Replika, Jack Kerouac

Jack Kerouac, "W drodze"

Wczoraj Timothée Chalamet przez niemal 140 minut patrzył na mnie z wielkiego ekranu udając, że jest Bobem Dylanem (nieźle udając, przyznaję), więc dzisiaj do kawiarni zabrałem ze sobą Kerouaca “W drodze” w przekładzie Jakuba i Jacka Wasilewskich.

Okazją do tej krótkiej opowieści jest nie tylko film, moje marzenia, by udać się w “hot New Jersey night”, jak właśnie wyśpiewuje mi w słuchawki prawdziwy Dylan (“Hurricane”), ale też fakt, że wydawnictwo Replika zadeklarowało zapłacenie za post, w którym poinformuję was o tym wydaniu. Nie ma wstydu informować o Kerouacu, co nie?

Są jednak powody zupełnie niemerkantylne, dla których warto udać się na wyprawę z “W drodze”.

Gdzie jeszcze spotkacie bohaterów, którzy - jak Dean Moriarty z powieści Kerouaca - “jedną trzecią czasu spędzają na bilardzie, jedną trzecią w więzieniu, a resztę w bibliotece publicznej”?

“Byłem młodym pisarzem i chciałem się zerwać do lotu” pisze Sal Paradise, narrator “W drodze”. Lot będzie długi, wyboisty i rozpięty pomiędzy mieszczańskim życiem, studiami “w ramach specjalnych uprawnień dla byłych żołnierzy”, pisaniem książki, a potrzebą przygody.

Samochody w takiej powieści zawsze obryzgane są błotem, podróżnicy sponiewierani, a Missisipi to “matka wód tocząca się z głębi Ameryki niczym strumień złamanych dusz”.

Kerouac pisze wirtuozersko i wizjonersko. Czytany w 2025 roku ten - wydany w 1957 roku - “barbarzyński wrzask”, jak pisał jeden z recenzentów, drażni romantyzacją losu czarnych Amerykanów, ale też okazuje się powieścią niekoniecznie o tym, czym się wydawał kiedyś.

Z kart “W drodze” przebija raczej rozczarowanie buntem i ucieczką, walka karnawału z postem. Może to jednak jest książka o tym, że średnie życie w średnim miasteczku może być całkiem nie taką złą opcją w obliczu tego, co przynosi życie w drodze?

“Przeczytałem »W drodze« zapewne w 1959 roku. Zmieniło moje życie tak samo, jak zmieniło życie każdego innego” – powiedział kiedyś ponoć Bob Dylan.

Nam nie będzie już dostępne doświadczenie pierwszych czytelników, ale nie poddawajmy się - co nam dzisiaj powie powieść sprzed niemal siedmiu dekad?

Czy w dobie relacji osłabionych szumem sieci, nie okaże się po prostu - i aż - książką o przyjaźni? Takiej, dla której porzuca się wszystko i rusza przed siebie?

A może o tym, że można oddać - wręczone nam w dzieciństwie - bilety na chomiczy kołowrotek i znaleźć miejsce we “własnym, smutnym, łachmaniarskim życiu”?

“O północy chodziłem na spacery. Czułem się jak pyłek na powierzchni smutnej czerwonej ziemi. (...) W pewien fioletowy wieczór szedłem cały obolały pośród świateł Dwudziestej Siódmej i Welton…”. Mnie to wciąż jakoś bierze.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jaka woda u Żywulskiej?