Jack London, Charles Dickens, Jan Drozdowski, Honoré de Balzac, Elżbieta Muskat-Tabakowska, Wanda Kragen, Zygmunt Glinka

"Pomysł utrzymywania się z pisania godny jest żądnych przygód awanturników" - o literaturze i pieniądzach (za literaturę)

W 1784 roku Jan Drozdowski, komediopisarz i urzędnik warszawski napisał - wydaną dwa lata później - komedię "Literat z biedy". Głównym bohaterem tego pośledniego dziełka jest pisarz imieniem… Biedosz.

Utyskuje nasz "Literat z biedy", że choć "Mnożyły się proroctwa: że będąc uczonym/ Stanę się mężem wielkim, majętnym i czczonym", to w finale "Grzbiet nagi, ni co prawie jest włożyć do gęby". W dedykacji "Do przyjaciela poety" pisze jednak Drozdowski, że wzgarda mamoną "pierwszym jest stopniem do Parnasu". Pisarski los i romantyczna wizja twórczości, która wyklucza dobre zarobki, nie zmieniły się szczególnie przez 240 lat. Większość pisarzy i pisarek to - jak pokazuje "Raport o kondycji gdańskich pisarek i pisarzy" pt. "Pisać może dziś każdy" - tacy nasi współcześni Biedosze i Biedoszki.

O Polsce jeszcze tu napiszę, ale teraz przenieśmy się do Stanów Zjednoczonych czasów “gorączki złota”. Pewien młody pisarz, który już próbował swojego szczęścia w wielu innych zawodach, pisze list do korespondencyjnego przyjaciela. Oto fragment:

"To czego potrzebuję to pieniądze, a raczej rzeczy, które mogę za nie kupić. Raczej nigdy nie będę miał za dużo... Więcej pieniędzy to więcej mojego życia. Mój Boże! Nawyk wydawania! Zawsze będę jego ofiarą. Jeśli pieniądze są pochodną sławy, niech przyjdzie sława. Jeśli przychodzą bez niej, niech przyjdą tylko pieniądze".

Szczery był facet z Jacka Londona. Te słowa autor "Białego kła" napisał w 1899 roku do Cloudesleya Johnsa, pracownika niewielkiego urzędu pocztowego w kalifornijskiej mieścinie Harold, "pierwszego fana" jego książek.

Ich korespondencyjna znajomość zaczęła się od listu Johnsa, który zachwycił się jednym z pierwszych opowiadań Londona. Zapewne nie spodziewał się, że list przerodzi się w wieloletnią, przeważnie korespondencyjną przyjaźń. Być może zaś spodziewał się, że London stanie się kiedyś człowiekiem, do którego przyjdą pieniądze.

Tak też - nieomal - się stało. Dziesięć lat po liście do Johnsa opublikował "Martina Edena", książkę o młodym człowieku, który - by zarobić na edukację - musi pływać po morzach. Nie obca jest mu również praca w hotelowej pralni. Martin Eden po latach wyrzeczeń, zastawieniu majątku i wielu upokorzeniach w kontaktach z wydawcami w końcu dopina swego. Ale sława nie przynosi mu szczęścia. Wypływa na Tahiti, gdzie popełnia samobójstwo. Autobiograficznych wątków w tej powieści jest co niemiara.

List Londona, tragiczna historia Martina Edena i komedia Drozdowskiego przyszły mi na myśl, gdy przeczytałem fragmenty "Raportu o kondycji gdańskich pisarek i pisarzy", któremu nadano tytuł "Pisać może dziś każdy".

Jedna z osób, które wypowiadają się w ankiecie, mówi: "Zawód pisarza czy ogólnie pisanie jest czynnością społecznie podejrzaną. […] Dlatego, że jest to działalność, która w powszechnym przekonaniu nie przynosi pieniędzy".

Nic nowego. To nie tylko polska specyfika. I choć pocieszanie się tym, że inni mają równie źle, trochę nam nie przystoi, ale z braku innych pocieszeń… Zatem pocieszenie. W kwietniu 2015 roku w Wielkiej Brytanii opublikowano raport podsumowujący badanie zarobków pisarek i pisarzy. Ankiety wypełniło ponad 2,5 tys. osób. Zaledwie 11 proc. osób zajmujących się zawodowo pisaniem jako podstawę swojego dochodu wskazywało… pisanie. Przeciętny pisarz i pisarka zarabiał mniej niż płaca minimalna.

Pocieszeni?

Utarło się też, że pisarzom i pisarkom nie przystoi rozmawiać o finansach. O stawkach za teksty, książki. O honorariach za spotkania autorskie. O wysokości stypendiów i kuriozalności dobrze płatnych rezydentur, na które pozwolić mogą sobie ci, którzy nikim się nie opiekują. Dzieci w szkole? Nie wyjedziesz. Starzy, schorowani rodzice? Nie dla ciebie piękne rezydencje, gdzie możni pracują nad kolejnymi dziełami. Uprzywilejowanie rodzi uprzywilejowanie. W literaturze widać to doskonale, dlatego przez lata większość pisarzy i pisarek rekrutowała się z klas zdecydowanie posiadających. Kim byliby Mannowie, gdyby nie Thomas Heinrich Johann Mann, lubecki senator, który dorobił się fortuny na handlu zbożem?

Idea osoby piszącej, która utrzymuje się wyłącznie z własnych dzieł, oparta jest na dość niewielu faktycznych przykładach. Odliczając zamożnych z domu, pisarzy i pisarek, którzy byli w stanie utrzymać się z samej literatury, nigdy w historii nie było za dużo. Pomysł utrzymywania się z pisania godny jest żądnych przygód awanturników, którzy udają się w nieznane z nadzieją na to, że kiedyś się opłaci.

“Roczny dochód dwadzieścia funtów i roczne wydatki w wysokości dziewiętnastu funtów, dziewiętnastu szylingów i sześciu pensów, dają szczęście. Roczny dochód dwadzieścia funtów przy rocznych wydatkach w wysokości dwudziestu funtów i sześciu pensów skutkują nieszczęściem” - napisał Dickens w “Davidzie Copperfieldzie”, choć tego cytatu u niego nie znajdziecie. Bezpośrednia szczerość tej lekcji ekonomii została zmasakrowana w polskim przekładzie, co przypomina o tym, że nie umiemy o pieniądzach rozmawiać. A przynajmniej nie potrafiła Wilhelmina Zyndram-Kościałkowska. Bywało, że Dickens więcej zarabiał na głośnym czytaniu swoich dzieł, niż na egzemplarzach sprzedanych książek. Gdy odniósł sukces, bardzo uważnie kierował swoją karierą pisarską i nie zapominał, że spotkania z publicznością mogą być niezwykle cennym dodatkiem do pensji.

W "Społecznej historii angielskich pisarzy"* Raymond Williams, który przeanalizował biografie 350 angielskich pisarzy żyjących w okresie od 1480 do 1930 roku, napisał, że „ci, którzy nie posiadają równocześnie prywatnego dochodu lub wpływowych znajomości, są często skazani na ubóstwo, nawet nędzę". Williams wykazał, że wraz z rozwojem komercyjnego rynku książki (a mówimy tu o XVIII wieku) autorzy często nie musieli już korzystać z fortun rodzinnych. Jednocześnie musieli obniżać loty swojej literatury.

Pisarzem, który odrzucił wsparcie familii, był Balzac. W 1821 roku poznał wydawcę Auguste’a le Poitevina de I’Egreville’a, który zaproponował mu, że będzie płacił od objętości tekstów, nie za ich jakość. W ciągu roku Balzac napisał - pod pseudonimem - 16 tomów, w kolejnym - trzy czterotomowe powieści.

"W głowie czuję zupełnie co innego i jeśli mógłbym upewnić się co do mojego materialnego położenia (...), pracowałbym nad prawdziwymi dziełami"** - pisał w cytowanym przez Zweiga liście do siostry. Pisarz miał wtedy dwadzieścia dwa lata i, mimo że oddawał się pisaniu jednej książki miesięcznie, udało mu się przetrwać i zacząć tworzyć dzieła znacznie ciekawsze. Trzynaście lat później napisał "Ojca Goriot". I choć wydawałoby się, że to historia o tym, że zawsze można wydostać się z szeolu pisania na akord, to nie dajcie się zmylić. Balzac wciąż pisał kilka dzieł rocznie, a jego, tworzony w latach 1829-48, cykl "Komedia ludzka" składa się z ponad 130 tekstów

Grzegorz Jankowicz, dyrektor Instytutu Książki - oceniając głosy zebrane w ankiecie przygotowanej na użytek “Raportu o kondycji gdańskich pisarek i pisarzy” - zauważa, że w przyszłości może okazać się, iż pisarstwo będzie "zawodem hybrydowym", łączącym w sobie nie tylko pisanie powieści czy reportaży, ale też działania takie jak redagowanie innych tekstów, okolicznościowych krytyk literackich, esejów, prowadzenie spotkań autorskich czy branie w nich udział.

“Raport…” pokazuje, że niektórzy autorzy i autorki już teraz najwięcej zysków czerpią nie z książek, ale z tego, co dzieje się dzięki nim. Ale być może pisarstwo od dawna niemal zawsze było zawodem hybrydowym? W końcu Wisława Szymborska też na życie nie zarabiała - długie lata - wierszami. Przykłady można mnożyć. Pisarze i pisarki trzymali się posad redaktorskich, akademickich, a niekiedy - jak London - szukali szczęścia podczas w Klondike.

Wróćmy do Jacka Londona, a raczej “Martina Edena”.

“Zdaje mi się, niestety, że Martin Eden nigdy nie nauczy się zarabiać pieniędzy”*** - utyskuje matka Ruth, ukochanej przyszłego pisarza. Gdy jednak Eden "niby kometa zajaśniał na niebie literatury", a "zarówno pieniądz, jak i sława spływały nań wartkim potokiem", szybko okazało się, że coś innego ma znaczenie. Co? Tu pojawia się największy problem Martina Edena - trudność ze znalezieniem odpowiedzi. Może jest tak, że literatura rodzi się w zmaganiu z codziennością? W tej hybrydzie, z której nie ma ucieczki? Racja, jak to z racją bywa, lubi pływać po środku wzburzonego oceanu opinii. Gdzieś pomiędzy biedakiem, który gardzi mamoną, by zasłużyć na wycieczkę na Parnas, a bogaczem, który pisze, bo po prostu może, są tysiące sytuacji, ludzi, nadziei i aspiracji.

Na koniec mam dla Was dłuższy passus z tekstu Williamsa. Z dwóch powodów. Pierwszy - bo był z niego pierwszorzędny eseista. Drugi - bo cytatem tym można podsumować wszystkie rozważania o zarobkach i statusie pisarzy w Polsce trzeciej dekady XXI wieku.

“Dobry pisarz może się urodzić w każdym środowisku i wszystko wskazuje na to, że schemat jego rozwoju społecznego może być bardzo różnorodny, więc próby standaryzacji tego schematu byłyby niebezpieczne. Nie znaczy to jednak, iż rozwój pisarza jest zjawiskiem autonomicznym, ani też, że to, czego społeczeństwo dokonuje poprzez swe instytucje i formy przekazu, nie wywiera nań żadnego wpływu. Właściwa rola społeczeństwa polega tu na korygowaniu i rozwijaniu swych instytucji, przede wszystkim instytucji szkolnictwa (...). Nasze własne społeczeństwo jest tak odległe od podobnej sytuacji, że można z całą pewnością stwierdzić, iż społeczna historia pisarzy, którą staraliśmy się tu pokrótce przedstawić, będzie się nadal zmieniać”.

Pomyślcie o losie pisarzy i kupcie jakąś książkę. Będzie miał z tego biedaczek lub biedaczka jakieś 4 zł. Może nie wyda na głupoty.

* tłum. Elżbieta Muskat-Tabakowska
** tłum. Wanda Kragen
** tłum. Zygmunt Glinka

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jaka woda u Żywulskiej?