W.A.B, Maciej Płaza
Maciej Płaza, "Skoruń"
Seria W.A.B., 'Archipelagi' miewa w ostatnich latach obniżkę formy, ale tym razem znalazłem w niej książkę, która mnie wciągnęła w wir wydarzeń i przez dwa wieczory oraz jakąś jazdę autobusem czułem wilgotny zapach nadchodzącej katastrofy. Znowu cofamy się nie tak dawno - jesteśmy w latach 80., przez kilkaset stron będziemy w okolicach Sandomierza, na żniwach ale i w chłopskiej chacie, którą jeszcze czekają wielkie przemiany, a na ten świat patrzymy jego oczami - skorunia, wiejskiego chłopaka, trochę ofermowatego, odrobinę innego, ale też nie jakoś wybitnie odmiennego. Rodzina - od 'zawsze' skonfliktowani ojciec i stryj, matka jak to matka, kumple jak to na wsi - powłóczyć się można, o świństwach trochę pogadasz, ale każdy w swoim gospodarstwie najwięcej zajęty. A przy tym rzeka - pociągające niebezpieczeństwo...
Skoruń przyjemnie mnie zaskoczył, uzupełnił potrzebę na literaturę przygodową, trochę chłopięco-łobuzerską, osadzoną w konkretnym czasie i miejscu, ale stawiającą na moc opowieści i opisu, Płaza nie odlatuje tam gdzie pofrunęli inni twórcy nowej prozy wiejskiej i choć czasem próbuje, to jednak trzyma się mocno przy ziemi, by na końcu wylać na nas potop i kazać odkupić grzechy. Taka porządna proza, może gdzieś w Myśliwskiego ale i w Reymonta zapatrzona.
Ja lubię taką "porządną" prozę, bardzo mi się podoba, że Płaza postanowił uraczyć nas dziesiątkami mikroopowieści o drzewach, sadach, cyrkach, ludziach, historii, kobietach, seksie. Każda z nich jest na swoim miejscu, ma logiczne uzasadnienie i niewiele zaskoczeń. Autor najwyraźniej dobrze czuje się w strukturze uporządkowanej. Ja też.
Dodatkowo muszę wyrazić swoje uznanie dla słownictwa, niezwykle bogatego, erudycyjnego, ale też odpowiednio szkicowego - po co przez kilkaset stron czytelnik ma się trudzić z wiejską frazą czy aeśchopakuwyrós pijanicy? Wystarczy w odpowiednich momentach użyć takich ozdobników a wszystko staje się doskonale zrozumiałe. Autorowi smakowicie wychodzą opisy przyrody, jej hardości i niezwykłej słodyczy, gdy daje się ujarzmić.
Bo wyciąć stary sad to nie jest prosta sprawa. Drzewo ściąć łatwo, nawet nie jęknie. Wystarczy zaczekać, aż soki zastygną w nim na zimę, tyle tylko trzeba wyświadczyć mu dobrego, potem można ciąć: od najcieńszych gałązek, sekatorem, po grubsze, piłami, najlepiej spalinową, jeśli kto ma, a jak się obetnie gałęzie, zostaje sam pień, prosty, obłóczony szarą, niepotrzebną już korą. Gdy się go porządnie wysuszy, będzie dobry do pieca: jabłoń wywdzięcza się do końca, drewno ma twarde, pali się długo, pachnąco.
Mimo tego, że uważam Skorunia za wyjątkowo sprawną literaturą, trafia on na półkę oddam z przyjemnością do biednej biblioteki na Mokotowie. Choć może lepiej poszukać jakiejś biblioteki w zakolach Wisły kolo Sandomierza? Niech stanie Skoruń gdzieś nieopodal książek autora tego uroczego wiersza:
Na ulicach, co dom jaki,
Zaraz widać dal za rzeką.
Boże, Boże, jak tu pięknie,
Jak zielono, jak daleko.
ps. Rzeka ze Skorunia to mi się nawet śniła. A to już naprawdę wielkie osiągnięcie Autora.
Skomentuj posta