysięcy kilometrów, jak sama pisała: “noc po nocy spałam w nowym miejscu, czy to na przystanku dla ciężarówek, czy na pustyni Sonora. Czasami zatrzymywałem się na ulicach miast lub na podmiejskich parkingach, co wstrząsało mną w sposób, jakiego nigdy się nie spodziewałem”. Poznała swoich bohaterów, spędziła z nimi czas, stali się dla niej bliscy, niemal jak rodzina. A jedna z bohaterek “Nomadland” zagrała nawet samą siebie w oscarowym filmie.

Obie - Bruder i Ehrenreich włożyły olbrzymi wysiłek w to, by poznać “innego”.

***

Nie każdy wkłada w to tak wiele wysiłku. Dziennikarstwo wcieleniowe kusi łatwą sensacją. Przebiorę się, doświadczę i opiszę. Przebiorą na chwilę. Jak polski reporter, Jacek Hugo-Bader, gdy postanowił ufarbować na czarno twarz i opisać reakcje przechodniów na siebie. Założeniem Hugo-Badera było pokazanie, że wciąż pełno wśród nas rasistów. Nie jest to jakoś bardzo wyszukana prawda, wiemy o tym i bez przebranego reportera. Hugo-Bader nie zadał sobie jednak pytania - co nowego wniesie jego działanie do tej dyskusji?

Czernienie twarzy przez białe, uprzywilejowane osoby, nazywane jest z angielskiego “blackface”. Mogliście jeszcze do niedawna spotkać się z tym w programach w rodzaju “Twoja twarz brzmi znajomo”. Od wielu lat protestują przeciwko temu czarni. Dlaczego?

Powodów jest wiele. Od tego, że w XIX wieku biali komedianci przebierali się za “czarnych” i w objazdowych teatrzykach odgrywali poniżające ich scenki, po fakt, że w XXI wieku nie powinniśmy udawać kogoś innego, na przykład osoby poruszającej się na wózku, tylko po to, by powiedzieć - chodniki są nierówne, a krawężniki za wysokie. Jako dziennikarze i dziennikarki mamy obowiązek zaprosić do takiego tekstu osobę z niepełnosprawnością, która opowie o swoim doświadczeniu. I tak samo Hugo-Bader mógł zrobić świetny reportaż poświęcony czarnej społeczności w Polsce i jej doświadczeniom, a nie - jak sam pisał - “paprać sobie twarz na czarno”.

Jednym z najważniejszych pytań stojących za każdym dziennikarskim tekstem, powinno być pytanie “po co”. I “czy na pewno to potrzebne”? Przypomniała o tym Olga Gitkiewicz przy okazji tekstu Marcina Kąckiego w weekendowej “Gazecie Wyborczej” na początku tego roku. Dobry warsztat dziennikarski to taki, w którym nie zapomniano o rozważeniu tego “dlaczego jakiś tekst został napisany i dlaczego został opublikowany”.

Powiedzmy sobie wprost - większość tekstów nie jest potrzebna. Większość tekstów została napisana dla pieniędzy. Dla wsparcia ego osoby piszącej. I dla kapitalizmu, który obok tekstu umieści reklamę. Czy w tym biegu jeszcze będziemy pamiętać o pisaniu po coś innego?

***

Barbara Ehrenreich po latach pisania o najbiedniejszych, poczuła jednak, że jej tekst będzie potrzebny. By poruszyć opinię społeczną, ale też by pokazać, że nie jest wartością sama praca, a praca za godne wynagrodzenie. Wiedziała, że tylko opisując siebie, przykuje uwagę do problemu. A jednocześnie - jak pisze - być może uda jej się odkryć jakieś tajniki przeżywania. Bo przecież, wbrew wynikom mnożenia, wiele osób żyje otrzymując zupełne minimum finansowe.

Jessica Bruder napisała “Nomadland”, by opisać coś, co jest powszechnym doświadczeniem, choć niemal zupełnie nieobecnym w mediach. Upomniała się o niewidzialną grupę społeczną, przywracając jej godność i należyte miejsce w debacie publicznej.

Dziennikarze piszą “po coś”. Tak mi się przynajmniej wciąż wydaje. Po to, by ujawnić łapówkarza. Po to, by pokazać degenerację władzy. Po to, by obudzić sumienia, choć to akurat ryzykowne. Po to, by… zarobić.

“Miałam na rachunki, i co lepsze, miałam frajdę”. Tak o swojej pracy pisze w 2019 roku Barbara Ehrenreich we wstępie do zbioru esejów “Gdybym wiedziała”. Miała frajdę, ale coś przeoczyła. “Tymczasem, chociaż początkowo tego nie dostrzegałam wokół mnie świat dziennikarstwa, jaki znałam, zaczął się rozpadać. Zmuszone generować coraz większe zyski dla milionów, kontrolujący gazety, i dla nowych grup medialnych, redakcje zwalniały dziennikarzy, którzy często dołączali do rosnącego tłumu głodnych wolnych strzelców. Niegdyś hojne czasopisma zmniejszały lub likwidowały budżety na teksty zamówione z zewnątrz: skończyły się darmowe lunche”.

To samo dzieje się w Polsce.

***

Anna Żebrowska, dziennikarka przez lata pracująca dla "Gazety Wyborczej", doktor filologii rosyjskiej napisała wczoraj na Facebooku:

“W 2003 roku dziennikarz Wyborczej otrzymywał za okładkowy tekst 7000 zł. Dziś dostaje 1300-1880. Dziwicie się, że poziom dziennikarstwa szoruje po dnie?”

Nie zgodzę się - poziom dziennikarstwa wciąż jest wysoki. Najwyższy z możliwych w najgorszych dla niego czasach.

Wróćmy do Ehrenreich:

“Obserwowałam, jak moje honoraria w jednym z większych dzienników spadają do jednej trzeciej wartości między 2004 a 2009 rokiem. Słyszałam o młodych dziennikarzach, którzy (...) pracowali na akord, zajmując się komunikacją w korporacjach. Ja tymczasem zaparłam się, że nadal chcę pisać o rzeczach, które mnie poruszały, zwłaszcza na temat ubóstwa i nierówności, nawet gdybym miała sama opłacać własne wysiłki. I miałam poczucie, że to, co robię jest szlachetne”.

Powiedzmy to wprost - Ehrenreich dopłacała do tego, by pisać. W końcu jednak, jak sama przyznaje, dotarło do niej, że coś tu jest bardzo nie tak.

Dostrzegła, że wokół niej są dziennikarze, których nie stać na pisanie, bo powstrzymuje ich przed tym ich własne ubóstwo. Daje przykłady świetnych dziennikarzy, którzy po tym, jak stracili pracę, muszą sprzedawać osocze własnej krwi (Darryl Wellington), kosić trawniki (Joe Williams), czy pracować w kuchni (Linda Tirado). “Istnieją tysiące podobnych osób - utalentowanych dziennikarek i dziennikarzy, którzy chcą zajmować się poważnymi społecznymi problemami, ale nie mogą sobie na to pozwolić (...)”. Ci ludzie - pisze Ehrenreich - “mają wiele do powiedzenia, ale sensowniejsze zaczyna być staranie się o pracę na kasie albo w smażalni frytek”.

Reporterka przypomina, że prawdziwy obraz dziennikarstwa to nie jest garstka świetnie opłacanych osób prowadzących programy telewizyjne, czy hojnie wynagradzanych funkcjonariuszy propagandy, a “nisko opłacani robotnicy i robotnice”, które nie mają funduszy, by napisać ten jeden artykuł, który jest “po coś”.

“Nie wskoczysz do samolotu, żeby pisać o policyjnej strzelaninie w twojej rodzinnej miejscowości, jeśli nie masz karty kredytowej”, pisze Ehrenreich. “Tylko zamożni mogą pozwolić sobie na pisanie o biedzie”, pod takim tytułem fragmenty tego artykułu ukazały się w dzienniku “The Guardian”.

“Zubożenie dziennikarek i dziennikarzy zubaża dziennikarstwo”, pisze Ehrenreich.

Tylko, czy anonimowy akcjonariat, który karmi się pracą źle opłacanych robotnic i robotników, kiedykolwiek tego posłucha? W końcu to jego tworzą ci, w których interesie jest, by nie nagłaśniano problemów pracowników i pracownic, by nie pisano o biedzie i wyzysku, o nierównościach, które można by zasypać, gdyby wąska garstka najbogatszych nie oddzieliła się od reszty społeczeństwa na kosmiczną odległość.

Niskopłatne dziennikarstwo zamieniające się w dostarczycielstwo treści jest w interesie bardzo wielu osób. I ani jednego społeczeństwa.

***

Usain Bolt, jamajski sprinter 16 sierpnia 2009 roku w Berlinie ustanowił rekord świata w biegu na 100 metrów. Bolt przebiegł ten dystans w ciągu 9 sekund i 58 setnych.

Współczesny czytelnik - jak mówią "amerykańskie badania" - może skupić uwagę tylko przez 8 sekund. Dla współczesnego czytelnika nawet Usain Bolt biegnie zbyt wolno.

Ale czy na pewno? Informacja o tym, że człowiek osiągnął poziom skupienia na poziomie złotej rybki akwariowej, czyli karasia chińskiego, pojawiła się w 2015 roku. Podały ją „Time”, „The Independent” , “New York Times”. W 2021 roku pisał o niej prof. Marcin Matczak w "Gazecie Wyborczej".

Mało kto zwrócił uwagę na to, że badania, które rzekomo dowiodły tego tragicznego stanu naszych mózgów wykonał dział reklamy Microsoftu. A ich podstawą miała być ankieta przeprowadzona wśród 1200 Kanadyjczyków na temat ich nawyków internetowych. Jednak to też okazało się nieprawdą. Źródłem tej wiadomości, przeklejonym przez Microsoft, jest badanie firmy Statistic Brain Research Institute z 2008 roku przeprowadzone na bazie… 25 osób, które badano pod kątem tego, jak szybko opuszczają mało ich interesującą stronę internetową.

Microsoft i Statistic Brain usunęły analizę o 8 sekundowej uwadze ze swoich stron internetowych. Ale informacja ta żyje własnym życiem.

Od tego są dziennikarze, żeby sprawdzać. By to robić, trzeba mieć czas. Mając czas, można zadawać pytania. Takie jak: “po co” i “dlaczego”.

By mieć czas i zadawać pytania, trzeba mieć pieniądze.

Zubożenie dziennikarek i dziennikarzy zubaża nie tylko dziennikarstwo, ale i nas wszystkich.

No i nie pozwala z przyjemnością obejrzeć biegu Bolta.

***

Korzystałem z: Barbara Ehrenreich, “Gdybym wiedziała. Zbiór esejów”, tłum. Anna Dzierzgowska, Warszawa 2024 i Jessica Bruder, “Nomadland. W drodze za pracą”, tłum. Martyna Tomczak, Wołowiec 2020.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Kto ocalił Izabelę Czajkę-Stachowicz?