Replika, Jack Kerouac, James Leo Herlihy, William Goldman, Ryszard Szaflarski, Marek Obarski, Tomasz Mirkowicz
James Leo Herlihy, "Nocny kowboj" - William Goldman, "Maratończyk" - Jack Kerouac, "Włóczędzy Dharmy"
Z wielką radością od kilku tygodni podczytuję zestaw specyficznych nowości wydanych przez Replikę. Specyficznych, bo to klasyki amerykańskiej literatury popularnej, książki legendarne, które ten status osiągnęły czazem dzięki doskonałym ekranizacjom.
Zacznijmy od najnowszej z nich. Wydany w 1974 roku "Maratończyk" (tłum. Ryszard Szaflarski) to powieść sensacyjna, która w ciekawy sposób rozlicza się z nie aż tak dawną wówczas przeszłością. Mamy tu byłego nazistę, który "pracował" w Auschwitz, a obecnie mieszka w Paragwaju, gdzie żyje z diamentów ukradzionych więźniom obozu. Szell, bo tak nazywa się bohater, jest chroniony dzięki temu, że współpracuje z tajną amerykańską organizacją, która zbiera informacje o byłych nazistach.
Jednak to nie Szell jest tytułowym maratończykiem, a Tom Levy, student historii, który marzy o byciu najlepszym biegaczem na olimpijskim dystansie. "Kolejną jego ambicją było posiadanie oszałamiającej, wybitnej inteligencji, zestawionej z niesamowicie rozległą wiedzą, ale utrzymywanej w ryzach poczuciem skromności, równie głębokim co szczerym", czytamy w książce.
W tle majaczy nam nie tylko II wojna światowa, ale i czasy maccartyzmu, gdy w Stanach prześladowano ludzi faktycznie lub - częściej - rzekomo związanych z komunizmem. Tak jak ojciec Toma, którego mężczyzna próbuje oczyścić w swoim doktoracie. Tom nie wie, że jego starszy brat pracuje dla organizacji, dla której Szell jest ważnym źródłem informacji.
Tymczasem Szell zostaje zmuszony do wyjazdu z bezpiecznego dla siebie Paragwaju i przyjazdu do Nowego Jorku. Ktoś tu za chwilę zginie. Wbrew pozorom w “Maratończyku” nie ma za wiele akcji, autor bardzo uważnie buduje psychologię swoich bohaterów, przywiązując dużą uwagę do tego, by uprawdopodobnić wydarzenia, które opisuje. Czyta się to bardzo sprawnie, zwłaszcza - to mój przypadek - jak rzadziej sięga się po thrillery i nie przeszkadza nam schemat narracyjny.
Wielkim odkryciem jest dla mnie “Nocny kowboj” James’a Leo Herlihy’ego (tłum. Tomasz Mirkowicz). Powieść z 1965 roku o młodym Teksańczyka, który porzuca pracę pomywacza w stołówce, wsiada do autobusu i jedzie do Nowego Jorku, gdzie ma nadzieję zarobić jako uliczny żigolak obsługujący zamożne, starsze kobiety. Na miejscu okazuje się, że źle oszacował potencjalną klientelę. Usługami Joe Bucka zainteresowani są mężczyźni.
Herlihy skupia się na tym, co doprowadziło Joe'go Bucka do tego miejsca w życiu, a także związku teksańskiego pomywacza z nowojorskim ulicznym oszustem, Ratso Rizzo.
Książkę warto przeczytać choćby dlatego, że - jeśli znacie film - odkryjecie, że homoerotyczny wątek został tu potraktowany o wiele obszerniej i odważniej. To również książka, która zdaje się prowadzić spór z ówczesną tendencją, by homoseksualność widzieć jako chorobę, czy - to dzięki Freudowi - efekt delikatnie mówiąc kiepskich relacji rodzinnych. Co ciekawe sama - powstała w 1965 roku - powieść Herlihy'ego nie odniosła sukcesu, być może było na nią po prostu za wcześnie. Dzisiaj czyta się ją jako tekst proto-queerowy, trochę amerykańskie "Lubiewo". Cieszę się, że nadrobiłem ten tytuł.
Co ciekawe zarówno “Maratończyka”, jak i “Nocnego kowboja” łączy konstrukcja głównego bohatera - nie aż tak jeszcze dojrzałego, młodego mężczyzny, który wykazuje się sporą naiwnością w obliczu bardzo brutalnego świata. Obaj, Levy i Buck, są w jakimś stopniu idealistami. Oczywiście dzięki takiemu bohaterowi łatwiej było pisarzom sportretować przeciwny biegun historii - potworny, brutalny półświatek, ale trzeba też uczciwie przyznać, że ten sposób pisania ma swoje ograniczenia i nie budzi u mnie zbyt ciepłych uczuć.
Na koniec zachęcam do zajrzenia do "Włóczęgów Dharmy" Kerouaca w przekładzie Marka Obarskiego. Nie jest to arcydzieło pokroju "W drodze", zwłaszcza że autor ewidentnie ma pomysł na pojedyncze sceny, ale niekoniecznie to, co je łączy. Niezależnie od tego - jeśli fascynują was bitnicy, chcecie przeczytać o słynnej recytacji "Skowytu" przez Ginsberga i tantrycznych odjazdach - proszę bardzo.
Lubię soczysty język Kerouaca, ale gdybym z mojego lipcowego zestawu lektur amerykańskich legend miał wybrać najlepszą, to byłby to na pewno "Nocny kowboj".
Ciekawie jest czasem powędrować literacko do dawnej już epoki, by zobaczyć, jak literatura mierzyła się z przemianami społecznymi, a nawet je - to przypadek zwłaszcza Kerouaca - je prowokowała. Dzisiaj już jest to raczej nieosiągalne. Tylko czy to na pewno źle?
Skomentuj posta