Natalia Wiśniewska, Wydawnictwo Poznańskie, Elif Shafak
[RECENZJA] Elif Shafak, "Tam na niebie są rzeki", tłum. Natalia Wiśniewska
Mam ostatnio szczęście do epickich, wielkich historii, które wciągają na długie godziny
Po świetnym "Placu zabaw" Powersa (Anna Halbersztat), przyszedł czas na Elif Shafak i jej "Tam na niebie są rzeki" (tłum. Natalia Wiśniewska). Podobnie jak u amerykańskiego pisarza, w nowej powieści piszącej po angielsku tureckiej autorki, przeszłość w zaskakujący sposób łączy się z teraźniejszością, a finalny efekt staje się opowieścią o tym, dokąd zmierzamy.
Zaczynamy w starożytnej Mezopotamii. "Na skraju chmury burzowej dynda jedna tylko kropla deszczu - nie większa od fasoli i lżejsza od ciecierzycy. Przez moment drży niepewnie, mała, sferyczna i zlękniona". Z wysokości tysiąca metrów w trzy minuty dociera do ziemi. A tak, w Niniewie, "król przechodzi przez podwójne drzwi i wkracza na taras". Król to Aszurbanipal, despota, który - tak czasem bywa - założył niezwykłą bibliotekę, w której znajduje się m.in. epos o Gilgameszu. Spotkanie króla i kropli wody jest nieuchronne.
Ale nie na długo gościmy w Mezopotamii. Już za chwilę znajdujemy się w 1840 roku.
"Tego roku zima wcześnie bierze we władanie Londyn, a gdy już się objawia, nie chce odejść". Do brudnego, pełnego sadzy, dymu i popiołów Londynu co tydzień przybywają kolejne fale nowych mieszkańców. Targają swoje "pełne marzeń" tobołki, mając nadzieje na lepsze życie w dynamicznie rosnącym mieście.
Kropla deszczu zamieni się w płatek śniegu i opadnie na twarz małego dziecka, Arthura. Chłopczyk, noworodek, "spoczywa na stercie płaszczy rozłożonych na zimnej, błotnistej ziemi, bez wygód kołyski ani osłony dachu, wydyma usteczka, ale nie płacze". Przyszłość dziecka jest niepewna, ale - tu możemy trochę zdradzić - będzie to opowieść “od pucybuta do milionera”.
Trzecią postacią i trzecim czasem, w którym się znajdziemy będą brzegi rzeki Tygrys w południowo-wschodniej Turcji. Trwa ceremonia chrztu. Dziewięcioletnia Narin za chwilę zostanie skropiona pochodzącą z irackiej (a także kurdyjskiej) doliny Lalisz.
Lokalna społeczność jazydów mierzy się z problemami wspólnymi dla całego regiony, niezależnie od wyznania - władze budują na rzece zaporę, która zaleje okolicę. "Dwanaście tysięcy lat historii odejdzie w zapomnienie z powodu zapory, która przetrwa pięćdziesiąt lat - co odpowiada średniej długości życia muła". Jazydzi boją się przesiedlenia bardziej niż inni - tutaj nikt ich nie prześladuje. "Porzucenie domu nigdy nie jest łatwe, ale o wiele trudniej to zrobić, gdy nie ma dokąd się udać".Będzie w tej powieści też rok 2018 i Zaleekhah Clarke, hydrolożka zafascynowana pomysłem, że woda może mieć swoją własną pamięć. Sporo tego.
“Tam na niebie…” to bardzo hojna książka, można wręcz powiedzieć, że obfita. Obfituje w historie, które są napisane w bajecznym, epickim stylu, tak charakterystycznym dla bajarzy z Bliskiego Wschodu. Pełna realizmu magicznego przypomina nam o tym, że wciąż jest to jeden z najciekawszych sposobów powieściowego opowiadania.
Mamy tu zarówno nawiązania do mitologii, opowieść o katastrofie klimatycznej, ale też prześladowaniach jazydów, co wydaje się chyba najciekawsze w całej powieści. Tyle samo czasu, ile potrzebuje kropla deszczu by dotrzeć do ziemi, wystarczy aby przeprowadzić egzekucję sześćdziesięciu czterech osób, pisze Shafak w porównaniu może aż nadmiernie efektownym.
Shafak hojnie obdziela nas historiami, szuka dla nich wspólnych mianowników, ale przede wszystkim - wciąga. Wciąga tak, że jednak czasem chciałoby się, żeby zebrane tu historie były osobnymi książkami. Zwłaszcza historia Narin i jazydów uciekających przed prześladowaniami Państwa Islamskiego, zasługuje na osobność. Mimo to jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak Shafak pisze. Ile tu trafnych metafor, pięknych porównań, eleganckich rozwiązań narracyjnych! Ile przedzierania się - parafrazując samą autorkę - przez warstwy ziemi i czasów.
Historia kropli, która w 630 roku przed naszą erą spadła na włosy króla Aszurbanipala przypomina o innej książce Shafak, “Wyspie zaginionych drzew”, w której gadające drzewo figowe obserwowało najnowszą historię Cypru. I podobnie jak w tamtej powieści, w “Tam na niebie…” Shafak udowadnia, że potrafi natłok informacji, nawiązań i skojarzeń zamienić w płynną, doskonale “się czytającą” narrację, w której na pierwszy plan wychodzą emocje zwykłych ludzi. Bo przecież w finale to książka o marzeniu, że gdzieś na świecie jest bezpieczna przystań. Nie tylko dla kropli.
Znowu chce mi się pisać, że to “idealna książka na lato”, ale co poradzę z tym, że to prawda - takie historie najlepiej śledzić zatapiając się w lekturze przez cały dzień. Bierzcie i czytajcie!
Skomentuj posta